Wydobyłem z siebie jedynie ciche mruknięcie, jego towarzystwo mnie znacznie uspokaja. Ja też cię lubię, ale nie umiem z siebie tego wydusić, pomyślałem. Czasem mam momenty kiedy chciałbym coś powiedzieć więcej, jednak po chwili stwierdzam, że nie ma sensu. Milczenie jest złotem – tego nie życie nauczyło i raczej ciężko się tego pozbyć. Powiedz coś, no dalej ty ptasi móżdżku.
— Ja też — te dwa słowa wyleciały mi z pyska jednym tchem, poczułem taką ulgę, że nie mogłem tego opisać.
Jasny przez chwilę siedział w miejscu nieruchomo, a następnie zaczął zachowywać się jak jeden z jego szczeniaków. Powiedział coś niezrozumiałego, aby za chwile okręcić się dwa razy wokół i szeroko się uśmiechał. Zagłuszał wszystko na około, normalnie to już bym mu wrzasnął "zamknij się!", ale nie miałem takiego zamiaru i pozwoliłem mu wybuchnąć radością.
— To takie miłe! — zamerdał ogonem, co chwila dreptał w miejscu łapami
Później dotarło do mnie, że właśnie sprawiłem, że ktoś się cieszy. Powiedziałem niby nic, a Jasny tak radośnie zareagował, że przyjemnie się to oglądało. Usiadł naprzeciwko lekko zdyszany, uśmiech nie schodził mu z pyska, czyli tak wygląda prawdziwe szczęście… Teraz przyszło mi na myśl, jak ja bym wyglądał w takim właśnie stanie. Pewnie głupio heh, duży pies podobny do wilka, który się cieszy z byle czego i szczerze się uśmiecha.
Przyglądałem się mojemu towarzyszowi, jak on to robi, że wykrzywia usta w uśmiech? Uniosłem jedną fafle później drugą. Zaraz, jeszcze kąciki unieść i wykrzywić, nie moment jak to szło. Najpierw tył, potem przód i… czy można pokazywać zęby? Nie raczej nie, trzeba je schować. Szlag, jakie to trudne.
— Płatek śniegu wleciał ci do nosa? — Jasny zaśmiał się prawie za całe gardło
Spojrzałem na niego, zapomniałem na kilka sekund, że jest tu ze mną i patrzy na mnie jak na głupka. Tak ci do śmiechu, tak? Chciałem zrobić coś, co każdy umie, a wyszło, jak wyszło. Nad nim znajdowała się gałąź ze śniegiem. Zaraz mu nie będzie do śmiechu. Kiedy prawie skończył hałasować i zaczął łapać oddech, zakradłem się obok i złapałem w zęby gałąź. Jedno szarpnięcie wystarczył, żeby biały puch przykrył Jasnego w całości. Wypuściłem energicznie powietrze z płuc, trochę to było zabawne.
— Ej! — wystawił głowę na zewnątrz
Nie wiem, co miało na celu zrzucenie na niego śniegu, ale spodobał mi się jego grymas.
Gdyby nie czarne łaty na futrze, to nie byłoby go absolutnie widać nawet z bliska. Wydostał się z zaspy i wytrzepał, wokół niego powstała śnieżna mgła, która opadła po jakimś czasie.
— Idziemy do miasta? — spytałem
— Oczywiście, że tak — pomachał ogonem. — Nie wiem jak ty, ale zgłodniałem, a na dodatek wiem, gdzie jest śmietnik pełen dobrego jedzenia — wypiął dumnie klatkę piersiową
Przed wejściem na twardy chodnik z kostki wyczułem nieprzyjemny zapach. Zmoczone albo nawet zgniłe futro oblepione czymś… Nasunął mi się obraz dużego włóczęgi z długim włosem, chyba gdzieś był w pobliżu, bo jego zapach aż drażnił nos. Mruknąłem cicho, oby nas omijał szerokim łukiem.
Ludzie byli wszędzie, nie lubiłem ich bliskości, a szczególnie ich mniejsze wersje. Pamiętam jak kiedyś, z Błękitną Stokrotką, na łodzi prawie rzuciłem się na dziecko. Niepotrzebnie podeszło tak blisko, a dorośli sami byli tego winni.
— Mama wilk! — odezwała się mniejsza wersja człowieka swoim skrzeczącym głosem. — Tulimy? — zaczęła się zbliżać.
Nie podchodź, pomyślałem. Wskoczyłem na trawnik i tym samym oddaliłem od dziecka. Pozostali, którzy byli w pobliżu, dość dziwnie się na mnie patrzeli. Nie było na szczęście nigdzie hycla ani faceta z bronią. Jasny poszedł przodem, chwilę się przyglądał sytuacji z dzieckiem, ale nic nie powiedział.
— To tutaj — podreptał szybciej w uliczkę między dwa niewielkie domy — spójrz, jest pełny! — wykrzykną.
Rzeczywiście kosz był wypełniony po brzegi i pod nim nawet walały się całkiem świeże produkty. Zastanawiało mnie czy tylko my tu jesteśmy, czy jednak ktoś już sobie to upatrzył. Jasny puścił się biegiem i dorwał worek z plastrem mięsa. Zbliżyłem się, wciąż mi coś nie dawało spokoju i miałem wrażenie, że ktoś nas obserwuje.
Złapałem w zęby kość z kawałkiem mięsa, powoli kawałkami odrywałem części jedzenia, wciąż byłem czujny.
— Wystarczy nam na całą zimę, co nie? — spytał Jasny. — Weźmiemy trochę dla klanu, ucieszą się na takie dobrocie
— Tak — odpowiedziałem.
Złapałem kość w pysk i rozgryzłem na drobne kawałki, przepyszne, pomyślałem. Oparłem się przednimi łapami o krawędź śmietnika i od razu skupiłem się na czymś, co wyglądało jak kwiat, ale w całości było zielone. Co to było? Strąciłem to na dół i przekrzywiłem głowę. Zapach… sam nie wiem, jaki był, bo nie odstraszał ani też nie zachęcał do zjedzenia. Towarzysz zdążył się jedynie uśmiechnąć kiedy to ktoś z impetem wpadł na mnie i zatrzymałem się z hukiem na śmietniku. Wszystko mi w tym momencie ucichło, nic nie słyszałem. Kątem oka dostrzegłem Jasnego mówiącego coś, ale go nie słyszałem. Duży biały obiekt zatoczył koło i szykował się na kolejną szarżę.
— Płomyk! Płomyk! — dobiegło mi do uszu krzyk.
Jasny zjeżył się po chwili na karku i szczekał na intruza. Otrząsnąłem się, mogłem wstać i stanąć do walki. Biały pies miał dokładnie ten sam zapach co po wejściu do miasta, to jego wyczułem i dobrze myślałem, że nie jesteśmy sami. Był niewiele większy ode mnie, więc mogłem mu dać radę. Zastanawiałem się nad moim towarzyszem, nie chciałem, żeby intruz mu coś zrobił…
<Jasna Gwiazdo?>
[887 słów: Płomienny Krzew otrzymuje 8PD]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz