Tw: Substancje o działaniu odurzającym, krótki opis trupa.
Ta część jest w sumie bardziej z perspektywy Bananowej Skórki, ale mi się podoba, więc tak ją zostawię. Akcja dzieje się zaraz po tym zgromadzeniu.
Im bliżej było do końca treningu podopiecznego Cynamonowej Pestki, tym bardziej Bananowa Skórka zaczynała nienawidzić swojego ucznia.
Początki mieli nie najlepsze, to prawda, ale przez kilka księżyców suczka naprawdę myślała, że wszystko będzie w porządku. Wtedy jeszcze szczeniak, kiedy nieco odpuściła, sam zaczął się przykładać do zleconych zadań. Pokazał jej nawet, że wcale nie jest głupi. Kilka razy zaskakiwał ją, że mimo pozornej toporności we współpracy, łapał wszystko naprawdę szybko. Gdy w końcu po wielu próbach udało jej się nakłonić go do wyrecytowania kodeksu, nie miał z tym najmniejszego problemu. Wojowniczka była przekonana, że znalazła na niego sposób. Uważała się za dobrą mentorkę, której rozgryzienie nawet ciężkiego przypadku niestraszne.
A potem, w pewnym momencie, wszystko zaczęło się coraz bardziej psuć. Dalmatyńczyk coraz więcej ich spotkań omijał, doprowadzając ją do szewskiej pasji. Na domiar złego, nic tylko słyszała, jak ktoś widział go z jakimś Ognistym na terenach neutralnych, czy nawet innych klanów. Jakim cudem to wszystko aż tak się pogorszyło?
Z dnia na dzień wojowniczka traciła nadzieję, że będzie w stanie nauczyć go czegokolwiek więcej. Pod koniec lata, zdecydowała się porozmawiać o tym z uczniem w nieco inny sposób niż do tej pory. Groźby nie działały, prośby nie działały. Nie działy nawet próby negocjacji, które wcześniej przynosiły najlepsze efekty. Przyszła pora na ultimatum.
Po powrocie ze zgromadzenia przyczaiła się przy wejściu do stajni. Czekała cierpliwie na swojego podopiecznego. Wszyscy wojownicy zniknęli w środku, a kilkanaście uderzeń serca później minął ją także uczeń Dmuchawcowego Lotu z nietęgą miną. Białego natomiast nigdzie nie było widać na horyzoncie. Stała tak jeszcze chwilę i dopiero gdy prychnęła cicho z irytacji, coś jasnego zamajaczyło jej w oddali. Jeszcze sekundę temu chciała powlec się do swojego legowiska, ale teraz nie miało to najmniejszego znaczenia!
Jej małe łapki poniosły ją wyjątkowo szybko w kierunku kształtu. Noc okalała ją swoim chłodem, a cisza, przerywana szumem wiatru, dodawała jej tylko pewności siebie. Kiedy w końcu dopadła do dalmatyńczyka skąpanego w świetle księżyca, na jej pysku pojawiło się skrzywienie.
Dopiero wrócili ze zgromadzenia, a jej genialny uczeń już wylegiwał się w kłosach, przeżuwając w pysku mak. Przypomniał jej się pierwszy raz, gdy przyłapała go z burym Ognistym. Już wtedy wiedziała, że nic dobrego z tego nie wyniknie.
— Biała Łapo! — warknęła już na wstępie, a pies poderwał się zaskakująco żywo.
Najwidoczniej albo nie nażarł się jeszcze dostatecznie dużej ilości tych chwastów, albo substancja nie zaczęła jeszcze działać.
— Świetnie, że w końcu udało mi się cię złapać — kontynuowała wojowniczka, nie zważając na to, z jak niechętnym wzrokiem musi się mierzyć.
— Chciałaś coś konkretnego? Jestem zajęty — odparł młodszy pies, przysiadając na ziemi.
Bananową Skórkę znów dopadła nostalgia. Jeszcze tak niedawno zwracał się do niej normalnie, z szacunkiem godnym mentorki, kiedy to się zmieniło?
— Omijasz treningi, unikasz mnie i swoich obowiązków… — zaczęła swoją propozycję, ale nie dane było jej dokończyć.
— Błagam, oszczędź mi tego zrzędzenia. Wiesz, że teraz nie jest za dobrze z Cynamonową Pestką — przerwał jej nakrapiany, drapiąc się za uchem.
W brązowej suczce aż się zagotowało, więc postanowiła streścić się do minimum.
— Zamknij się i słuchaj — poleciła ostro. — Moim zdaniem nie jestem w stanie więcej cię nauczyć. Umiesz polować, walczyć, znasz kodeks… a czy się do niego stosujesz to inna sprawa, byłeś kilka razy na patrolu i zdecydowanie więcej niż bym chciała na zgromadzeniu — Zdziwiła się, że dalmatyńczyk słuchał jej w ciszy i skupieniu, ale zamierzała kuć żelazo, póki gorące. — Daję ci czas do Pory Spadających Liści, jeśli chcesz się jeszcze czegoś nauczyć, przychodź na nasze spotkania.
— A co będzie Porą Spadających Liści? — wtrącił się Biały, co wyjątkowo było dobrą oznaką, naprawdę jej słuchał.
— Przejdziesz test na wojownika, zobaczymy czy cokolwiek z ciebie będzie — dokończyła ostro.
Przez moment jeszcze liczyła, że na pysku ucznia pojawi się zmieszanie lub strach. Nic podobnego jednak nie miało miejsca. Zamiast tego młodzik pokiwał głową i zapytał:
— W porządku, to wszystko? — Jego ton sugerował wręcz pośpiech.
— Tak, w zasadzie to tyle — odparła z zawodem Bananka, po czym skierowała swoje kroki do stajni.
***
Jesień przyszła zaskakująco szybko. Wraz z nią spełnienie obietnicy mentorki Białego. Młody wziął sobie jej słowa do serca, ale prawdopodobnie nie tak, jakby sobie suczka tego życzyła. Nie chciał od niej wiedzieć nic więcej. Jedyne, co interesowało go w ostatnich dniach Pory Zielonych Liści to odpoczynek i Owsianka.
Już z samego rana spotkał się z Bananową Skórka, na której pysku królowało rozczarowanie oraz zaciętość. Wyjaśniła mu, na czym polega test — w zasadzie dowolnym, samodzielnym polowaniu. Pies zastanawiał się, dlaczego nie ogarnął go sobie już dużo wcześniej. Miałby większą ilość obowiązków do ignorowania, a zamiast natrętnej nauczycielki, lidera, który pewnie nie znalazły czasu na ganianie za jakimś leniwym wojownikiem.
Gdy w końcu brązowa życzyła mu powodzenia, nakrapiany ruszył polem. Początkowo chciał wziąć przykład ze swojego najlepszego przyjaciela — przynieść pierwszą z brzegu napotkaną mysz i olać wszystko wokół. Los jednak chciał inaczej. Zadrwił sobie z niego jak zwykle. W zaoranej ziemi zamiast gryzoni zamajaczyła mu jakaś czarna rzecz. Podszedł bliżej, a gdy to zrobił, znaleziskiem okazał się ptak. Nie żył, jego ciało leżało dziwnie wykręcone na ziemi i ciężko było w zasadzie powiedzieć, co mogło go zabić. Choroba? Starość? Jakiekolwiek inne gówno tego świata? To było bez większego znaczenia, najwyżej jakiś kretyn się tym struje.
Dopiero podczas łapania piórkowatego w zęby przypomniał sobie podejście innych psów w Ventusie do tych stworzeń. No tak, prawdopodobnie i tak nikt nie tknie tego poza nim. Problem w zasadzie sam się rozwiązał.
Dalmatyńczyk wrócił do obozu o podobnej porze, do tej, w jakiej go opuścił. Już chciał rzucić swoją zdobycz do reszty, kiedy wyskoczyła przed niego jego mentorka.
— Co… Co ty sobie myślisz! — To był pierwszy raz, gdy widział ją aż tak wściekłą.
Biały puścił trupa i przechylił głowę lekko na bok.
— Myślę, że przyniosłem ci coś do żarcia, więc możesz biec do Brązowego i powiedzieć mu, że zdałem — odparł lekceważąco, ale już sekundę później pożałował tego, widząc, jak bardzo nakręciło to jego mentorkę.
— Oczywiście, że nie! Oblałeś. Co to w ogóle ma być? Ile razy ci mówiłam o szacunku do ptaków? Z pięć. Mieszkasz z nami. Widziałeś w ogóle kogoś, kto miał go w zębach? — Pokręciła głową. — Z wszystkich rzeczy, ostatnią, jakiej się spodziewałam, to, że przyniesiesz tu martwego kruka.
Nakrapiany wywrócił oczami. Nie mógł słuchać histerii Skórki.
— Posłuchaj. — Zniżył się specjalnie, by byli na równi. — Ty nie chcesz mnie trenować, a ja nie chcę brać udziału w tej szopce. Miałem coś upolować, proszę bardzo. Trzeba było mówić precyzyjniej, że ma to być coś konkretnego.
Wojowniczka wyglądała, jakby zaraz miała wpaść w furię, ale uderzenie serca później zmieniła się ona w czysty ziąb. Przyszpiliła ucznia ostrym spojrzeniem.
— Niech tak będzie — wysyczała, nie wierząc, że taki gówniarz był w stanie aż tak wyprowadzić ją z równowagi — Lider dowie się, że przeszedłeś swój test, ale nie myśl, że sobie to zapomnę. Tylko czekać aż skończysz martwy przez swój styl życia jak ten ptak.
Nie chciała brzmieć w ten sposób. Nigdy wcześniej tak się nie zachowywała, ale w czasie ich ostatnich rozmów czuła, jak grunt ginie jej pod łapami. Od dawna nie czuła tak wielkiej utraty kontroli nad sytuacją. A wszystkie swoje emocje, w odpowiedzi dostała jedynie usatysfakcjonowany uśmiech. Miała wrażenie, że zwróci śniadanie.
***
Jeszcze tego samego wieczoru odbyło się mianowanie nowego wojownika. Przebiegło standardowo, jednak w powietrzu panowała ciężka, nieprzyjemna atmosfera, jakby czarne chmury kłębiły się nad ceremonią. Gdy Biały usłyszał, o jakie imię wyprosiła dla niego mentorka, ledwo powstrzymał się od gorzkiego śmiechu.
Biały Kruk.
To miano aż kipiało jadem. Miał wrażenie, że suczka zrobiła to, by go przekląć, jakby i tak całe jego życie nie wydawało się jednym wielkim nieszczęściem. Reszta członków prawdopodobnie nawet nie zauważyła spojrzeń, jakie sobie posyłali, ale nakrapiany jasno odczytał z jej zadartej głowy, że zrobiła to z premedytacją, by jej słowa ciągnęły się za nim jak nieprzyjemny zapach. Tak przynajmniej rozumiał to młodzik. Jego mina nie mogła być bardziej pusta, gdy raz po raz słyszał, jak skandowała je reszta klanu.
***
Parę dni później nowy wojownik Wietrznych już złamał kodeks, wypuszczając się z Omszoną Krtanią na tereny Industrii. Potrzebował mu opowiedzieć, jak Ognisty wykrakał (o ironio) z jego zakończeniem treningu, a także, w jaki sposób potraktowała go jego mentorka.
— Kruk, rozumiesz? Od tego pieprzonego trupa! A potem przez całe to cholerne mianowanie, patrzała na mnie, z taką wyższością, że rzygać mi się chciało — prychnął, zmierzając energicznie, jak na siebie, do jednej z ich skrytek z psychoaktywnymi ziołami.
Jego przyjaciel pokręcił głową z niedowierzaniem, po czym parsknął cicho i wywrócił oczami.
— Gdyby ten pierdolony sadysta nazwał mnie po mojej "zdobyczy" to byłbym kurwa Omszoną Myszą, wyobraź to sobie — Zaśmiał się. — Szmata z niej i tyle, mści się za jakiegoś idiotycznego ptaka, jakbyś jej co najmniej matkę zabił.
— Dokładnie. Przysrała się i tyle. Niech lepiej pilnuje swojego dupska — odparł nakrapiany.
Wsadził pysk do pustego w środku drzewa, wyciągając kilka niebieskich kwiatów.
— Nienawidzę pierdolonych ptaków — dodał.
Po tych słowach oboje znów wrócili do uciekania przed swoimi problemami, tym razem dzięki zebranym parę dni wcześniej kwiatom lotosu.
[1476 słów, Biały Kruk otrzymuje 14 punktów doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz