26 listopada 2021

Od Aroniowej Gałęzi do Płomiennego Krzewu — „pytanie na śniadanie” [przygoda #30]

Ziewnęłam przeciągle, wstając z posłania. Lato. Upały. Pożary. Ale życie toczy się dalej, i nadal ktoś musi chodzić na polowania, czyż nie?
Tego gorącego ranka padło na mnie, i w towarzystwie Fiołkowej Skałki oraz Płomiennego Krzewu miałam ogromną przyjemność pójść złowić coś niecoś dla klanu. Jak można się domyślić, nie śpieszyło się mi jakoś specjalnie (ale i tak czekaliśmy z Płomiennym na trzeciego uczestnika, bo jego szczeniak koniecznie musiał mu coś powiedzieć. Akurat teraz. Moja kochana siostra, jak ja ją uwielbiam!).
— Proponuje pójść na targ — zaproponowałam raźno. — Słońce wstało dosyć wysoko, więc powinien być wystarczający tłum, by zgarnąć jakieś pożywienie.
Oba psy skinęły głową, zgadzając się. Płomienny, jako najbardziej doświadczony, poprowadził. Wysoka temperatura wydawała się nie robić mu różnicy, w przeciwieństwie do mojej siostry — Fiołek — strasznie męczyła się ze swoim grubym futrem, i szczerze jej współczułam, mimo że mi również nie było łatwo. W końcu moja sierść też pozostawała całkiem gruba, chociaż zima dawno się skończyła. Jaka szkoda! Chętnie powitałabym ten lodowaty śnieg znowu. Jak mogłam na niego narzekać?!
Nasza trójka rozdzieliła się, po dotarciu na miejsce, a mi mimowolnie przypomniał się trening z moim mentorem. Dawno temu (chociaż znowu nie tak znowu dawno. Powtarzam: szczęśliwi czasu nie liczą), on sam przeprowadził mi trening w tym miejscu. Nie miałam bladego pojęcia, jak mam się zabrać za kradzież. Obawiałam się, że przez mój brak dostatecznych umiejętności ściągnę na siebie nieszczęście.
— Ale Krwawy Zewie… — zamierzałam zadać pytanie, jednak przerwałam, gdy nie ujrzałam obok siebie jedynie pustkę. Swój wzrok przeniosłam kawałek dalej, w miejsce, w którym Dym przygniatał mojego mentora do ziemi. Zacisnęłam zęby i skupiłam się na swoim zdaniu. Zew sobie poradzi. Zresztą, w jaki sposób miałabym mu pomóc? To dorosły i doskonały wojownik, a ja jestem zwykłym uczniem.
Ostrożnie obeszłam stół i obserwowałam dwunożnego. Stworzenie nie było świadome mojej obecności, mimo iż bardzo bliskiej. Niemal ocierałam mu się o nogi. Wyglądał zabawnie, kiedy kwiczał coś do stojącego obok partnera, ale nie zbierało mi się na śmiech. Kiedy za którymś okrążeniem zdecydowałam się celowo musnąć zębami jego łydkę, stwór podskoczył, wykrzykując przekleństwa w swoim dziwnym języku. Chociaż spojrzał w dół, mnie już tam nie było.
Mianowicie zawisłam po przeciwnej stronie stołu. Niestety, mój skok nie należał do udanych i teraz walczyłam, aby nie spaść na podłoże.
Ooch, bycie uczniem było fajne. Naprawdę fajne. Ale w końcu jako członek starszyzny będę tęskniła za byciem wojownikiem... O ile kurwa dożyje. Nie pamiętam, żeby ktokolwiek w naszym klanie za mojego życia zmarł ze starości. Ciekawe, jaki będzie powód mojej śmierci? Rozjechanie przez potwora? Zatrucie pokarmowe? Morderstwo?
Przez moją nieuwagę prawie odpowiedziałam na swoje pytanie; jednoślad był bliski rozjechania mnie.
— Cholerne jednoślady! — krzyknęłam, dorzucając kilka przekleństw, które zagłuszył klakson potwora. 
Od zawsze bałam się jednośladów. Ty przechodzisz na jedną stronę, one też. Ty próbujesz wyminąć je po lewej, a one próbują tego samego! Jakby czytały ci w myślach!
Znalazłam po niedługiej chwili stoisko, podobne do tego, na którym księżyce temu spróbowałam kradzieży; tym razem jednak dwunożny nawet nie zauważył mojej obecności, kiedy zwinnie zwinęłam z jego stołu spory kawałek mięsa.
Po chwili zastanowienia „pożyczyłam” jeszcze jabłko z innego stoiska. Raczej nie okaże się trujące, zresztą, najwyżej to je wypróbuję.
Położyłam je na chwilę na uboczu drogi, by wrócić do pierwszego targanu. Gdy powróciłam z czymś na rodzaj przypieczonego steku, moje oczy niemal rozszerzyły się ze zdumienia – pieszczoszek, dokładniej szczeniak, jadł mój owoc z apetytem.
— Hej! — warknęłam zdziwiona. Ten podskoczył przestraszony, chcąc uciec. Nie miałam problemu ze złapaniem go. Sorry.
— Prze…praszam? — wyglądał na przerażonego spotkaniem z wojownikiem. Pewnie ktoś mu opowiadał o strasznych kreaturach włóczących się po okolicach; tak przynajmniej podejrzewałam.
Zlustrowałam wzrokiem jego wystające żebra.
— Wyrzucili cię dwunożni? — spytałam.
Brak odpowiedzi.
— I dlatego nie powinno się im ufać — mruknęłam, a młody nie miał tupetu, by wyrazić głośno swoje (sądząc po jego minie również odmienne) zdanie.
Walczyłam z myślami. Klan powinien być na pierwszym miejscu, jednak…
— A weź sobie to jabłko — podniosłam wyżej głowę. Zaraz też dodałam miękko: — następnym razem spróbuj upolować coś sam, kiedy dwunożni to upuszczą.
Podziękował mi lekkim skinieniem głowy. Niemal przegryzłam sobie język, gdy zdałam sobie sprawę, że stoi za mną Płomienny Krzew.
— Ee… Cześć. — Z zakłopotaniem rzuciłam do psa, który stanął obok mnie. — Ten, my gardzimy życiem pieszczoszka, jak Gwiezdni przykazali i ten…
— Zresztą ja to sam upolowałem? — z brakiem pewności siebie próbował usprawiedliwić siebie wyrzutek, kłamiąc. Zagryzłam zęby ze złością, iż członek mojego klanu zobaczył, jak popełniam ustępstwo od kodeksu wojownika.
<Płomienny Krzewie? Już nie będę dokarmiać pieszczoszków> 
[731 słów, Aroniowa Gałąź otrzymuje 7 punktów doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz