tw krew, lekkie opisy ran, wymioty
Śnieg, śnieg, śnieg... Ciepło cynamonowego serduszka medyczki Ventus,
mogłoby roztopić każdy mróz, a jej śmiech połamać wszystkie sople lodu
zwisające z dachu stajni. Oczywiście nie na czyjąś głowę! Choć musiała
przyznać, światło, które odbijało się w tych lodowych pałkach, wyglądało
tak bajecznie, jakby wyciągnięte ze starej baśni, opowiadanej przez
starszyzne dla zwiniętych w ciasną kulkę szczeniaków. Nie raz zasypiała
do jednej z takich historii, może nieopowiadanych przez dziadka, lecz
Manaciego Olbrzyma. Mogła się w nie wsłuchiwać, gdy powoli zamykała
swoje oczy, zapadając w sen. Kochała te wspomnienia, zawsze wywoływały
uśmiech i ciepło w jej sercu.
Teraz
to ona opowiadała historie dla Białego, który wtulając pysk w jej
futro, powoli zasypiał, po kolejnym dniu... Czegokolwiek co Biały robił.
Wiedziała, że dzieciak nie był tego dnia na treningu. Wiedziała też, że
jego futro było przesiąknięte zapachem Industrii, dokładniej Omszonej
Krtani. Pestka... Cóż, Pestka. Nie wiedziała jak się czuć wobec tego
psa. Cieszyła się, tak bardzo się cieszyła! Jej mały dzieciak, w końcu
miał przyjaciół. Nie był sam, nie musiała się martwić, że do końca życia
będzie opuszczony przez resztę psów jednak czy naprawdę to musiał być
on? Już pierwsze ich spotkanie skończyło się źle. Bananowa Skórka
znalazła ich na polu, kompletnie w innym świecie. A przecież powtarzała
dla Białej Łapy, by nie zbliżał się do maku!
Martwiła
się o niego. Nie chciałaby wpadł w złe towarzystwo, miała zawsze w
głębi serca i z tyłu głowy taki strach, a czuła, że to się właśnie
dzieje. Chyba dlatego właśnie gdy dzisiaj wrócił z Mchem do Ventus,
kazała mu iść spać wraz z innymi uczniami, ignorując jego wszelkie
protesty i błagania, mimo że jej serce pękało na malutkie kawałeczki.
Czuła, że musiała to zrobić. Dla jego dobra.
Wiele
osób mówiło jej, jak bardzo rozpieszcza swojego przybranego syna,
pozwalając mu robić cokolwiek, mu się żywnie podoba. Słyszała za swoimi
plecami szepty innych psów z klanu, nieprzyjemne komentarze i cichy
śmiechy, które tak bardzo kłuły ją w uszy. Starała się, jak mogła, nikt
ją nigdy nie przygotował do roli rodzica. Nie chciała być złą matką, a
nawet jeśli taka była, ktoś powinien jej to powiedzieć w pysk, zamiast
burkotania za plecami!
Pewnego
razu w końcu nie dała rady i wybuchła na Pokrzywowy Nos, mówiąc parę
zbyt przykrych słów, które potem dzwoniły jej w uszach. Nie trzeba było
długo czekać, by medyczka przybiegła do niego z płaczem, przepraszając
wojownika.
Owsianka poszła sobie na spacerek. Manat odprowadził Mcha do Industrii
po tym jak go wyleczył, Ognisty wpadł we wnyki jeszcze na jesieni, i
jeszcze nie wrócił, a ostatnią rzeczą, jaką teraz chciała robić, było
siedzenie samemu, po nocy, w tym boksie. Może jednak nie powinna była
odsyłać Białej Łapy?
Śnieg
skrzypiał pod jej łapami, oblepiając jej mleczne futro i lekko
zamrażając opuszki. Mimo to, mroźny wicher, który swoimi mocniejszymi
dmuchnięciami jakby chciał ją powalić, oczyszczał jej umysł. Była tam
sama, tylko ona jedna, pośród bezkresnych pól, z mrozem na karku. Nawet
jednej gwiazdy na niebie, jedynie księżyc dawał lekką poświatę,
rozświetlając nocne niebo. Mimowolnie uśmiech się pojawił na jej pysku, a
wzrok uciekł ku górze.
Cisze
przerywało tylko szelest liści czy okazjonalne beczenie owiec. Ogarnął
ją taki spokój, jakiego tak dawno nie czuła. Zabiegana i zgubiona w
pędzie życia chyba zapomniała o tych prostych momentach gdzie mogła po
prostu usiąść i cieszyć się momentem. Tak bardzo skupiona na swoich
obowiązkach, pomocy Manaciemu Olbrzymowi, opieką nad Białą Łapą czy
tysiącem innych rzeczy, które powoli zbierały się na jej głowie. Czuła
się, jakby nosiła na niej książki, balansując, by żadna z nich nie
uderzyła z hukiem o ziemię, prowadząc do katastrofy. No wiecie, jak w
Barbie Urodzonej Księżniczce.
Nie była pewna, ile tak siedziała, bo dopiero świszczący oddech i charkotanie sprawiło, że oderwała wzrok od nieba.
— Um, przepraszam?
Zmrużyła
oczy, próbując rozpoznać sylwetkę, która pojawiła się w ciemności.
Wirujące płatki śniegu jej nie pomagały, rozmazując obraz.
Wpierw
chciała krzyczeć, widząc krwawą masę, jaka przed nią się pojawiła. Serce
jej się zatrzymało, a ona sama prawie wyzionęła przy tym ducha.
— Cynamonowa Pestko — słysząc ten głos, obiad podszedł jej do gardła.
Zakrwawionym
psem, stojącym przed nią była Bryzowa Gwiazda. Wyglądała jakby spadła
na nią lawina kamieni. Gdzie nie spojrzysz, rana, z której ciągle
sączyła się gorąca krew. Nie miała pojęcia, jak liderka doszła tutaj o
własnych siłach, ślad krwi na śniegu ciągnął się w nieskończoność, poza wzrok medyczki.
— Cynamonowa Pestko — powtórzyła, tym razem marszcząc lekko brwi.
—
Już, przepraszam! — podparła Bryzową od boku, pomagając jej iść. Ledwo
stała o własnych łapach. — Co ci się stało? Ktoś cię zaatakował?
Prychnęła, uśmiechając się, na tyle ile dała rady.
— To ja ją zaatakowałam. Brzoskwiniowe Futro ledwo się pozbierała, widać, że czas z tymi wypłoszczami jej nie pomaga — charknęła.
— Ty też nie wyglądasz najlepiej, wiesz... I Brzoskwiniowe Futro? Kto to?
—
No Miękka, a kto! Ta głupia suka myślała, że jest ode mnie
sprytniejsza, chowając się przede mną i udając liderkę, nic nie wartą
złamanego grosza.
Mijały
po drodzę coraz więcej psów, które zerkały na medyczkę i liderkę,
przerywając swoje rozmowy, którymi byli wcześniej pochłonięci. Szeptały
między sobą, posyłając to złośliwe uśmiechy, to wzrok współczucia. Wszyscy musieli spać.
— Bryzowa, to trochę niemiłe i poza tym głupie... Dlaczego z nią walczyłaś?
— A czemu nie? Zasłużyła sobie.
— Czym?
Bryzowa Gwiazda już zebrała się do odpowiedzi, jednak zaniosła się głośnym kaszlem. Rozmowa na pewno jej nie pomagała
Cynamonka musiała się śpieszyć. W głowie już układała plan tego czego i
kiedy użyje. Stan liderki pogarszał się z każdą chwilą, jej kroki
stawały się coraz słabsze, postura skrzywiona. Nie mogła tracić choćby
sekundy, bo nawet te miały ogromny wpływ na to, w jakim stanie jej
pacjent przeżyje. Lub nie.
Pomogła
położyć się dla Bryzowej na posłaniu, nawet to było dla niej trudne.
Przy nikłym świetle lampy z korytarza, dostrzegała coraz więcej i więcej
ran na ciele liderki. Czy to małe, ot jak ukłucia od kolców akacji, czy
wielkie, szarpane z wyrwanym futrem. Nie mogła nawet dostrzec
oryginalnego koloru futra, wszystko było ubabrane w szkarłatnej mazi.
Wyglądało to jak scena okrutnego zabójstwa, a mimo to, Bryzowa Gwiazda
wciąż cudem oddychała, bełkocząc pod nosem niezrozumiałe rzeczy.
Nagle
spojrzała w przerażone oczy Owsianki, która próbowała jej pomóc, jak
tylko mogła, pomimo tak głębokich ran. Jej wzrok był zamglony, choć na
jej pysku ciągle był obecny ten przerażający, lekko obłąkany uśmiech.
Przybliżyła się do młodej medyczki, jakby próbowała szeptać do jej ucha.
—
Ale wiesz co? Twoja matka była o wiele łatwiejsza do zabicia niż Miękka
— zaśmiała się, znowu padając na legowisko. Jej cichy rechot jednak nie
ustawał, wypełniając cały boks.
Zamarła. Świat się wokół niej zatrzymał, zawalił, a czas zmienił bieg, idąc wstecz.
Znowu
była małym szczeniakiem, znowu musiała się dowiadywać o zniknięciu nie
tylko swojej jednej mamy, ale dwóch, które przepadły bez śladu, jak
kamień w wodę. Jednego dnia, obie po prostu wyparowały, zostawiając ją i
gromadkę jej rodzeństwa, samych w wielkim klanie. Młoda Owsianka miała w
sobie jednak tyle nadziei. Starała się wywołać, choć cień uśmiechu na
pyskach psów dookoła siebie, obiecując, że przecież wszystko skończy się
dobrze. Złota i Biała pewnie poszły na wakacje i zapomniały im
powiedzieć!
A
potem znaleźli ich ciała. Ich biedne, nadgryzione przez czas ciała.
Złota, cała zakrwawiona, została znaleziona przez specjalny patrol
poszukiwawczy, a niedługo po tym, morze wypluło z siebie Białą Zamieć.
Nie można było już nic zrobić. W tamtym momencie coś pękło w młodej
Cynamonce na zawsze, zostawiając pustą dziurę w sercu, której nawet
Manaci Olbrzym, Sianko, Wodorost czy Biała Łapa nie mogli zakleić.
Kochała ich, ale ta strata to było dla niej za dużo.
Nie
chciała tego pamiętać, chciała wyrzucić to wspomnienie do kosza,
sprawić by nigdy nie wróciło, a teraz zostało ono wyrwane z jej serce, z
jej umysłu i położone przed Cynamonową Pestką na talerzu. Jej oczy
zmuszone do pozostania otwartymi, przeżywania tego wspomnienia, tych
emocji od nowa.
Czuła rosnącą w gardle gule.
"Zabij tę kurwę." W jej uchu rozbrzmiał szept Złotej Gwiazdy.
—
Nie, nie, ja nie mogę tego zrobić, jestem przecież medyczką,
obiecywałam przed Gwiezdnymi, przed wami, że będę leczyć! Obiecywałam
przed wami! — załkała. — Obiecywałam...
"Pozbądź się jej."
"Zabij ją po prostu, to jedyna moralna rzecz jaką możesz teraz zrobić."
"Zabij ją!" "Kurwa, ta szmata zasługuje na wąchanie kwiatów od spodu."
"Spraw by cierpiała." "Zabij!"
"Nie zasługuje na życie."
"Wszyscy będą ci wdzięczni za jej śmierć."
"Po prostu to zrób!"
"Skończ jej kółko spierdolenia."
Pojawiało się ich coraz więcej, nawet nie miały ochoty przestawać,
otaczając ją z każdej strony. Ich gwiezdne futro wyglądało teraz jak
tysiące oczu, niżeli piękne iskierki, które nie raz ją do siebie
przyciągały pięknym blaskiem. Teraz wbijały ją podłogę, sprawiając, że
miała ochotę krzyczeć. Głos jednak ugrzązł jej w gardle, a ta, wydała z
siebie tylko ciche pisknięcie.
"Cykuta." "Cykuta."
Jej łapy zaczęły się trząść.
Nie
mogła się im przecież poddać. Miała swoje zadanie do wykonania i nieważne kto, czy wściekli członkowie klanu, czy nawet sami Gwiezdni chcieli
ją powstrzymać, ona zamierzała zrobić to co powinna.
Przyjrzała
się jeszcze raz ranom. Brudne, pełne piachu. Sączyło się z nich osocze,
a zapach krwi i infekcji wypełniał całe legowisko medyka. Nawet nie
chciała myśleć, co Bryzowa zrobiła, żeby te rany już teraz były
zainfekowane. Nie zamierzała myśleć. Złapała po prostu w pysk garść
trybuli, podsuwając ją pod pysk liderki.
— Żuj to, dasz radę, prawda? — powiedziała, mimo tysiącu głosów przekrzykujących ją.
— Jasne, że tak — mruknęła.
Bryzowa
Gwiazda syknęła, ale podniosła się lekko i wzięła zioła do pyska,
zaczynając je przeżuwać, znowu padając. Nie dawała rady nawet ustać.
Owsianka
uśmiechnęła się lekko, widząc, że pysk liderki był, choć na chwilę
zajęty. Starała się skupić na dźwięku mlaskaniu pyska i swoich własnych
krokach. Cokolwiek by nie musieć skupiać się na krzykach gwiezdnych
psów. Mieszały w jej głowie, wręcz prowadziły do mdłości. Nie czuła się
dobrze.
Chciałaby, żeby Manaci Olbrzym już wrócił.
Zaczęła
zbierać inne rzeczy potrzebna do wyleczenia Bryzowej. Trochę pajęczyny,
kora wierzby, jagody jałowca... Zrobiła się z tego duża kupka. Chciała
się upewnić, że wszystko pójdzie dobrze. Śpieszyła się, jednak nie
porzucała swojej dokładności. Biegała dookoła, starając się zrobić wszystko, co w jej mocy.
Odwróciła się do Bryzowej i zrozumiała, że zrobiła błąd.
Ślina
kapała z pyska liderki, spływając po jej brodzie, razem z pianą. Oczy
rozszerzone i wbite gdzieś w dal, jeszcze bardziej nieprzytomne niż
wcześniej. Jej stan pogarszał się z każdą sekundą, oddychała coraz
gorzej i gorzej. Po ułamku chwili, spomiędzy jej warg wyleciały
wymioty, a ciało Gwiazdy zaczęły przechodzić coraz to silniejsze drgawki, które nie miały zamiaru ustawać.
Od razu zrozumiała co się stało.
To była cykuta. Cholerna cykuta, pieprzona cykuta, kurwa cykuta, cykuta, cykuta.
"Cykuta."
"Cykuta."
"Cykuta." "Cykuta."
"Cykuta.""Cykuta." "Cykuta."
"Cykuta."
"Cykuta."
"Cykuta."
"Cykuta." "Cykuta."
"Cykuta."
"Cykuta."
"Cykuta."
"Cykuta."
"Cykuta."
"Cykuta."
"Cykuta."
"Cykuta." "Cykuta."
"Cykuta." "Cykuta."
"Cykuta."
"Cykuta."
"Cykuta."
"Cykuta."
"Cykuta."
"Cykuta."
"Cykuta."
"Cykuta."
"Cykuta." "Cykuta."
"Cykuta." "Cykuta." "Cykuta."
"Cykuta."
"Cykuta." "Cykuta.""Cykuta."
"Cykuta."
"Cykuta."
"Cykuta."
"Cykuta."
"Cykuta."
"Cykuta."
"Cykuta."
"Cykuta."
"Cykuta." "Cykuta."
"Cykuta."
"Cykuta."
"Cykuta."
"C y k u t a."
Kurwa.
Przecież
to musiał być jakiś żart, nieśmieszny żart, głupi sen, kolejny koszmar,
nocna mara, nawiedzająca ją przy odpoczynku. Miała przecież takich
wiele, zamknie oczy i to wszystko minie, to wszystko okaże się cholernym
snem, przestrogą, czymś, czego powinna się przecież wystrzegać. Tak to
przecież działa, prawda? Tak działają sny, tak czasami jest, tak czasami
wydaje się dla kogoś, że coś jest tak, a okazuje się być inaczej.
Zamknie oczy i wszystko będzie okay.
Zamknie oczy i wszystko...
Zamknie oczy i...
I nic.
Czuła,
jakby trwała w tym stanie przez godziny, stojąc po prostu w miejscu.
Nie potrafiła ruszyć żadną ze swoich czterech łap, podejść do niej,
zrobić c o k o l w i e k. Jakby coś ją trzymało. Cisza panująca w stajni
była przerażająca. Wiedziała, że było za późno, liderka wyzionęła swój
ostatni dech, a teraz, tylko jej zimne ciało leżało na podłodze.
Pestka ją zabiła. Zabiła Bryzową Gwiazdę, zabiła liderkę swojego klanu, zabiła morderczynie swojej matki.
Przez
ułamek sekundy, w jej głowie pojawiła się myśl o schowaniu ciała.
Ukryciu go, udawaniu, że nic się nie stało i chodzeniu z uśmiechem na
pysku. Wymuszaniem zmartwionej miny na wieść zaginięcia i śmierci
Bryzowej. Zatuszowałaby ten wypadek, trwając w żałobie przez wiele
księżyców, próbując uciszyć głos sumienia.
Ale nie była mordercą.
Nie
była mordercą, przysięgła to sobie, w swoim sercu, w swojej głowie i w
swojej duszy. Przysięgła to dla Gwiezdnych, dla każdego, kto kiedykolwiek
spojrzałby jej w oczy i zapytał, co zrobiła. Nie była mordercą.
A mimo to, samemu nie mogła w to uwierzyć.
But you'll be at peace before you sleep if you just keep this in mind:
That everything and everyone goes with the passage of time,
So whether it’s cancer, murder, or suicide...
One day you're going to die!
So whether it’s cancer, murder, or suicide...
One day you're going to die!
[2088 słów: Cynamonowa Pestka otrzymuje 20 Puntków Doświadczenia + traume do końca życia; Bryzowa Gwiazda umiera; Mech zostaje wyleczony]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz