Historia lubi się powtarzać, a psy lubią próbować zjeść Jasnego. Najwyraźniej taka była kolej rzeczy. Miał przynajmniej swojego starego, dobrego obrońcę przy sobie. Nie było powodu, by zgrywać bohatera. Zwłaszcza teraz nie mógł sobie na to pozwolić, gdy cały klan na niego liczył.
Nienawidził uciekać, ale nauczył się już, że Płomienny nie umie walczyć zespołowo. Wypadł z ulicy i rozejrzał się. Słyszał, jak psy na siebie warczą. Kolejny wróg Płomyka? Ilu on ich zdobył!?
Wreszcie nadarzyła się okazja. Dwunóg, o nieprzyjemnie wyglądającej twarzy szedł wraz ze szczeniakiem. Jasny przeprosił ich w duchu, a następnie wyskoczył z głośnym jazgotem. Zadziałało. Dwunogom się to nie spodobało.
Mały zaczął płakać, drugi krzyczeć. Udało mu się zagonić ich aż do alejki. Tam biały pies miał na tyle rozsądku, by zwiać, wiedząc niezadowolonego dwunoga. Przynajmniej na razie.
— Płomyk, czas wiać.
Tym razem, niechętnie, bo niechętnie, ale posłuchał. Dwunóg nie skusił się na pościg, ale siarczyście klął za nimi. Jasny nie zapytał się o białego psa. Zdecydował, że woli nie wiedzieć.
Incydent z białym psem wciąż siedział z tyłu jego głowy. Jednak miał ważniejsze rzeczy na głowie, niż przygody w mieście. Klan dał radę przeżyć ciężką zimę, nieprzyjemną wiosnę i niezbyt dobrze zapowiadające się lato. Jednym pozytywem była ceremonia wojownika Iskierki. Stał dumnie przed swoją córką i nadawał jej nowe imię, z Płomiennym po swojej lewej stronie. A mówili mu, że danie go na mentora będzie złym pomysłem. Nie znali się. Nie mieli zaufania.
Była też druga rzecz, o której nie wiedział co myśleć. Solna miała dzieci. Oczywiście pogratulował jej i uśmiechnął się, ale we łbie kołatały mu się różne myśli. Zabił jej kuzynkę. Zabił z zimną krwią, by ochronić sprawcę. A teraz ma uśmiechać się do jej dzieci? Zgadzać się, na bycie mentorem? Ale jak mógł odmawiać?
— Płomyk! Patrz co znalazłem — z czasem jeszcze bardziej polubił przebywanie z samcem. On nie traktował go inaczej. Nie mówił „Tak Jasna Gwiazdo” i „Nie Jasna Gwiazdo”. Syczał, warczał, ale mu nie pokazywał zębów.
— Hm? — Samiec podniósł łeb.
— Udało mi się wyrwać świeży kawałek mięsa? Prosto z dziobów wron. Łap! — Rzucił mu go pod nos. Ludzie potrafili przygotowywać mięso tak, że smakowało lepiej. Znalezienie takiego bez pleśni graniczyło z cudem.
Jasny przysiadł obok i patrzył, jak towarzysz obwąchuje zdobycz.
— Dlaczego taki jesteś? — prychnął. I to nie brzmiało jak prawdziwe pytanie, ale on i tak zaczął się nad tym zastanawiać. Potrzebował chwili, nim doszła do niego realizacja. Nie było żadnego piorunu z nieba, czy nagłego oświecenia. To było proste. Jasne. Chyba powinien domyślić się wcześniej.
— Bo cię kocham.
Patrzył na niego z lekkim uśmiechem na pysku. Nie oczekując nic w zamian, bo przecież nie o to mu chodziło. Chyba czuł się tak od dawna, bo nie potrafił przypomnieć sobie momentu, gdy jego uczucia były inne. Ale Jasna Gwiazda był już niemłodym samcem, który wiedział co nieco o życiu. Nie liczył na wielki romans, na wyznania czy nawet chwile zapomnienia. Nauczył się nie pragnąć, by się nie zawieść.
— Nie, źle — pokręcił łbem. — Kochać można jeszcze dzieci i braci, ja jestem po prostu w tobie zakochany.
<Płomienny Krzewie?>
[517 słów: Jasna Gwiazda otrzymuje 5PD]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz