Opowiadanie dzieje się tuż po zalaniu ruin w których Tenebris ma obóz, ponieważ zaczęłam pisać je dawno temu i nie chce mi się tego robić od nowa.
Życie jest takie nudne.
Być może nie odkryłam tego jako pierwsza, ale naprawdę, nie mam co robić ze swoim żywotem.
Jakieś dwa wschody słońca temu (szczęśliwi czasu nie liczą) powódź zalała nasz obóz, dostarczając zastrzyku adrenaliny. Ruiny nie były zbyt stabilne, przez co woda spowodowała ogromne zniszczenia. Do dnia dzisiejszego sprzątamy odłamki cegieł i próbujemy pozbyć się wody, co jednak nie jest takie łatwe, jakby mogło się wydawać. Uwierzcie mi, próbowałam sama. A jeżeli ja będąca wojowniczką nie potrafię tego zrobić, wątpliwe, że potrafi to jakiś inny wojownik.
To źle zabrzmiało. Udajmy, że tego nie było, okej?
Na czym skończyłam?
A, tak. Życie jest nudne, chociaż wtedy było trochę zbyt ciekawie. To był trzeci nieprzyjemny incydent z wodą, podczas którego miałam okazję się podtopić, i coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że nienawidzę płynów i członków Flumine. Są obleśni. Jak ktoś może chcieć nauczyć się pływać? I jak śmie n i e b o i ć się tego?
Uważam się za odważnego psa, ale tego nie spróbuję nigdy. Nigdy.
Znowu odchodzę od tematu.
Podczas powodzi psy ogarnęła panika. Największe emosy z klanu okazały się małymi szczeniaczkami, kiedy przerażeni krzyczeli o pomoc. Natomiast, o ironio, młodzi z żłobka nie pojmowały tragiczności sytuacji, i śmiali się wesoło, kiedy woda ich unosiła. Mniej zadowolone były karmicielki, muszące uganiać się za swoimi pociechami i wrzeszczące wniebogłosy.
Wojownicy próbowali ratować swoich mentorów, co było trochę zabawne, zważywszy na to, że ci mentorzy próbowali ratować swoich (o ile ci mentorzy mentorów jeszcze żyli) a ci z kolei rzucali się na swoje dzieci, próbując ich uratować. Każdy chciał kogoś ratować, ale tego każdego ratować chciał ktoś inny. Wszyscy chcieli się ratować nawzajem ale nie ratowali siebie, i pewnie wszyscy pomarlibyśmy, gdyby nie parę trzeźwych psów w sytuacji (a w ich składzie znalazłam się ja).
Na zawsze zapamiętam Konwaliowy Szron modlącą się do Gwiezdnych, kiedy woda sięgała jej pyska.
Przez dwa dni dzielnie pomagałam odbudować obóz; rozwalałam niektóre ściany, żeby woda mogła się wydostać, a potem wszyscy byli źli, że zawaliłam legowiska. Przynosiłam materiały, aby wsiąknęły wilgoć i dwa razy dziennie, razem z innymi uczniami, wymieniałam wszystkie posłania, co przyprawiło mnie o wyłączenie mózgu. Dzisiaj rano jednak miałam wrażenie, jakbym żyłam w wariatkowie, a świadomość, że to wielce prawdopodobne, nie pomogła mi pogodzić się ze swoim losem.
— Daj mi spokój — powiedziałam poirytowana, kiedy Fiołkowa poprosiła mnie o pomoc w pocieszeniu maluchów (dostały traumy, kiedy dowiedziały się, że mogły faktycznie zginąć).
Coś tam wszyscy mamrotali, że mogłam pomagać, ale wyszłam z obozu. Bo mi się nudziło, nie? Kto zabroni?
Po krótkiej chwili postanowiłam, że udam się do parku. W Porze Nowych Liści powinno być w nim ładnie; paru dwunożnych w końcu da się ominąć, nie zwracając na siebie większej uwagi. Bez przedłużania wyruszyłam w wyznaczonym kierunku, ale nie musiałam wiele czekać, by spotkać coś, co skutecznie przerwie mój uroczy spacerek; jakiś dziwny samotnik, cuchnący krwią i z szaleństwem w oczach zbliżył się do mnie. Stanęłam więc, nie wiedząc, co robić.
— Jak cię zwą? — spytałam spokojnie.
— Chcesz zobaczyć moje trofeum? – zignorował mnie, mówiąc swoje. Może inny pies na tym miejscu wygonił by nieznajomego z terytorium swojego klanu, ale że nie jestem innym psem, to mruknęłam tylko:
— Prowadź.
Ten z kolei czuł się zobowiązany do podtrzymania rozmowy (albo najzwyczajniej w świecie do pochwalenia się) i kontynuował nasz cudowny dialog.
— Właśnie zabiłem swoją matkę. — Wyznał. — Strasznie mnie wkurwiała. Kiedy byłem mały, znalazłem lizaka, ale ona mi go zabrała, tłumacząc, że to jest dla dwunożnych, a ja się otruję.
Kiwnęłam głową. Doskonale go rozumiałam.
— Więc zabiłeś ją za to, że zabrała ci lizaka? — dopytałam się.
— Nie tylko za to. Też dlatego, że mówiła, że wojownicy są straszni i mnie zabiją, a ty przecież jesteś równa gościówa.
Ponownie przytaknęłam. Jak my się doskonale rozumieliśmy!
Cieszyłam się również, że oddaliliśmy się od terenu ciemnych, bo, brońcie Gwiezdni, złamałabym jeszcze kodeks wojownika.
— I co? Teraz pokażesz mi jej trupa?
— Tak. Poza tym, potrzebuję kogoś, kto pomoże mi rozgryźć jej ciało. Łatwiej będzie pochować ją w małych kawałkach, bo był z niej grubas, a mi się nie chce dużej dziury kopać.
— Nie ma sprawy.
Tak oto zaczęliśmy naszą wspaniała przyjaźń, która skończyła się kiedy tylko podeszła do nas Fiołkowa. Moja siostra nie umiała wybrać dobrego momentu na odwiedziny.
— Aroniowa! Co ty robisz? — spytała z trwogą. —Zabiłaś psa? Kto to jest?!
— Hej, młoda, nie panikuj. Wszystko pod kontrolą — odpowiedziałam z uśmiechem, odgryzając nogę martwej suce.
— Dobrze mówi — przyznał mi rację mój kolega, wkładając głowę nieżywej do otworu w ziemi.
— Co ty…
— Pomagam temu oto przedstawicielowi naszego gatunku — wyjaśniłam, a nasz przyjaciel podniósł głowę, na znak, że o nim mowa. – Musi pochować swoją matkę.
— Ale co jej się stało? I czemu wyszłaś z obozu? I czemu—
Włożyłam jej swój własny ogon do pyska (co było poświęceniem), aby ją przymknąć.
— Po kolei — odparowałam. — Nie nadążam.
<To jak? Przyłączysz się do zabawy, Fiołkowa Skałko?>
[795 słów: Aroniowa Gałąź otrzymuje 7 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz