tw: lekkie opisy walki, krew.
Opowiadanie dzieje się, kiedy drżąca była uczennicą. Potem jest wojowniczką.
Nie no, super. Byłam zajebiście zadowolona, że mam okazję poćwiczyć z Jazgoczącą Łapą. Kolejna szansa, by pokazać mu, że jest ode mnie w czymś lepszy, co?
Wspinanie się na drzewa może i nie było jakąś mega rzadką umiejętnością, której nie da się opanować, ale z jakiegoś powodu to po prostu nie chciało mi się udać. Koniec, kropka. Natomiast mój ulubiony brat nie wyglądał, jakby obawiał się tego drzewa, także już mogłam pogodzić się z przegraną.
Przynajmniej mogę obmyślić, jak przegrać nieżałośnie. Mam sporo czasu, zanim dojdę na szczyt drzewa.
— Wpadłem na jeszcze lepszy pomysł! — po minie mojego mentora mogłam poznać, że to, na co wpadł, zakopie mnie jeszcze głębiej w swojej beznadziejności. — Zrobimy wyścig. Kto pierwszy się wespnie na szczyt, wygrywa!
Wespnie?! Chyba zabije! Jaka patologia! Co on brał? Przecież to będzie cholernie niebezpieczne!
— Przygotujcie się — rzucił niby od niechcenia Pustynny Wiatr, a ja zmierzyłam swoje spojrzenie z bratem. Jazgoczący wyglądał dość spokojnie, jak gdyby nie traktował to jako konkurs, a jedynie trening. I chociaż pozornie spokojny, w jego oczach dostrzegłam nutki podekscytowania.
Jakim cudem, gdy byłam mała, bałam się obcych psów, skoro największy szaleniec był tuż obok? Pustynny-
— Start!
Wyruszyliśmy.
I naprawdę nie trzeba komentarza do tych dwóch pierwszych sekund. Wystarczy wam, że powiem, iż bardzo bolało zderzenie z drzewem z prędkością dwudziestu kilometrów na godzinę i wolę tego ponownie nie próbować. Zresztą, rozpędzenie i skok chyba nie jest zbyt dobrą strategią do tego typu zadań.
Warknęłam zdenerwowana. Wątpliwe, że wyprzedzę mojego ukochanego brata, jeżeli ten nadal będzie się tak wspinał. Szło mu naprawdę nieźle — mi też powinno tak iść, biorąc pod uwagę, iż moi rodzice są członkami Industrii. Chociaż mogłabym to zwalić na niepełne pochodzenie Fenkułowej Plamki…? Nie, chyba nie. To ja jestem jakaś beznadziejna. Otrzepałam się ze złością, ignorując ponaglające komentarze obecnego tu wojownika, który zamiast mi nimi pomóc, tylko rozpraszał.
Dobra, lecę po wygraną. Albo raczej przegraną.
Za drugim razem udało się wskoczyć bez wpadki. Dąb ten nie był wymarzonym miejscem do wspinaczki: gałęzie do niego należące były od siebie oddalone w sporych odległościach i nie wydawały się zbyt wytrzymałe, chociaż okropnie szorstkie i twarde. Niebezpiecznie trzeszczały pod moim każdym krokiem, a ja byłam bliska dostania zawału jakieś dziesięć razy.
Znajdowałam się na jakiejś połowie wysokości do pokonania, gdy usłyszałam z góry:
— Dalej się wspinać? Gałęzie są tutaj trochę łamliwe! — wywrzeszczał mój brat, któremu struktura drzewa nie stanowiła problemu, zaraz przed tym, jak jedna z ów gałęzi spadła na mój łeb.
I tak zleciałam po raz któryś, z wielkim łomotem, kiedy Jazgoczący schodził z drzewa w pełnej chwale. Pustynny Wiatr najpierw pogratulował mojemu bratu, mówiąc mu, że będzie wielkim wojownikiem i niezmiernie się ekscytując, polizał go. Jazgocząca Łapa pękał z dumy.
Potem natomiast mój mentor w ciszy podszedł do mnie, gratulując, że „Nie było tak źle, jak się spodziewał”..
To czego on się do jasnej cholery spodziewał? To nie był mój pierwszy raz.
Szybko zilustrował mnie wzrokiem, by upewnić się, że żadna z łap nie jest wygięta pod niewłaściwym kątem.
— Poćwiczymy jeszcze — odparł krótko, niechętnie, a w jego oczach bez problemu zdołałam ujrzeć zawód.
Rzucając Jazgoczącej Łapie zimne spojrzenie, wróciłam do swojego legowiska, co mój brat odebrał niezmiernie zaskoczony.
Nie miałam tutaj czego szukać.
Cholera. Jestem do niczego.
⨯⨯⨯
Jak szalona biegałam dookoła drzewa z zaciętym wyrazem pyska, targając za sobą gigantyczną gałąź. To oto ćwiczenie, wyglądające jak durna zabawa dla szczeniaków, było moją rozgrzewką przed faktycznym treningiem… Ta gałąź serio była ciężka.
Oczywiście po moim mentorze nie było tutaj nawet śladu. Nie zamierzałam znosić go na oczy więcej, niż jest to potrzebne; moje umiejętności, w miarę możliwości, doskonaliłam sama. Czułam się z tym o niebo lepiej niż pod krytycznym wzrokiem Pustynnego Wiatru, który zawsze był gotowy wykryć i ujawnić moje wszystkie wady, przekreślające to, iż zostanę ideałem wojownika. Czy jednak w ogóle istnieje jego wymarzony wojownik? Nie licząc jego samego?
Zaciskając pysk, zmusiłam się do kolejnego okrążenia. Moje obolałe łapy brodziły w jesiennych liściach, skutecznie utrudniających mi sprawny bieg. Chociaż wydawałoby się, że zbliża się Pora Nagich Drzew, i tak naprawdę ich spadanie z drzew nie powinno mieć miejsca, to miało. Raz po raz zasłaniały mi one widok, lądując idealnie na mym pysku, że można by pomyśleć, iż robią to specjalnie.
Niebo pełne chmur rozpościerało się nade mną, jak gdyby zamierzało pożreć cały obóz Płomiennych wraz ze mną samą. Czy to one było winne temu przygnębieniu, które zawsze nachodziło mnie podczas jesieni? Jeżeli tak, to obiecuję, że będąc Gwiezdną, sprawię, iż chmury będą pojawiać się tylko na śnieg i deszcz. Przecież tak naprawdę nie są potrzebne do czegoś innego… Chyba. Nie znam się na tym. W każdym razie otoczenie przedstawiało wspaniały obraz świata, który zdychał. Miejmy nadzieję, że to wszystko potem odrośnie.
Przez zamyślenie potknęłam się o swoje własne nogi, upadając na ryj.
Może na dzisiaj wystarczy?
Zaraz też przypomniałam sobie o tym, jak przegrałam z Jazgotkiem. Zacisnęłam szczęki, jak gdybym chciała je sama sobie wyrwać.
Nie. Nie wystarczy.
Robiłam kółko, po kółku. W głowie mi się kręciło, łapy krzyczały, a wszystko oprócz umysłu chciało zwolnić. Jednak to ja kontroluje moje ciało. I zatrzymam się wtedy, kiedy sama będę tego pragnąć.
Nie tym razem. Nie dałam rady. Najzwyczajniej padłam na ziemię, wygrażając ze złością wszystkim Gwiezdnym, że nic dla nich nie znaczę. Że nie pomogli mi nawet w głupim treningu. Jakie wsparcie dostanę więc od nich na wojnie?
Żadne. Będę musiała poradzić sobie sama.
⨯⨯⨯
Tak. Zgadza się. Zostałam wojowniczką. Drżącym Szeptem — a Jazgoczący był nadal Łapą, i nic nie zapowiadało się na to, by jego status miał ulec zmianie.
Satysfakcja? Radość? Wzruszenie? Może połączenie tego wszystkiego, z nalepką „Spierdalaj, Jazgot”? A potem tańczenie do nocy, i krzyczenie, że mój brat to dureń i nieuk?
Myślicie, że nie? Że się rozczarowałam, bo to się nie zdarzyło?
Macie rację.
To wszystko częściowo odebrał mi sam brat, gdyż zamiast zacząć przeklinać, iż się urodził i zwyzywać mnie do białego rana, pogratulował mi ze spokojem. Rozumiecie?
Tyle się trudziłam, tyle ćwiczyłam, by zobaczyć coś takiego? Żadnego uznania? Albo żadnej złości? Cokolwiek, oprócz durnej obojętności?!
Częściowo wzięło się to też z powodu mentora. Wydawał się mieć to w dupie. Chodził po obozie i rozpaczał za Fenkułową, nie rozumiejąc, że jej już nie ma. Dlaczego? Bo nie mógł z nią świętować mojego sukcesu? A może po prostu nie miał się komu wyżalić, że dopiero teraz skończyłam trening?
Dławiła mnie okropna niepewność. Skąd mam wiedzieć, co on o tym myśli, skoro mi tego nie powiedział? Przecież się nie spytam.
… A dlaczego nie?
Nie, no, co ty?! Nie spytam się! To nie wchodzi w rachubę.
Aha.
No to ustalone.
Zacisnęłam szczęki z bezsilności. Moje życie to jedna wielka kupa śmieci, a ja nie umiem się z niej odkopać. Gdybym umiała, może zdołałabym powstrzymać Fenkułowę od śmierci.
Żałosne. Za życia miałam ją gdzieś, a jej losem zaczynasz interesować się dopiero wtedy, kiedy już jej nie ma?
Przyznaj się. Tak naprawdę wszystko, co robisz, jest na pokaz. Nie odczuwasz praktycznie niczego szczerze, bo walczyć o cudzą sympatię.
Skrzywiłam się. Nie chciałam tego słuchać, ale… Przecież nie mogłam uciec od samej siebie. Nie no, mogłam. Przecież zostaje samobój-
Użalasz się nad swoim życiem, zamiast patrzeć na pozytywy. Przedstawiasz siebie jako ofiarę. Nie masz mózgu, żeby myśleć samodzielnie? Może wreszcie patrząc na siebie zobaczysz coś innego niż biedną-małą-sunię, której nikt nie kocha? I nie myśl o samobójstwie, bo to najbardziej żałosny ze sposobów ucieczki od swojego życia.
Niby taka silna, a nawet nie umie żyć.
Tak, miałam dosyć. I tak potrzebowałam to gdzieś wyładować. Miałam dosyć sama siebie, swojego durnego zachowania, i tego, że mój mózg traktuje mnie jak jakąś koleżankę. Czułam ogromny, niepohamowany wstyd, kiedy przypominałam sobie swoje żarty, mające być zabawne. Z jakiegoś powodu nikt się z nich nie śmiał, prawda? Kiedy zadufana w sobie przedstawiałam światu Drżącą jako kogoś, kogo kopnęło życie, a on oddał mu podwójnie. Skoro jednak kopiesz życie, kopiesz też żyjące istoty, prawda? Za mój egoizm płacili inni. Ciągle. Non stop.
— Drżąca…
— Odwal się — warknęłam w stronę Jazgoczącej Łapy.
Mój brat był zdziwiony. Nie zasługiwał na moje humory. Ale ja przecież również nie zasługiwałam, by dostać tą cholerną szansę urodzenia się. Ktoś inny może lepiej wykorzystałby swoje życie. Nie, nie może. Na pewno. Nie dało się zrobić tego gorzej niż ja.
— O co ci znowu chodzi? — warknął poirytowany.
Im dalej idę w to życie, tym bardziej uświadamiam sobie, że powinnam słuchać tego, co podpowiada mi mój mózg. Może wydaje się wam, że go nie mam, ale to nie prawda. Po prostu mam go w dupie… Nie dosłownie, oczywiście. Tylko jakoś dobrze idzie mi ignorowanie go.
— W zasadzie to o wszystko, co zrobiłeś — uśmiechnęłam się sarkastycznie. — Jakbyś kiedyś przestał zgrywać księcia idealnego, to może nawet by ci to na dobre wyszło, wiesz?
Wkurzałam go. Wiem. Robiłam to celowo. Ale to nadal lepsze od otwartego rzucenia się na niego. Wolę wyładowywać się na kimś psychicznie niż fizycznie… To trochę bardziej… Cywilizowane? Nie wiem, jak się na kogoś rzucisz, to wychodzisz na szaleńca, a przecież nikt tak naprawdę nie zwraca na nękanie psychiczne.
Czy ja kogoś nękam psychicznie? Tak często, ze świadomością czynu?
Zastanowiłam się.
Nie. Chyba tego nie robię. Może c z ę s t o jestem czepialska i chamska, ale na pewno nie wyniszczam nikogo świadomie.
— Drżąca, czemu ty ciągle coś ode mnie chcesz? — Jazgotek był poirytowany. Biedny, mały, młody uczeń! Żałosne. — Co ja ci takiego zrobiłem?
Zacisnęłam szczęki. Co on mi takiego zrobił?
Czy on naprawdę chce wiedzieć, co on mi takiego zrobił?
Proszę bardzo.
— Mam zacząć od początku? — warknęłam, niebezpiecznie się do niego zbliżając. Zniżyłam głos. — Cóż, kiedy byłeś młody, rządziłeś się i ustawiałeś wszystkich po kątach. A wszyscy ci się podporządkowali, nie mając nic do powiedzenia. Oprócz mnie.
Wyszczerzyłam kły, przygotowując się do ataku.
— I wiesz, co się wtedy stało? — syknęłam. — Doskonale wiesz, kurwa! Całe rodzeństwo, oprócz tego cholernego Promyczka miało mnie gdzieś. Ty traktowałeś mnie jak powietrze. Kruczy jak worek do wyładowywania humorów. Piasek jako obiekt dowolnego, doborowego chamstwa. Do tego dochodzą rodzice; ojciec, fan patologii rodzinnej, moja matka, och, niech nie spoczywa w pokoju, zachowująca się, jakbym była zabawką.
Widziałam nieopisane emocje w oczach mojego brata, kiedy zbliżyłam się do tematu Fenkułowej Plamki.
Czy oszalałam?
Całkiem możliwe.
To … przyjemny stan. Chociaż zależy, czy ktoś lubi czuć się psychopatą.
— A ty? Zgarnąłeś naszą babcię, Malwowy Ogon, dla siebie. Dobra, może Piasek się doczepiła do paczki — moja mina przypominała bardziej walniętego włóczęgę niż rozżalonego psa, jakim byłam minutę wcześniej. — A wszyscy nadal mnie ignorowali. Ciągle byłam na ostatnim planie, wiesz? Ty zawsze jesteś na pierwszym miejscu. To ciebie, kurwa, rodzice chcieli wsadzić na lidera! Mnie nawet nie rozważali na zastępcę! — zawyłam, rzucając się na niego.
Nie miał ze mną szans. Z jakiegoś powodu zostałam wojowniczką szybciej. Z jakiegoś powodu spędzałam te liczne godziny w samotności, nie posiadając rozumiejącego mnie mentora, by szkolić się. By stać się tym, kim się teraz stałam.
Tylko…
… Kim ja się stałam?
Agresatorem, wstrętnym oszustem, żywiącym się uczuciami innych. Pragnącym zemsty. Nie wierzącym w Gwiezdnych. Tym, który najchętniej wybiłby swoją całą żyjącą rodzinę i klan.
To było złe. Cofnęłam się od Jazgoczącej Łapy i położyłam uszy do tyłu. Moje oczy zaszły łzami. Sprawiłam sobie tyle refleksji, by teraz wyładowywać ból i żal na bracie? To nie jego wina, że był faworyzowany i że ma talent przywódczy.
W wirze ataku i krwi nawet nie zauważyłam, w jakim stanie znajdował się Jazgotek. Mój brat mógłby nie przeżyć, gdybym nie opamiętała się. Poturbowany, krwawiący, leżał tuż przede mną, sprawiając wrażenie martwego. Wyrzuty sumienia opanowały mnie, wyciskając łzy z oczu.
— Ja…
Rzucił się na mnie. Zaatakował mnie. Tak, powtórzył mój błąd. Tylko że to ja byłam winna. On nic nie zrobił. Tylko się bronił.
Ja natomiast nie miałam już siły go powstrzymywać. W głowie krążyły mi wszystkie wspomnienia, w których zawiniłam. Ból psychiczny był silniejszy od fizycznego.
Przed oczami stanęła mi ciemność. Ciemność?... Nie, łzy. Widziałam tylko własne łzy.
Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz płakałam. Nie jestem pewna, czy chcę pamiętać. Chociaż… Tak, chcę. To okropne, że tylko teraz umiałam okazać emocje. I że umiem okazywać tylko żal.
Słyszałam przytłumione głosy innych, ale mój szloch zagłuszał je wszystkie. Rzuciłam się do tyłu, pragnąc uciec przed wszystkimi. Wydawali się cieniami, które zawisły nad tym światem. A ja byłam po drugiej stronie.
— Drżąca? — to był zdziwiony głos Ciepłego.
— Dreszczczka? — Promyczek był bliski płaczu.
Wszyscy wiedzieli, że to ja zaatakowałam. Widzieli to. Obwiniali mnie i mieli doskonały powód. Mieli rację.
Oto stał się koniec.
To koniec.
Koniec.
K o n i e c.
⨯⨯⨯
Nie pamiętam, co było dalej. Pamiętam tylko, że tchórzliwie uciekłam z obozu, nie wiedząc, gdzie się kieruję. Gwiezdni nie mieli nade mną pieczy. Nikt nie chciałby zaopiekować się takim potworem.
Tej nocy zasnęłam w całkowicie obcym miejscu, patrząc w zachmurzone niebo. Zaczął padać deszcz. Byłam niemal pewna, że opady zesłało Infernum. Widocznie podzielali mój nastrój.
Marne pocieszenie.
Westchnęłam, przeciągając się na posłaniu. Obok mnie było sporo deszczowej wody i mimowolnie poczułam się dumna, iż nie są to moje łzy. Nucąc jakąś melodię zasłyszaną od dwunożnych, zwinęłam się w kłębek. Nie rozumiałam jej słów, ale była ona spokojna i budująca w swojej tragiczności. Miałam wrażenie, że właśnie żegnam się ze światem z uśmiechem na ustach, ciesząc się, że zaraz go zostawię. Trochę jak ostatnie popatrzenie się za siebie, kiedy odchodzisz od domu. Wydaje się smutne, ale ty jesteś szczęśliwy, bo wreszcie samodzielnie wybrałeś drogę. I czy okaże się ona dobra, czy będzie zła, ty będziesz wiedział, że jest twoja.
Proszę, chcę umrzeć spokojnie tej nocy. We śnie, mając wszystkie swoje marzenia i myśli na wyciągnięcie ręki. Widząc świat takim, jakim mógłby być, gdyby nie było na nim psów podobnych do mnie. Jeżeli ktoś jeszcze mnie kocha, niech teraz podaruje mi śmierć. Zresztą, nawet jeżeli ktoś mnie nienawidzi, niech to zrobi; w końcu śmierć może być zarówno nagrodą, jak i karą.
Dla mnie byłaby najwspanialszą nagrodą. Ale wiedziałam, że na nią nie zasługuję. Nie zasługuję na taką nagrodę. Będę musiała brnąć w to wszystko, a następnego ranka wstać i wrócić do obozu.
Ale mam przecież jeszcze czas, prawda? Nie muszę tak szybko wracać. Mogę wybrać się na spacer. W końcu nikt mnie nie obudzi jutro rano.
Z takimi myślami zasnęłam. Chociaż przekreśliłam swoje marzenia, uciekając z obozu, to teraz byłam sama. Sama i szczęśliwa. Już nikogo nie raniłam, nikogo nie atakowałam. Odseparowana od wszystkiego, co znałam, zalazłam wreszcie jakiś spokój w życiu. Znalazłam, to, czego szukałam, chociaż nie wiedziałam, że dążę do właśnie tego stanu.
Wszystko było skończone, a ja wreszcie miałam kontrolę nad swoimi czynami. Teraz mam szansę sama zadecydować o sobie.
⨯⨯⨯
Następnego ranka obudziło mnie słońce przebijające się przez otaczające góry, stworzone ze śmieci. Otworzyłam powoli oczy, nareszcie widząc otoczenie.
Ewidentnie należało ono do gatunków śmietników. Wszędzie brud, ohydny zapach, co niemiara pyłu i kurzu. Niepotrzebne dwunożnym rzeczy tutaj znalazły swoje miejsce, tworząc cmentarz. Nie było tu jednak ponuro; powiedziałabym nawet, że wesoło. Pełno kolorów, dużo zapachów i ładne otoczenie. W niedalekiej odległości mogłam ujrzeć inne psy, przeszukujące ów miejsce. Zapewne rozglądały się za jedzeniem. Najpierw obstawiłam, iż są to Bezgwiezdni, jednak wykluczyłam tę możliwość. To nie wygląda na ich terytorium, a te psy pachniały obco.
Z racji, iż szczególnie nie śpieszyłam się z powrotem do mojego rodzinnego klanu, postanowiłam rozejrzeć się trochę po najbliższym otoczeniu. Teraz domyślałam się, że nie należy ono do nikogo. Budynków nie było zbyt wiele w zasięgu mojego wzroku, a jedynie wielkie pola i małe laski. Zaczęłam zastanawiać się, czy jeżeli poszłabym w odwrotną stronę, ilość siedlisk tych dwunogich robali zwiększyłaby się.
Musiałabym przejść przez teren Industrii, więc jak na razie tego nie sprawdzę.
Przeciągnęłam się. Zaraz też poczułam pod łapami coś twardego. Skierowałam tam swój wzrok.
Martwa mysz.
Nigdy nie lubiłam myszy, wiecie? Ale jeżeli jest się głodnym i widzi w miarę świeżą zdobycz, to nie zastanawiasz się, co ci zbrzydło, a co być chętnie wciągnął. Wzięłam zwierzę i szybko zjadłam, w tym samym czasie okrążając wysypisko. Nie było ono szczególnie interesujące. Z jednej strony stał pojedynczy, samotny budynek. Z drugiej zaś sterczało stare ogrodzenie składające się z prętów, posiadające w sobie znaczną ilość dziur. Gdy podeszłam do niego bliżej, mogłam zauważyć na nim strzępki różnokolorowej sierści. Był to znak, że przychodziła tutaj znaczna ilość zwierząt. Z jakiego innego miejsca miałyby brać jedzenie, skoro pięć klanów zagarnęło najlepsze lokalizacje? Musieli być sfrustrowani.
Poszłam w stronę pól. Poprawa: pobiegłam. Pobiegłam, najszybciej jak mogłam. Ziemia była wysuszona, na niej zaś rosły szkielety krzewów i nagie drzewa, otaczając rozległe pola po obu stronach. Ciężkie powietrze zwiastowało burzę, podobnie jak czarne chmury przepływające nad światem. Gdy rozwinęłam swoją prędkość do maksimum, zwolniłam, aby móc dokładniej przypatrzeć się otoczeniu.
Czy był w tym jakiś sens?
Nie wiem. Chciałam sobie pobiegać, to sobie pobiegałam. Jakkolwiek dziecinne nie było moje spełnianie zachcianek, to zamierzałam robić to, co tylko przyjdzie mi do głowy. Przez cały dzisiejszy dzień. Może to pomoże mi w bezstresowym powrocie do klanu i zachowaniu resztki optymizmu, gdyż miłe nie będzie ów spotkanie.
Teraz jednak nie zamierzałam myśleć nad tym, co ma się zdarzyć. Wolałam pooglądać ostatnie kwiatki i nieliczne zielone drzewa, by potem nie mieć wyrzutów sumienia, że tego nie zrobiłam.
Mój wzrok zatrzymał się jarzębinie.
Za paręnaście księżyców nie będę pamiętać, że ją widziałam.
Nie odrywałam wzroku od rośliny.
Cóż… Zawsze mogę postarać się o niej zapamiętać. O ile jest o czym pamiętać.
⨯⨯⨯
Powrót w rodzinne strony. Znajome tereny, znajome drzewa, znajome zapachy i powracające wspomnienia. Tym razem nie były one negatywne. Nareszcie nie patrzyłam na to wszystko, jak na sprawcę wszystkich moich krzywd. Tak naprawdę całemu złu w moim życiu byłam winna ja sama, a nie wszystko, co miało nieszczęście znaleźć się w pobliżu.
Westchnęłam, wciągając głęboko jesienne powietrze. Niedługo Pora Nagich Drzew. Mam na co czekać.
Nie oczekiwałam zbyt wiele litości od swoich pobratymców, gdyż nie zachowałam się jak ktoś zdrowy psychicznie. Mimo to cieszyłam się, że to wszystko miało miejsce. W jakiś sposób ta bójka pomogła mi spojrzeć żywo i w nowy sposób na moje życie.
Niezauważona wślizgnęłam się do obozu, kierując się prosto do legowiska Rzepakowej Gwiazdy. Wiedziałam, że rozmowa z nią powinna być pierwszą rzeczą, jaką teraz zrobię. Nie mogłam pójść na polowanie z innymi członkami klanu, tak, jakby nic się nie zdarzyło. Najzwyczajniej oberwałabym od nich.
— Rzepakowa Gwiazdo? — rzuciłam.
— Jestem! — padła odpowiedź.
Powoli weszłam do środka, ukazując podporządkowanie. W psyku zaschło mi, kiedy próbowałam znaleźć słowa, rozpoczynające mój cały monolog.
— Wiem, że nie powinnam tego robić. Przepraszam — w końcu moje myśli przybrały najprostszą postać, jaką tylko mogłam znaleźć.
— Dobrze, że to rozumiesz, Dreszczka! — Rzepakowa Gwiazda, chociaż wyglądała na zmartwioną, to nie była szczególnie zła na wojowniczkę. Cud, że Drżący Szept nie wykrzywiła swojego pyska w grymasie, słysząc swoje szczenięce imię. To jednak byłoby przegięciem, patrząc na zaistniałą sytuację.
— Nie możesz atakować psów ze swojego klanu! — przywódczyni kontynuowała. — Musisz panować nad swoimi emocjami.
— Czyli… Mogę zostać? — spytałam z ulgą.
— Oczywiście! Każdemu się zdarza! — liderka uśmiechnęła się promiennie. — No, ale lepiej, żeby to się nie powtórzyło. Nie chcemy żadnych zgonów.
Pokiwałam głową na znak zgody. Zawsze szanowałam Rzepakowa Gwiazdę, ale od tego momentu zaczęłam najnormalniej ją kochać. Jeżeli ktoś zapyta się mnie, za kogo życie mogę trafić do Infernum, to chyba wymienię tylko ją, Ciepłego i Promyczka.
— Dziękuję — odpowiedziałam najbardziej ciepłym i pogodnym głosem, na jaki było mnie stać, biorąc pod uwagę moje drżące nogi i eksplodujący umysł.
Oto jest okazja, aby lepiej poprowadzić swoje dalsze życie.
Nie wiem, Jazgocząca Łapo, co powinnam teraz Ci powiedzieć.
Doskonale zdaję sobie sprawę, że przeprosiny nie wystarczą, ale chyba nie mogę ci nic innego zaoferować. Przykro mi. No, chyba że chcesz ten kamień, który został mi z naszej ucieczki z obozu, gdy byliśmy szczeniętami.
<Jazgocząca Łapo?>
[3240 słów, Drżący Szept otrzymuje 32 punkty doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz