― Jeszcze raz ― ojcmentor powiedział znudzonym tonem, patrząc na mnie leżącą na ziemi.
Podniosłam się, cała obolała. Z poirytowaniem zadarłam głowę, wpatrując się w gigantyczne drzewo, z którego przed chwilą spadłam. Parę uderzeń serca później nadłamana gałąź upadła mi na głowę, oszałamiając mnie na dwie rundy.
― Mogłabyś tak nie gryźć tych drzew, toby ci na łeb nie zlatywały ― trzeźwo stwierdził Pustynny Wiatr, liżąc swoją łapę z resztek śniegu. ― Właź znowu.
Warknęłam poirytowana i wbiłam łapy w ziemię. Zmierzyłam mojego mentora dzikim wzrokiem, sugerując, że zaraz stanie się niczym więcej niż martwym mięsem. Otrzeźwiałam jednak szybko i ponownie spróbowałam dostać się na szczyt drzewa. Z jakiegoś powodu nie mogłam przestać wyobrażać go sobie jako zwierzynę.
Pora Nowych Liści była pewnie najgorszym okresem w roku, jaki mogli wymyślić Gwiezdni. Wokoło było pełno brudnych, gęstych kałuż, wyglądających na rozmokły kał. Te brązowe śmiecie działały mi na nerwy za każdym razem, kiedy je widziałam. Nielubienie przechodziło w nienawiść kiedy w nie wpadałam, a ostatnimi czasy działo się to non stop. Dodatkowo jakby na to nie patrzeć, Nowe Liście przegoniły Porę Nagich Drzew — moją ulubioną porę roku — co było kolejnym powodem, aby nienawidzić tego czasu. Jeżeli nadal mi nie wierzysz, że to makabryczny czas, to proszę bardzo: pyły z drzew powodują okropny kaszel, choroby nie przestają się szerzyć, jest coraz bliżej letnich susz. Chociaż teoretycznie to przez czerwone drzewa powinniśmy być w okropnym nastroju, dla mnie taką gwarancję stanowi widok rosnących kwiatków. Niby takie ładne, ale mają w sobie coś z oszustów: kiedy wszyscy uczciwi walczą o przetrwanie, one przeczekują zimę, aby znów wyrosnąć w cieple.
Kiedy wszystko budzi się do życia, niektórym to niesie nadzieję. Dla mnie jest to zwiastunem nowych kłopotów.
— Aaah — syknęłam, kiedy moja kończyna osunęła się z gałęzi drzewa. Cała roślina niebezpiecznie zatrzeszczała, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno nie przesadziłam z jedzeniem.
― Jeżeli ci się uda, dostaniesz dodatkową mysz ― zachęcił mój mentor, a ja mimo woli się skrzywiłam. Niech dupę sobie wypcha tymi myszami.
Podciągnęłam się, wbijając zęby w konar. Moje zmysły gwałtownie się wyostrzyły, gdy do mego nosa doleciał zapach kosa. Odwróciłam łeb, a mój mentor zamilkł, widocznie również zauważywszy potencjalny obiad. Powoli przykucnęłam na szerszej gałęzi, nie odrywając wzroku od czarnego ptaka.
Zbliżałam się. Łapa za łapą. Wciąż starając się pamiętać o wszystkich zasadach dobrego polowania. Nie mogłam się rozproszyć.
Skoczyłam.
Chciał odlecieć, ale go złapałam.
A zaraz potem runęłam na ziemię razem z nieżywym już zwierzęciem, a za mną poleciało pełno gałęzi i resztek śniegu.
― Dzięki niech będą Gwiezdnym ― niemal krzyknęłam, tuż przed spotkaniem się z twardą glebą.
Ooah.
― Żyjesz? ― mój mentor zadał pytanie, podchodząc bliżej. ― Może na dzisiaj wystarczy ― dodał. ― Ale poćwicz jeszcze wspinanie się sama. Wstyd byłoby mieć w klanie wojownika nieumiejącego radzić sobie z drzewami.
― Jasne ― mruknęłam. W mojej głowie pojawiło się podejrzenie, że to Pustynia był odpowiedzialny za przedłużanie mojego treningu.
― Jeszcze podziękuj Przodkom za zwierzynę ― na odchodne wykrzyczał wojownik, oddalając się w stronę obozu. Niedługo będzie patrol ― domyśliłam się, widząc, jak pośpiesznie wydłuża kroki.
W ciszy stanęłam nad świeżo upolowanym kosie. Nie patrzyłam jednak na moją zdobycz, gdyż nie widok taki uważam za obrzydzający. Oczywistym jest czyn zabicia w ramach chęci nakarmienia pobratymców, jednak ta ciągła śmierć obecna w życiu wojownika jest zaskakująca i odrzucająca. Powinnam była więcej o niej pomyśleć, zanim zdecydowałam się wybrać tę drogę.
Dziękuję Gwiezdni, za wasz dar w postaci tego oto ptaka. Niech stokrotne wam dzięki zostaną złożone przez moje i następne pokolenia, za waszą dobroć. To dzięki temu oto zwierzęciu nasz klan zostanie nakarmiony, a do kogokolwiek ono nie trafi, niech pies ten odzyska siły, które utracił dla dobra klanu. Pobłogosławcie proszę ten posiłek.
W moich modlitwach starałam się używać oficjalnego słownictwa oraz dbać o inność każdej z nich. Muszę przyznać, że średnio mi to wychodziło. Naprawdę ciężko byłoby (o ile to możliwe) sprawić, aby każda z próśb była oryginalna, skoro wszystkie dotyczyły tego samego. A wypowiedziałam ich prawdopodobnie setki. Trzeba było jednak przy nich bardzo się postarać, bo przed jedzeniem mało kto się do modlitwy przykładał. Trudno w coś włożyć serce, jeżeli ma się pusty żołądek.
Pełna satysfakcji po udanych treningu ruszyłam w stronę obozu, w ślad za moich mentorem. Zamyślona zignorowałam innych uczniów, kręcących się obok mnie; pokazywali oni najmłodszym członkom klanu bitewne ruchy, bądź przechwalali się między sobą, któremu z nich najlepiej idzie w treningu. Gdy minęłam Promienną Łapę, mój brat musnął mnie ogonem na powitanie. Delikatnie zniżyłam łeb, również witając się z nim.
Z racji wielkiego zmęczenia podążyłam prosto do starszyzny, upewnić się, czy aby na pewno zjedli swoją porcję ― zamierzałam szybko się posilić, a następnie udać na spacer, a bez upewnienia się, że starsi nie zjedli, nie było to możliwe. Nie raz ustalona kolejność posiłków dawała o sobie boleśnie znać, teraz, jednak gdy wszystko budzi się do życia, nie powinno być problemu z pustym stosem zwierzyny. W końcu zwierzęta śladem roślin zaczęły wychodzić z kryjówek.
― Pochwalone Gwiezdnym ― przywitałam oficjalnie karmicielki, zaglądając do żłobka. ― Wszyscy mają wszystko?
Suki pokiwały głową, wylizując swoje młode. Ujrzałam, że w żłobku było czysto. Widocznie byli tu uczniowie przede mną, którzy zadbali o mieszkańców legowiska.
W takim wypadku miałam prawo odpocząć. Odetchnęłam z ulgą, odchodząc od matek; następnie musiałam pokonać tor rozszalałych młodzików, które „walczyły” ze sobą wymyślonymi manewrami bitewnymi. Przy tym krzyczały, który z nich dokonał więcej wspaniałych czynów, czy ładniejsze jest imię Krwawy Obłoczek od Malutkiej Kości, oraz dlaczego nasza liderka nie prowadzi nas na wojnę. Ominęłam ich jak najszybciej, nie chcąc być zatrzymana.
Zatrzymałam się dopiero przy stercie zwierzyny, gdzie odmówiłam na szybko modlitwę do Gwiezdnych. Z pośpiechem chwyciłam królika, nie mając nawet ochoty wyszukiwać ptaków. Takowych nie zauważyłam na górze, a z racji, że sama nie lubiłam tak zwanych szperaczy, nie zamierzałam przeszukiwać i przewalać zwierząt w poszukiwaniu ptactwa.
Prędko spałaszowałam zwierzę, nawet nie zastanawiając się nad jego smakiem. Zazwyczaj moje posiłki trwały w nieskończoność, gdyż preferowałam długie namyślania się przy każdym kęsie. Dzisiaj jednak miałam inny plan na ten dzień.
― Jeżeli ktoś będzie mnie szukał, powiedz, że poszłam na spacer ― poleciłam Piaskowej Łapie, zanim wyszłam z magazynu.
***
Zmierzałam w stronę terenów neutralnych, nie mając jednak żadnego konkretnego celu. Planowałam jedynie odprężyć się na łonie natury, co widocznie życie planowało mi usilnie pokrzyżować. Niemal każdą drogę zagradzała mi woda, jak gdyby chciała mnie pochłonąć. Niemal znudzona przechodziłam przez strumienie, wciąż prąc w kierunku plaży. Całkiem ładne miejsce, prawda?
Krajobraz dookoła mnie począł się zmieniać, co widocznie wskazywało, że jestem coraz bliżej przypadkowego miejsca docelowego. Ze zdziwieniem spostrzegałam, że krótki spacer rozrósł się do całkiem sporej wyprawy. Księżyc pojawił się na niebie, a niebo ściemniło się do jasnego granatu.
W pewnej chwili stanęłam gwałtownie, czując obcy zapach. Nie mogąc przyporządkować go do żadnego ze znanych (z wyjątkiem rozróżnienia gatunku intruza, jakim był pies [chociaż w zasadzie to nie intruz, bo to tereny neutralne]) podeszłam bliżej, mając czujnie postawione uszy.
― Co ty robisz? ― spytałam się, wpatrując się w obcego ze zdumieniem. Dziwak kopał głęboki rów, a szło mu to jak na razie całkiem nieźle.
― Kopię swój grób ― odparł.
― Czyś ty zwariował? Nikt nie będzie umierał, a ty przecież nie wiesz, kiedy zdechniesz ― prychnęłam. ― No, chyba że zamierzasz popełnić samobójstwo.
Wyglądał na włóczęgę. Jego futro było potargane i całkowicie mokre, w dodatku łapy jego nie należały do najczystszych. Patrząc na niego, przypomniałam sobie, że dawno się nie myłam. Pasowałoby to zmienić, bo pewnie nie wyglądam lepiej od niego.
Mamy już wytłumaczenie, dlaczego młode dwunożnych przestały mnie lubić. Cuchnę.
― Powódź nas zaleje ― zawył pomyleniec. ― Jeżeli chcesz, możemy wykopać także twój grób, Pani.
― Nie, dziękuję ― odparłam, z niedowierzaniem kręcąc głową. ― Nic mnie nie będzie zalewać.
Dlaczego więc czułam dziwny niepokój? Chyba powinnam wrócić.
― Jak tam chcesz ― nieznajomy odparł, kopiąc dalej. W tej chwili przestał na mnie zwracać uwagę, zbyt pochłonięty swoim zajęciem.
― O jaką powódź chodzi? ― spytałam.
Nie odpowiedział. Niemal biegnąc, wracałam do obozu.
Z każdą sekundą wpadałam w coraz głębsze kałuże, którym teraz bliżej było do miana bagna. Rozmokły śnieg zaczął padać z nieba, a słońce rozpuszczało obecne już zaspy. Z rosnącym niepokojem wydłużyłam krok, wciąż potykając się i wychodząc z zasp.
Dotarłam do magazynu. Dwunożni byli wszędzie, krzycząc nerwowo.
Obóz był w powodzi. Istna katastrofa.
[1387 słów: Drżąca Łapa otrzymuje 13PD oraz 3PT + 10PD za przygodę]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz