24 grudnia 2021

Od Białej Łapy — Zgromadzenie klanów

Tw: Substancje o działaniu odurzającym.

Akcja dzieje się przez zgromadzeniem, czyli latem. 
Morska bryza była latem wyjątkowo ciepła. Przeczesywała przyjemnie krótką sierść Białego, co dzięki dość podejrzanym według innych substancją, stało się dla niego wyjątkowo kojące. Od śmierci Bryzowej zaczął coraz bardziej doceniać te krótkie chwile rozluźnienia. Wciąż gorący od popołudniowego słońca piasek grzał jego brzuch oraz łapy. Nie mogło być lepiej. Chociaż, w zasadzie nieco mogło. Dalmatyńczyk przechylił się nieco w prawo, opierając o bury bok Omszonego, który swoim stanem upojenia nawet go przewyższał. Wymienili się spojrzeniami i zaśmiali niezbyt trzeźwo.
— Wydajesz się jeszcze bardziej poplątany po tym dziwnym korzeniu — wymamrotał nakrapiany, śledząc wzrokiem wzór, w jaki układało mu się futro przyjaciela.
— Aż tak cię to kurwa uderzyło? — odparł wojownik, jakby chcąc pokazać, jak to jego coś takiego za nic nie rusza.
Uczeń prychnął cicho i oparł głowę na jego barkach. O dziwo wydały mu się na tyle miękkie, że spokojnie byłby w stanie zasnąć, gdyby nie rozbudziło go nagłe warknięcie.
— Czy wy sobie do cholery żartujecie? — zabrzmiało to wyjątkowo nieprzyjemnie.
Gdy Biały podniósł się powoli z ognistego, zagryzając w sobie niechęć do intruza. Jego oczom ukazała się Chmurny Zmierzch. Wydawała się tak bardzo nie na miejscu. Zaburzała idealną, niebiańską atmosferę tej chwili swoim negatywnym nastawieniem. O co właściwie jej chodziło? Że nie raczyli się z nią podzielić?
— Masz jakiś kurwa problem, tępa szmato? — parsknął prawie od razu Krtań, śmiejąc się pod nosem.
Na pysku suki aż się zagotowało, a opóźniona reakcja nakrapianego ani trochę nie pomogła jej się uspokoić.
— My…? Nie, skarbie, ależ skąd — odparł Biały z uśmiechem nieskalanym myślą na pysku.
Jej zachowanie mogłoby wydawać się irracjonalne, idiotyczne, czy nawet natrętne. I tak właśnie widzieli to dwaj narkomani tarzający się w piasku. Prawda jednak, jak często się okazuje, była dużo bardziej skomplikowana. Oto jej niegdyś przyjaciele, zupełnie zaczęli się od niej odcinać, z każdym wypadem nadwyrężając swoje zdrowie do granic możliwości. Kiedyś te wszystkie detale umykały jej oczom. Ukojenie nerwów było ważniejsze niż skutki uboczne, chamskie odzywki Omszonego mniej dotkliwe, ta cała sytuacja nie aż tak podła.
Od dobrych kilku księżyców jednak odstawiła wszelkie podejrzane środki, starając się zasugerować to także Wietrznemu. Nie miała wątpliwości, że na Mcha było już zdecydowanie za późno, ale czemu nie mogłaby pomóc chociaż jednemu ze swoich znajomych? Temu, który był dla niej miły, nawet jeśli tylko w chwilach graniczących z przedawkowaniem. Temu, który wtedy okazywał jej pełnię zainteresowania oraz zrozumienia, której potrzebowała w swoim życiu jak każdy.
Teraz w jej głowie nie pulsowało nic innego niż czysta furia. Jej działania nie przyniosły najmniejszego skutku, a nawet było gorzej! Powinni być jej wdzięczni za jej starania wyciągania do nich łapy, a nie unikać jak gówniarze i obściskiwać bezwstydnie na granicy Flumine z Industrią.
— Dupki, zabijecie się tym świństwem w końcu! — Nie mogła nic poradzić na to, że jej głos zmienił się w krzyk. — To już dawno przestało być używanie sobie dla relaksu, macie poważny problem!
Kiedy jej słowa zamiast aprobaty, znów spotkały się jedynie ze śmiechem okraszonym kilkoma przekleństwami ze strony burego i wzrokiem politowania nakrapianego. J e j nakrapianego. Przestało ją obchodzić, że mówieniem na głos swoich myśli niczego nie zyskuje, a tylko staje się tylko podatna na zranienie. Kotłująca się w niej zazdrość tylko pokręcała wszystkie pozostałe, negatywne emocje.
— Naprawdę zamierzasz się stoczyć jak ten dupek? — Skierowała swoje słowa do dalmatyńczyka.
Ciężko było powiedzieć, czego się spodziewała. Próbowała zagrać kartą wyrzutów sumienia, całkiem duchem nieobecnemu przed sobą psu, który w dodatku patrzył na nią jak na największego Niszczyciela dobrej zabawy, pogromcę uśmiechów dzieci w okolicy. Jedyne, co uzyskała, to zmieszanie na jego pysku. Więcej reakcji niestety dla Chmurnej okazał za to Omszony.
— A co sobie myślałaś dziwko? Że przyjdziesz, zaczniesz drzeć pizdę i pójdzie z tobą? — wytknął, aż zadziwiająco trafnie.
Patrzył jej przy tym nieugięcie w oczy, po czym wpadł na pomysł idealny, jak szybko się jej pozbyć. Nachylił się w kierunku niczego niespodziewającego się Białego, a następnie polizał jego kark, cały czas obserwując reakcje wodnej. Nie musiał na nią długo czekać. Suczka parsknęła jak wściekła kotka, odwróciła się od nich i prawie biegiem wróciła na tereny swojego klanu.
Nakrapiany spojrzał na swojego przyjaciela zmieszany, nie do końca wiedząc jak interpretować jego wylewność, ale odpowiedział mu tylko rozbawiony uśmiech i słowa:
— Już myślałem, że nigdy sobie ta idiotka nie pójdzie.

***

A tu już zgromadzenie
Stan Cynamonowej Pestki nie wyglądał, jakby miał się w żaden sposób poprawić. Martwiło to Białego bardziej, niż wszystkie razy, kiedy z przedawkowania trafił pod opiekę Manaciego. Jego adopcyjna mama od swojego feralnego błędu bez przerwy bujała się gdzieś na granicy świadomości. Podobnie było w dniu zgromadzenia. Uczeń nadal nie był w stanie pojąć, w jakim celu Owsianka była na nie targana, skoro obecność wykazywała tylko ciałem. Z tego jednak powodu prawie błagał Brązową Gwiazdę, by mógł towarzyszyć medyczce w spotkaniu. Dalmatyńczyk nie wierzył, że dla kogoś byłby w stanie upaść tak nisko, żeby wręcz wpraszać się na tę pożałowania godne spotkanie, ale właśnie tak było.
Nawet wchodząc na Gwiezdny Szczyt, ciągle rzucał jej zaniepokojone spojrzenia. Gdy usiadła, przycupnął zaraz przy jej boku i dopiero rozejrzał się po przybyłych. Jego oczy wręcz odruchowo spoczęły na ognistych, by ostatecznie spocząć na burym kształcie jego najlepszego przyjaciela. Tylko to wystarczyło, żeby ogon Białego całkiem niezależnie od jego woli zakołysał się na boki, a całe zmęczenie oraz stres odeszły w zapomnienie. Jednocześnie uczeń poczuł prawie, jakby się dusił wśród pozostałych wietrznych, zdecydowanie potrzebował przerwy, która zdarzała się coraz rzadziej przez stan Cynamonki.
Nakrapiany wzrokiem przebiegł po innych obecnych, niestety nie mógł tym razem liczyć na pomoc swojej ciotki, której, mimo że nie trawił, nie był w stanie odmówić użyteczności. Ostatecznie wybór przyszłego opiekuna jego adopcyjnej mamy padł na większego, prawdopodobnie także nieco starszego, ale także uczniaka. Próby przypomnienia sobie jego imienia przyprawiły jedynie dalmatyńczyka o ból głowy, więc z westchnieniem zwrócił się do niego.
— Hej, zamierzasz może ich słuchać, czy mogę mieć do ciebie prośbę? — zagadnął, jak na siebie całkiem uprzejmie.
Jego ton tak naprawdę nic nie dał, bo drugi wietrzny i tak podskoczył wręcz przerażony.
— Umh, co masz na myśli? — zapytał całkiem zagubiony.
Biały uśmiechnął się do niego, ale wykazać tym chciał jedynie politowanie dla jego nadwrażliwego zachowania. Czym on mógł się tak stresować? Ostatnimi czasy prawie nic się nie działo, co najwyżej spaliło się kilka snopków suchej trawy.
Żałosne było jedyną etykietą, jaką mógł go w tej chwili opisać młodszy pies, ale z braku innych wyborów stwierdził, że i ten tchórz się nada.
— Widzisz... chcę na chwilę się stąd urwać. Ale nie mam zamiaru zostawiać Cynamonowej Pestki samej. Zerkniesz na nią i w razie czego mnie zawołasz? Na przykład gdyby zaczęła mówić do siebie, albo bardziej się denerwować — polecił, spokojnym, wręcz monotonnym głosem.
Przypadek szarawego samca był jednak najwidoczniej całkowicie stracony, bo nawet to nie było go w stanie uspokoić. Zerknął on na medyczkę i przestąpił nerwowo z nogi na nogę.
— A co jak mi coś zrobi? — zapytał ze zmartwieniem w głosie.
Czas na uprzejmości w tym momencie się skończył. Trwał wystarczająco długo, całe dwie wypowiedzi nakrapianego. Teraz jego irytacja wzięła górę, przez co wyraz pyska miał chłodny jak u mordercy.
— Prędzej ja ci coś zrobię, jeśli tego nie dopilnujesz. Masz bardzo prostą robotę, lepiej tego nie spieprz — rzucił tak, że atmosfera spadła o kilka stopni.
Nie czekał na odpowiedź. Musiała być twierdząca. Drżąca warga nowej niani zdradzała, że nawet gdyby nie chciał, był zbyt przerażony na odmowę. Kiedy dalmatyńczyk zerknął przez ramię, by go sprawdzić, siedział grzecznie, chociaż bardzo niepewnie przy Pestce.
W kilku susach Biały znalazł się obok swojego najlepszego przyjaciela.
— Ja już jestem kurwa atrakcyjny, nie potrzebuje niczego, by w tym sobie pomóc — rzucał on właśnie pewnie w kierunku jakiegoś młodzika.
I miał rację, czyż nie był przeuroczy?
— Hej, czy ja słyszę kogoś z ego większym od tej góry? — zagadnął Mcha dalmatyńczyk.
Nie tylko jego humor od razu niesamowicie się poprawił, wojownik ognistych od razu odwrócił się w jego stronę, wręcz zapominając o poprzedniej rozmowie.
— Biały! — zaśmiał się. — Kurwa, uwierzysz, że ci debile skaczą wokół Kłaczka, jakby był świętym? — zapytał z odrazą w głosie.
Odruchowo obaj oddalili się nieco od całego zgromadzenia. W zasadzie żaden z nich nie należał do zainteresowanych tym, co było na nim omawiane. Kiedy Omszony wspomniał o swoim młodszym bracie, oczy Białego odruchowo powędrowały w stronę koła adoracji (i nieadoracji) młodszego psa.
— Serio? — parsknął, wyrażając swoje niedowierzanie — Od razu widać, że wygląda jak dwulicowa szmata.
— No kurwa wiem — Krtań prychnął, wywracając oczami. — Och, właśnie! Wiesz, że dali mi ucznia?! Kurwa, pieprzonego ucznia, rozumiesz? — Radość w jego głosie była aż przerażająca.
Zanim nakrapiany zdążył cokolwiek powiedzieć, przed jego pysk została popchnięta suczka.
— Patrz, to Sikorkowa Łapa — przestawił ją dumny mentor.
Wietrzny odruchowo lekko się odchylił. Mała, obca kreaturka plasowała się na liście jego zainteresowania gdzieś na poziomie wczorajszego treningu, czyli bardzo nisko. Kiedy jednak Biały zdał sobie sprawę, jak zależy na tym jego przyjacielowi, nagle Sikorka zaczęła zyskiwać w rankingu. Zasłużyła sobie nawet na lekki, nieco krzywy uśmiech.
— Ta... hej mała.
— Dzień dobry — przywitała się grzecznie.
Prawdopodobnie normalnie na tym skończyłaby się ta rozmowa, w końcu, o czym miałby z nią dalmatyńczyk rozmawiać? Nie chciał jednak pokazać, jak bardzo początkowo nie obchodziła go jej egzystencja, więc zapytał:
— To jak ci idzie trening z twoim super mentorem? — Dwa ostatnie słowa prawdopodobnie w każdym innym pysku brzmiałyby sarkastycznie, ale drugi naczelny narkoman pon był w stanie zmiękczyć je na tyle, by tak nie było. Łaciata nieco się ożywiła.
— Oooo, jest świetnie! Ostatnio Omszona Krtań pokazał mi dno Jeziora, a, że wszyscy się go boją, to nikt nigdy nie przeszkadza nam w treningu — szczeknęła zachwycona możliwością wypowiedzenia się na ten temat.
To właściwie… Było całkiem pozytywne zaskoczenie. Dalmatyńczyk nienawidził treningów, uznawał je jedynie za stratę czasu i naprawdę nie rozumiał, czemu szczeniaki tak bardzo on ekscytował. Niemniej naprawdę imponowało mu, że jego pozornie beznadziejny jako mentor przyjaciel był w stanie aż tak zmotywować Sikorkę do tego daremnego zajęcia.
— Brzmi super — zapewnił ją, chociaż nie potrafił wykazać aż takiego entuzjazmu jak ona, to jego ogon zabujał się lekko.
Chyba nie umknęło to uwadze wojownika, bo od razu parsknął śmiechem.
— No oczywiście, że brzmi super. Weź, jakbym był twoim mentorem, to byś nie musiał tyle siedzieć jako uczeń — Rzucił mu sugestywne spojrzenie.
Biały nie był pewny, jak powinien to w ogóle zinterpretować. Oczywiście najważniejszą informacją, jaką z tego wyciągnął, było to, że zdecydowanie za długo się uczy, ale przecież nie do końca tak było. Znał wielu w swoim klanie, którzy mianowanie odbyli, będąc o wiele starszym od niego. W jakim celu miał się spieszyć? Nie miał jednak w zwyczaju pokazywać po sobie, że tego typu informacje w jakiś sposób go ruszają, dlatego parsknął cicho, pokręcił głową i przypomniał:
— Gdybyś był moim mentorem, to dawno przestalibyśmy rozmawiać. Nienawidzę treningu.
— Nie pierdol już, trening ze mną to przyjemność. Prawda Sikorka?
— Oczywiście — odpowiedziała mu bez wahania uczennica.
Nakrapianemu, który nie znał wszystkich szczegółów, ta relacja zaczęła się wydawać nawet urocza. Może faktycznie Omszonemu jakkolwiek na tym zależało? To niewątpliwie byłoby sporym krokiem w stronę jakiejś zmiany. Dokładnie jakiej chyba nie wiedzieli sami Gwiezdni. Biały roześmiał się wesoło i przytaknął Mchowi w kwestii, do której nie miał złudzeń:
— Dobra, może masz racje, że byłoby zabawnie.
Po tej wylewnej, jak na niego, radości, nagle cały humor mu się popsuł, a czarne myśli znów owiały jego głowę. Wzrokiem powędrował w stronę opiekuna Pestki, który chyba faktycznie bał się go na tyle, by jak grzeczny chłopiec spełnić swoje zadanie. Dalmatyńczyka z zamyślenia wyrwał wtórujący mu śmiech przyjaciela.
— No ja myślę — dodał Krtań i zamachał ogonem.
Zaraz po tym powiódł odruchowo za spojrzeniem Wietrznego.
— Co jest w ogóle z twoją starą? — zapytał, zerkając w stronę Cynamonki.
Nie był to temat łatwy, ani pytanie zbyt przyjemne. Sprawiło prawie od razu, że uczeń spoważniał.
— Wiesz... ma trochę doła, odkąd ta wariatka jej umarła przed pyskiem. Wydaje mi się, że trochę jej odbija. — To jak bardzo się martwi, wolał przemilczeć, bo i bez tego atmosfera nagle zgęstniała.
Bury pies uniósł brew do góry.
— Uhu... — mruknął, najwidoczniej nieprzygotowany na tak dołującą odpowiedź — Nie wiem, nie próbowałeś jej czegoś podać? Może się rozluźni.
— Może... Ale wolałbym to jednak skonsultować z Manacim Olbrzymem — przyznał mu nakrapiany, nie widząc czy bardziej niekomfortowo czuje się z przejściem na ten temat, czy reakcją Omszonego, dlatego szybko przekierował ich uwagę w inną stronę — Myślisz, że Chmurna da się przeprosić i gdzieś wyciągnąć?
W zasadzie to także nie było nic lekkiego, czy przyjemnego. Sprawiło, że Ognisty w sekundę zmarkotniał, po czym prychnął pod nosem i wywrócił oczami. Ostatnimi czasy jakiekolwiek wspomnienie o Wodnej wywoływało w nim tę reakcję.
— Jak dalej będzie mi jęczeć nad głową, to nie mam zamiaru wokół niej skakać — parsknął.
Biały nie potrafił namierzyć, gdzie właściwie leżał problem. Nie był w stanie pojąć, że to on mógłby być w jego centrum. W końcu czemu ktoś miałby się nim przejmować? Ostatnia osoba, która okazywała, że jej na nim zależy właśnie kompletnie wariowała na jego oczach.
— Pogadam z nią, nie powinna robić problemów — mruknął, nawet nie zauważył, kiedy jego głos stał się wobec niej równie nieczuły, jak do większości psów w jego życiu.
O dziwo taki zwrot sytuacji sprawił, że w oczach Krtani błysnęło coś na kształt nadziei.
— Oho, co? Problemy w raju? — spytał trochę prześmiewczo, całkowicie odwracając uwagę od swojego poprawionego samopoczucia.
— Ta — wymamrotał w odpowiedzi nakrapiany, nie mając najmniejszej siły tego roztrząsać.
Wojownicy zaczęli powoli się żegnać, co było sygnałem, że zgromadzenie dobiegało końca, dlatego Wietrzny rozstał się z przyjacielem i wrócił do reszty Ventusu. Pierwsze co, to minął się ze swoim pomocnikiem.
— Dzięki, dobra robota — rzucił do niego dość przyjaźnie, myślami będąc nie do końca obecnym.
Niestety, jego próby bycia miłym, znów spotkały się z niczym więcej jak paniką. Drugi Wietrzny aż podskoczył, siedząc do tej pory jak na szpilkach, a w jego oczach zebrały się łzy.
— Mhm.... — mruknął.
To zachowanie, o dziwo, stało się czynnikiem zapalnym irytacji Białego. Z tym całym gównem w swojej głowie wyłuskał jeszcze resztki siły, by być uprzejmym dla jakiegoś frajera, a on śmie tego nie doceniać? Ten prawie-wojownik prawie płakał właściwie bez powodu, kiedy dalmatyńczyk musiał stać z wysoko uniesioną głową, udawać, że nic nie jest w stanie go zranić, będąc wsparciem dla wszystkich wokół. Tak, zdecydowanie szary miał wielki tupet.
Cynamonowa odeszła powoli w towarzystwie swojego mentora, dlatego nakrapiany pozwolił sobie na wypuszczenie z siebie całej złości.
— O co ci chodzi? Naprawdę zamierzasz z tego powodu się mazać? — warknął.
Na reakcję nie trzeba było długo czekać. Drugi Wietrzny spiął się, podnosząc na niego przerażony wzrok.
— Na twoim miejscu bałbym się Gwiezdnych — odparł, chociaż jego głos drżał.
To było absurdalnie zabawne dla dalmatyńczyka, który z każdym dniem przekonywał się coraz bardziej, że historie o niewidzialnych, zmarłych psach są jedynie bajeczkami dla szczeniaków. Jeszcze durniejsze wydawało mu się straszenie kogoś nimi. Naprawdę miał się czegoś takiego wystraszyć?
— Żeby się ich bać, najpierw musiałbym w nich wierzyć — odparł pewnie, patrząc na swojego wystraszonego rozmówcę z zadartą głową.
Białego ogarnęła lekka satysfakcja, kiedy na pysku szarego psa wymalowała się zgroza.
— I mówi coś takiego... podopieczny medyczki — powiedział zszokowany. — Czy ona wie? Czemu nie odejdziesz do Bezgwiezdnych?
Te słowa były już mniej przyjemne. Nieświadomy niczego tchórz, właśnie trafiłby w dziesiątkę, gdyby jego celem było wkurzenie młodego narkomana.
— Bo ich, do cholery, nie lubię — wybuchnął — Dlaczego przez zwątpienie mam porzucać osoby, na których mi zależy? — W sposobie jego wypowiedzi nie było słychać aż takiej różnicy, jak można by się spodziewać po kimś wściekłym. Ton ten przypominał raczej zimną groźbę. — Cynamonowa nie wie i lepiej, żeby tak zostało.
Na tym skończyła się ta rozmowa. Starszy uczeń przełknął ślinę, a później oboje ruszyli w drogę powrotną. Szary jak najszybciej, by dogonić resztę, a nakrapiany spokojnie, pogrążony we własnych myślach.
[2571 słów, Biała Łapa otrzymuje 25 punktów doświadczenia i 6 punktów treningu elo]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz