19 października 2021

Od Cynamonowej Pestki — "Memento mori - the most important thing in the world" cz .1

 tw krew, lekkie opisy ran, wymioty
Śnieg, śnieg, śnieg... Ciepło cynamonowego serduszka medyczki Ventus, mogłoby roztopić każdy mróz, a jej śmiech połamać wszystkie sople lodu zwisające z dachu stajni. Oczywiście nie na czyjąś głowę! Choć musiała przyznać, światło, które odbijało się w tych lodowych pałkach, wyglądało tak bajecznie, jakby wyciągnięte ze starej baśni, opowiadanej przez starszyzne dla zwiniętych w ciasną kulkę szczeniaków. Nie raz zasypiała do jednej z takich historii, może nieopowiadanych przez dziadka, lecz Manaciego Olbrzyma. Mogła się w nie wsłuchiwać, gdy powoli zamykała swoje oczy, zapadając w sen. Kochała te wspomnienia, zawsze wywoływały uśmiech i ciepło w jej sercu.
Teraz to ona opowiadała historie dla Białego, który wtulając pysk w jej futro, powoli zasypiał, po kolejnym dniu... Czegokolwiek co Biały robił. Wiedziała, że dzieciak nie był tego dnia na treningu. Wiedziała też, że jego futro było przesiąknięte zapachem Industrii, dokładniej Omszonej Krtani. Pestka... Cóż, Pestka. Nie wiedziała jak się czuć wobec tego psa. Cieszyła się, tak bardzo się cieszyła! Jej mały dzieciak, w końcu miał przyjaciół. Nie był sam, nie musiała się martwić, że do końca życia będzie opuszczony przez resztę psów jednak czy naprawdę to musiał być on? Już pierwsze ich spotkanie skończyło się źle. Bananowa Skórka znalazła ich na polu, kompletnie w innym świecie. A przecież powtarzała dla Białej Łapy, by nie zbliżał się do maku!
Martwiła się o niego. Nie chciałaby wpadł w złe towarzystwo, miała zawsze w głębi serca i z tyłu głowy taki strach, a czuła, że to się właśnie dzieje. Chyba dlatego właśnie gdy dzisiaj wrócił z Mchem do Ventus, kazała mu iść spać wraz z innymi uczniami, ignorując jego wszelkie protesty i błagania, mimo że jej serce pękało na malutkie kawałeczki. Czuła, że musiała to zrobić. Dla jego dobra.
Wiele osób mówiło jej, jak bardzo rozpieszcza swojego przybranego syna, pozwalając mu robić cokolwiek, mu się żywnie podoba. Słyszała za swoimi plecami szepty innych psów z klanu, nieprzyjemne komentarze i cichy śmiechy, które tak bardzo kłuły ją w uszy. Starała się, jak mogła, nikt ją nigdy nie przygotował do roli rodzica. Nie chciała być złą matką, a nawet jeśli taka była, ktoś powinien jej to powiedzieć w pysk, zamiast burkotania za plecami!
Pewnego razu w końcu nie dała rady i wybuchła na Pokrzywowy Nos, mówiąc parę zbyt przykrych słów, które potem dzwoniły jej w uszach. Nie trzeba było długo czekać, by medyczka przybiegła do niego z płaczem, przepraszając wojownika.
Owsianka poszła sobie na spacerek. Manat odprowadził Mcha do Industrii po tym jak go wyleczył, Ognisty wpadł we wnyki jeszcze na jesieni, i jeszcze nie wrócił, a ostatnią rzeczą, jaką teraz chciała robić, było siedzenie samemu, po nocy, w tym boksie. Może jednak nie powinna była odsyłać Białej Łapy?
Śnieg skrzypiał pod jej łapami, oblepiając jej mleczne futro i lekko zamrażając opuszki. Mimo to, mroźny wicher, który swoimi mocniejszymi dmuchnięciami jakby chciał ją powalić, oczyszczał jej umysł. Była tam sama, tylko ona jedna, pośród bezkresnych pól, z mrozem na karku. Nawet jednej gwiazdy na niebie, jedynie księżyc dawał lekką poświatę, rozświetlając nocne niebo. Mimowolnie uśmiech się pojawił na jej pysku, a wzrok uciekł ku górze.
Cisze przerywało tylko szelest liści czy okazjonalne beczenie owiec. Ogarnął ją taki spokój, jakiego tak dawno nie czuła. Zabiegana i zgubiona w pędzie życia chyba zapomniała o tych prostych momentach gdzie mogła po prostu usiąść i cieszyć się momentem. Tak bardzo skupiona na swoich obowiązkach, pomocy Manaciemu Olbrzymowi, opieką nad Białą Łapą czy tysiącem innych rzeczy, które powoli zbierały się na jej głowie. Czuła się, jakby nosiła na niej książki, balansując, by żadna z nich nie uderzyła z hukiem o ziemię, prowadząc do katastrofy. No wiecie, jak w Barbie Urodzonej Księżniczce.
Nie była pewna, ile tak siedziała, bo dopiero świszczący oddech i charkotanie sprawiło, że oderwała wzrok od nieba.
— Um, przepraszam?
Zmrużyła oczy, próbując rozpoznać sylwetkę, która pojawiła się w ciemności. Wirujące płatki śniegu jej nie pomagały, rozmazując obraz.
Wpierw chciała krzyczeć, widząc krwawą masę, jaka przed nią się pojawiła. Serce jej się zatrzymało, a ona sama prawie wyzionęła przy tym ducha.
— Cynamonowa Pestko — słysząc ten głos, obiad podszedł jej do gardła.
Zakrwawionym psem, stojącym przed nią była Bryzowa Gwiazda. Wyglądała jakby spadła na nią lawina kamieni. Gdzie nie spojrzysz, rana, z której ciągle sączyła się gorąca krew. Nie miała pojęcia, jak liderka doszła tutaj o własnych siłach, ślad krwi na śniegu ciągnął się w nieskończoność, poza wzrok medyczki.
— Cynamonowa Pestko — powtórzyła, tym razem marszcząc lekko brwi.
— Już, przepraszam! — podparła Bryzową od boku, pomagając jej iść. Ledwo stała o własnych łapach. — Co ci się stało? Ktoś cię zaatakował?
Prychnęła, uśmiechając się, na tyle ile dała rady.
— To ja ją zaatakowałam. Brzoskwiniowe Futro ledwo się pozbierała, widać, że czas z tymi wypłoszczami jej nie pomaga — charknęła.
— Ty też nie wyglądasz najlepiej, wiesz... I Brzoskwiniowe Futro? Kto to?
— No Miękka, a kto! Ta głupia suka myślała, że jest ode mnie sprytniejsza, chowając się przede mną i udając liderkę, nic nie wartą złamanego grosza.
Mijały po drodzę coraz więcej psów, które zerkały na medyczkę i liderkę, przerywając swoje rozmowy, którymi byli wcześniej pochłonięci. Szeptały między sobą, posyłając to złośliwe uśmiechy, to wzrok współczucia. Wszyscy musieli spać.
— Bryzowa, to trochę niemiłe i poza tym głupie... Dlaczego z nią walczyłaś?
— A czemu nie? Zasłużyła sobie.
— Czym?
Bryzowa Gwiazda już zebrała się do odpowiedzi, jednak zaniosła się głośnym kaszlem. Rozmowa na pewno jej nie pomagała
Cynamonka musiała się śpieszyć. W głowie już układała plan tego czego i kiedy użyje. Stan liderki pogarszał się z każdą chwilą, jej kroki stawały się coraz słabsze, postura skrzywiona. Nie mogła tracić choćby sekundy, bo nawet te miały ogromny wpływ na to, w jakim stanie jej pacjent przeżyje. Lub nie.
Pomogła położyć się dla Bryzowej na posłaniu, nawet to było dla niej trudne. Przy nikłym świetle lampy z korytarza, dostrzegała coraz więcej i więcej ran na ciele liderki. Czy to małe, ot jak ukłucia od kolców akacji, czy wielkie, szarpane z wyrwanym futrem. Nie mogła nawet dostrzec oryginalnego koloru futra, wszystko było ubabrane w szkarłatnej mazi. Wyglądało to jak scena okrutnego zabójstwa, a mimo to, Bryzowa Gwiazda wciąż cudem oddychała, bełkocząc pod nosem niezrozumiałe rzeczy.
Nagle spojrzała w przerażone oczy Owsianki, która próbowała jej pomóc, jak tylko mogła, pomimo tak głębokich ran. Jej wzrok był zamglony, choć na jej pysku ciągle był obecny ten przerażający, lekko obłąkany uśmiech. Przybliżyła się do młodej medyczki, jakby próbowała szeptać do jej ucha.
— Ale wiesz co? Twoja matka była o wiele łatwiejsza do zabicia niż Miękka — zaśmiała się, znowu padając na legowisko. Jej cichy rechot jednak nie ustawał, wypełniając cały boks.
Zamarła. Świat się wokół niej zatrzymał, zawalił, a czas zmienił bieg, idąc wstecz.
Znowu była małym szczeniakiem, znowu musiała się dowiadywać o zniknięciu nie tylko swojej jednej mamy, ale dwóch, które przepadły bez śladu, jak kamień w wodę. Jednego dnia, obie po prostu wyparowały, zostawiając ją i gromadkę jej rodzeństwa, samych w wielkim klanie. Młoda Owsianka miała w sobie jednak tyle nadziei. Starała się wywołać, choć cień uśmiechu na pyskach psów dookoła siebie, obiecując, że przecież wszystko skończy się dobrze. Złota i Biała pewnie poszły na wakacje i zapomniały im powiedzieć!
A potem znaleźli ich ciała. Ich biedne, nadgryzione przez czas ciała. Złota, cała zakrwawiona, została znaleziona przez specjalny patrol poszukiwawczy, a niedługo po tym, morze wypluło z siebie Białą Zamieć. Nie można było już nic zrobić. W tamtym momencie coś pękło w młodej Cynamonce na zawsze, zostawiając pustą dziurę w sercu, której nawet Manaci Olbrzym, Sianko, Wodorost czy Biała Łapa nie mogli zakleić. Kochała ich, ale ta strata to było dla niej za dużo.
Nie chciała tego pamiętać, chciała wyrzucić to wspomnienie do kosza, sprawić by nigdy nie wróciło, a teraz zostało ono wyrwane z jej serce, z jej umysłu i położone przed Cynamonową Pestką na talerzu. Jej oczy zmuszone do pozostania otwartymi, przeżywania tego wspomnienia, tych emocji od nowa.
Czuła rosnącą w gardle gule.
"Zabij tę kurwę." W jej uchu rozbrzmiał szept Złotej Gwiazdy.
— Nie, nie, ja nie mogę tego zrobić, jestem przecież medyczką, obiecywałam przed Gwiezdnymi, przed wami, że będę leczyć! Obiecywałam przed wami! — załkała. — Obiecywałam...

          "Pozbądź się jej." 
               "Zabij ją po prostu, to jedyna moralna rzecz jaką możesz teraz zrobić."
"Zabij ją!"
  "Kurwa, ta szmata zasługuje na wąchanie kwiatów od spodu."
                                                  "Spraw by cierpiała."
                    "Zabij!"
               "Nie zasługuje na życie."
"Wszyscy będą ci wdzięczni za jej śmierć."
"Po prostu to zrób!"
"Skończ jej kółko spierdolenia."
Pojawiało się ich coraz więcej, nawet nie miały ochoty przestawać, otaczając ją z każdej strony. Ich gwiezdne futro wyglądało teraz jak tysiące oczu, niżeli piękne iskierki, które nie raz ją do siebie przyciągały pięknym blaskiem. Teraz wbijały ją podłogę, sprawiając, że miała ochotę krzyczeć. Głos jednak ugrzązł jej w gardle, a ta, wydała z siebie tylko ciche pisknięcie.
Jej łapy zaczęły się trząść.
Nie mogła się im przecież poddać. Miała swoje zadanie do wykonania i nieważne kto, czy wściekli członkowie klanu, czy nawet sami Gwiezdni chcieli ją powstrzymać, ona zamierzała zrobić to co powinna.
Przyjrzała się jeszcze raz ranom. Brudne, pełne piachu. Sączyło się z nich osocze, a zapach krwi i infekcji wypełniał całe legowisko medyka. Nawet nie chciała myśleć, co Bryzowa zrobiła, żeby te rany już teraz były zainfekowane. Nie zamierzała myśleć. Złapała po prostu w pysk garść trybuli, podsuwając ją pod pysk liderki.
— Żuj to, dasz radę, prawda? — powiedziała, mimo tysiącu głosów przekrzykujących ją.
— Jasne, że tak — mruknęła.
Bryzowa Gwiazda syknęła, ale podniosła się lekko i wzięła zioła do pyska, zaczynając je przeżuwać, znowu padając. Nie dawała rady nawet ustać.
Owsianka uśmiechnęła się lekko, widząc, że pysk liderki był, choć na chwilę zajęty. Starała się skupić na dźwięku mlaskaniu pyska i swoich własnych krokach. Cokolwiek by nie musieć skupiać się na krzykach gwiezdnych psów. Mieszały w jej głowie, wręcz prowadziły do mdłości. Nie czuła się dobrze.
Chciałaby, żeby Manaci Olbrzym już wrócił.
Zaczęła zbierać inne rzeczy potrzebna do wyleczenia Bryzowej. Trochę pajęczyny, kora wierzby, jagody jałowca... Zrobiła się z tego duża kupka. Chciała się upewnić, że wszystko pójdzie dobrze. Śpieszyła się, jednak nie porzucała swojej dokładności. Biegała dookoła, starając się zrobić wszystko, co w jej mocy.
Odwróciła się do Bryzowej i zrozumiała, że zrobiła błąd.
Ślina kapała z pyska liderki, spływając po jej brodzie, razem z pianą. Oczy rozszerzone i wbite gdzieś w dal, jeszcze bardziej nieprzytomne niż wcześniej. Jej stan pogarszał się z każdą sekundą, oddychała coraz gorzej i gorzej. Po ułamku chwili, spomiędzy jej warg wyleciały wymioty, a ciało Gwiazdy zaczęły przechodzić coraz to silniejsze drgawki, które nie miały zamiaru ustawać.
Od razu zrozumiała co się stało.
To była cykuta. Cholerna cykuta, pieprzona cykuta, kurwa cykuta, cykuta, cykuta.

"Cykuta."
"Cykuta."
                                      "Cykuta."
                                   "Cykuta."
    "Cykuta."
                                                "Cykuta."                                                               
"Cykuta." 
"Cykuta."
                                                                               "Cykuta."
                                                                                                                            "Cykuta."
                                                                     "Cykuta."
      "Cykuta."
                      "Cykuta."
 
                                                                                "Cykuta."
"Cykuta."
                                                    "Cykuta."
                                   "Cykuta."
"Cykuta."
                                                                        "Cykuta."
                  "Cykuta."                                                                                 "Cykuta."
                                                 "Cykuta."                               "Cykuta."
"Cykuta."
                                       "Cykuta."
"Cykuta."
                                                    "Cykuta."
"Cykuta."
"Cykuta."
                                "Cykuta."
                                                                               "Cykuta."
    "Cykuta."
                                                        "Cykuta."
            "Cykuta."                                                                                                                                                                                                                           "Cykuta."
                                                     "Cykuta."
                                                  "Cykuta."
             "Cykuta."                                                                                                                       "Cykuta."
"Cykuta."
                                                                                                           "Cykuta."
"Cykuta."
 
                              "Cykuta."
                                                                                  "Cykuta."
                                   "Cykuta."
"Cykuta."
                                                                        "Cykuta."
                                                                                                           "Cykuta."
                                                            "Cykuta."                                "Cykuta."
                    "Cykuta."
                                               "Cykuta."
"Cykuta."
         "C y k u t a." 
Kurwa.
Przecież to musiał być jakiś żart, nieśmieszny żart, głupi sen, kolejny koszmar, nocna mara, nawiedzająca ją przy odpoczynku. Miała przecież takich wiele, zamknie oczy i to wszystko minie, to wszystko okaże się cholernym snem, przestrogą, czymś, czego powinna się przecież wystrzegać. Tak to przecież działa, prawda? Tak działają sny, tak czasami jest, tak czasami wydaje się dla kogoś, że coś jest tak, a okazuje się być inaczej.
Zamknie oczy i wszystko będzie okay.
Zamknie oczy i wszystko...
Zamknie oczy i...
I nic.
Czuła, jakby trwała w tym stanie przez godziny, stojąc po prostu w miejscu. Nie potrafiła ruszyć żadną ze swoich czterech łap, podejść do niej, zrobić c o k o l w i e k. Jakby coś ją trzymało. Cisza panująca w stajni była przerażająca. Wiedziała, że było za późno, liderka wyzionęła swój ostatni dech, a teraz, tylko jej zimne ciało leżało na podłodze.
Pestka ją zabiła. Zabiła Bryzową Gwiazdę, zabiła liderkę swojego klanu, zabiła morderczynie swojej matki.
Przez ułamek sekundy, w jej głowie pojawiła się myśl o schowaniu ciała. Ukryciu go, udawaniu, że nic się nie stało i chodzeniu z uśmiechem na pysku. Wymuszaniem zmartwionej miny na wieść zaginięcia i śmierci Bryzowej. Zatuszowałaby ten wypadek, trwając w żałobie przez wiele księżyców, próbując uciszyć głos sumienia.
Ale nie była mordercą.
Nie była mordercą, przysięgła to sobie, w swoim sercu, w swojej głowie i w swojej duszy. Przysięgła to dla Gwiezdnych, dla każdego, kto kiedykolwiek spojrzałby jej w oczy i zapytał, co zrobiła. Nie była mordercą.
A mimo to, samemu nie mogła w to uwierzyć.

But you'll be at peace before you sleep if you just keep this in mind:
That everything and everyone goes with the passage of time,
So whether it’s cancer, murder, or suicide...
One day you're going to die!
 
[2088 słów: Cynamonowa Pestka otrzymuje 20 Puntków Doświadczenia + traume do końca życia; Bryzowa Gwiazda umiera; Mech zostaje wyleczony]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz