— Zabiłam Nakrapianą Gwiazdę — powiedziała głośno i doniośle.
Te trzy słowa przeszyły każdego na wskroś. Piaskowa Mara kontynuowała.
— Nakrapiana Gwiazda splugawiła tę ziemię, ten piękny klan! Sprawowała swoje rządy jako lider, nie szanując żadnego z was, a jej umysł i serce nie były stanem daleko od samej Bryzowej Gwiazdy na skraju jej życia — jej głos był donośny. Pomimo wielu kłów wyszczerzonych w jej stronę, ona dumnie stała nad martwym ciałem liderki Flumine, trzymając na nim swoją łapę. — Zabrała wam resztki godności, rzucając wami na prawo i lewo, jak tylko jej się żywnie podobało! Narażała wasze życie w imię idiotycznych przekonań, ale ja! Ja działam w imię czegoś wyższego, przemawia przeze mnie głos Gwiezdnych, waszych przodków, ku którym podnosicie głowy w niebo. To ja mam z nimi kontakt, wybrali mnie! Nie waszych medyków, nie liderów czy zastępców, lecz mnie. Zostałam wysłana przez psy z Coelum, by was uratować i oddać należną wam chwałę.
Piasek wykonała kolejne nacięcie na ciele Nakrapianej, pozwalając resztkom czerwonej cieczy uciec. Z Długiego Blatu zaczęła skapywać na podłogę krew, ciągle wypływająca z poranionego ciała Nakrapianej Gwiazdy. Jej ohydny chlupot przerywał ciszę, którą chwilę temu burzyła tylko płomienna mowa Piaskowej Mary i gardłowe warkoty członków Flumine. W końcu jeden z nich postawił się odezwać.
— Co zrobiłaś z Klematisem? — wycedziła przez zęby Rozżarzony Język. Jej oceniający wzrok był bliski wypaleniu dziury w sercu Owczej. — Też go zabiłaś? Pozbyłaś się osoby, która miałaby odwagę i moc, by ci się postawić?
Piaskowa Mara posłała dla Owczego Serca spojrzenie, które wyrażało więcej niż tysiąc ostrych słów czy setki noży, wbijanych w jej żołądek. Czuła jakby śniadanie podeszło jej do gardła. Piasek jednak szybko zwróciła swoją uwagę z powrotem na Rozżarzony Język, prychając pod nosem.
— Klematis to tchórz, zwykły zdrajca, obłudnik — zaśmiała się. Jej głos przepełniony pewnością siebie. Odczucia całego klanu Flumine jednak były dalekie od tego, iskry w ich oczach zgasły. — gdy tylko dowiedział się o śmierci waszej liderki, uciekł, bojąc się stawić czoła mnie! Wyparł się was — powiedziała ze śmiertelnie poważną miną wymalowaną na pysku.
Flumine się zmieniło i nikt nie miał co do tego wątpliwości, nawet Ćmia Łapa. Albo raczej: szczególnie Ćmia Łapa.
To, co ostatnio się tu zdarzyło, przerosło każdego, kogo suczka szanowała, czy też lubiła. Podczas gdy niektórzy zdawali się mieć to wszystko w nosie, albo, co gorsza, wspomagać nową liderkę w jej planach, znaczna część psów przyglądała się temu wszystkiemu z rosnącym niepokojem. Wśród nich była Ćma, która, ilekroć mijała Piaskową Gwiazdę, mimowolnie jeżyła sierść na karku, patrząc na liderkę spode łba. Nie wiadomo, jakiej reakcji spodziewała się od niebieskookiej, ale ta ignorowała jej zachowanie pełnym wyższości spojrzeniem i szła, jak gdyby nigdy nic dalej, unosząc wysoko łeb. Zwykle Owcze Serce dreptała za nią, powodując pojawienie się kolejnych iskier nienawiści w oczach uczennicy.
Trzykolorowa suczka nie mogła patrzeć na to, co się w jej klanie działo. Chciała stąd po prostu zniknąć. Z dnia na dzień była w coraz gorszym humorze, łudząc się, że Klematisowy wróci, zasiądzie na tronie, zabije Piasek i Owieczkę, niczym łatwą zwierzynę, a sprawy wrócą do normalności.
Wygnany zastępca jednak nie wracał. Nic się nie zmieniało. A to utwierdzało tylko psy w przekonaniu, że, tak jak mówiła Piaskowa Gwiazda, Korzeń był tchórzem. Ależ to ją denerwowało.
Gdy jak codziennie rano obudziła się, jak zwykle łudziła się, że Klematisowy Korzeń wrócił. Uniosła łeb z miękkich szmatek wyścielających jej legowisko, ślizgając pełnym nadziei wzrokiem po otoczeniu.
Usłyszała psie kroki, na co gwałtownie wstała, a nawet zamerdała ogonem.
To wszystko działo się tak szybko; zdecydowanie za szybko. W ciągu jedynego dnia życie Wodnych przewaliło się do góry nogami, zmieniając w koszmar. Jedyne, o czym teraz myślała to to, jak bardzo pragnie, by Klematis wrócił. By nie był tchórzem, za jakiego podawała go Piaskowa Mara, albo raczej, niestety: Piaskowa Gwiazda.
Zamrugała oczami, gdy pies wszedł do legowiska uczniów; nie był to średniej wielkości zastępca o płomiennorudej sierści, tylko… Ślimaczy Ślizg.
Gdy tylko ujrzała jego pysk, jej mina zaczęła wyrażać niemą groźbę. Nienawidziła ich wspólnych treningów. Nienawidziła go prawie tak bardzo, jak nową monarchię we Flumine. Nienawidziła przede wszystkim szkolenia się na wojowniczkę.
Każdy myślał, że wraz z wiekiem Ćmia Łapa zmądrzeje. Nagle przejrzy na oczy, zobaczy, że medycy nie są źli, że śmierć Burzka nie była ich winą. A także, iż zostanie wojowniczką nie jest niczym złym.
Pomylili się. Ćma utwierdziła się w swoich przekonaniach jeszcze mocniej, nieraz dając pokaz oślej upartości.
— Kurwa, no nie… — pozwoliła sobie na przekleństwo, z wyraźnym zawiedzeniem wpatrując się w szarawy pysk Ślimaczego.
Ten się skulił, ubodzony jej zabójczym wzrokiem i nerwowo zastukał pazurem w podłogę, po czym uniósł łeb, wwiercając się w uczennicę wyczekującym, lekko smutnym spojrzeniem.
Wiedziała, że chciał ją zabrać na trening. Jeszcze kilka tygodni temu machnęłaby na to łapą i skuliła się w kłębek, ponownie zasypiając, jednak przy rządach nowej, krwawej przywódczyni, nie chciała być na jej celowniku; poszła więc za swoim mentorem, zachowując śmiertelną powagę. Patrzyła na niego z góry i była gotowa cały trening udawać głupią, byleby znowu nie być zmuszana do przyswajania wojowniczej wiedzy.
Wyszli z obozu, kierując się w stronę portu. Ślimaczy Ślizg co jakiś czas odwracał się przez bark, posyłając swojej uczennicy ciepły i zachęcający uśmiech, ale ta była zbyt pogrążona w ponurych rozmyślaniach, by zwrócić na niego większą uwagę.
Wraz z zmniejszaniem się odległości Wodnych od portu, Ćmia Łapa wpadała w coraz gorszy nastrój. Nie mogła powstrzymać czarnych myśli, które niczym cień wkradły się do jej głowy.
,,Jak on może się tak uśmiechać, gdy naszą… l-liderką jest wariatka?’’
,,Nie poznaję własnego klanu’’
,,W zasadzie to nie jest mój klan’’
Przeraziła się tym stwierdzeniem i znacząco przyśpieszyła kroku, obserwując otoczenie; łudziła się, iż to odpędzi zmartwienia.
Zaraz jednak w jej głowie odtworzyło się wspomnienie, od którego wszystko zaczęło się sypać.
Ćma, ze łzami w oczach, ogłuszona, nadal niezdolna w ogóle pojąć, co wokół niej się dzieje, podeszła do swojego przodka.
Burzek leżał na boku z zamkniętymi oczami i zmierzwioną w niektórych miejscach krótką, czarną sierścią. Wyglądał… zwyczajnie; średnio raz w dniu drzemał sobie, wygrzewając się w jesiennym, już nie tak ciepłym jak w lecie słońcu. Nadzieja wstąpiła na sekundę w jej serce, powodując drobny, delikatny uśmiech na jej pysku.
— On tylko zasnął — szczeknęła z zaskakującą pewnością w drżącym głosie. — Widzicie?!
Dopiero gdy to wypowiedziała, dotarło do niej, że klatka piersiowa byłego wojownika porusza się coraz słabiej, a oddech dolatujący z rozchylonego pyska jest cichy.
Za cichy.
Niemal staranowała Podgrzybka, w panice dobiegając do dziadka Burzka; przycisnęła ucho do jego serca, rozpaczliwie pragnąc usłyszeć ciche, miarowe bicie.
Nie usłyszała nic. Pustka.
Potrząsnęła gwałtownie głową, gdy w oczach poczuła piekące łzy.
Nagle zderzyła się z grubą, szorstką sierścią. Zaryła łapami w miejscu, a jej nos wypełnił znienawidzony zapach Ślimaczego Ślizgu, który zaskoczony stracił równowagę, pod wpływem nagłego zderzenia się z własną uczennicą.
Suczka szybko cofnęła się i zamrugała ślepiami, wodząc nieobecnym wzrokiem po otoczeniu; w powietrzu unosił się zapach ryb, w oddali słychać było dwunogów, a zimna woda rozbryzgiwała się o twarde brzegi.
Ćma zerknęła w ciemną toń, a w jej oczach pojawiło się wyraźne przerażenie.
Zaniedbywała treningi — to po pierwsze. Co za tym idzie, umiała upolować jedynie ryjówkę, a z umiejętności obrony czy ataku jedyne co potrafiła w stuprocentach, to podstawy; samoobronę i parę prostych trików. Trudniejsze manewry, które już dawno powinna przyswoić, ledwo kojarzyła.
Po drugie, nie umiała nawet pływać.
Uniosła wytrzeszczone oczy, napotykając ponaglający wzrok brązowych ślepi należących do Ślimaczego.
Mentor pacnął ją łapą, zdecydowanie popychając w stronę wody. Zdawał się mówić: ,,Patrz, jakież to przyjemne i proste!’’
Sam podszedł do brzegu i, ku rosnącemu przerażeniu Ćmiej Łapy, wskoczył do wody, radośnie ją rozbryzgując. Pysk i łapy suczki zrosiło tysiące zimnych kropel, paraliżując jej ciało.
Ślimaczy wyskoczył z wody zwinnie i szybko niczym ryba, lądując koło swej uczennicy. Woda ociekała z jego sierści, tworząc kałużę pod jego brzuchem. Zanim Ćma zdążyła zlustrować jego osobę nieprzychylnym wzrokiem, ten popchnął ją w stronę brzegu.
Zaryła łapami i straciła równowagę, chociaż pchnięcie nie było mocne. Spróbowała stanąć pewnie na czterech łapach, jednak wpadła w poślizg na mokrym podłożu, z hukiem lądując w wodzie.
Zaskoczenie malujące się na pysku Ślimaczego Ślizgu było ostatnie, co dostrzegła, zanim nie pochłonęła ją woda.
Zimne fale wlewały jej się do oczu, uszu i nosa, oślepiając ją i ogłuszając. Traciła orientację, rozpaczliwie młócąc wodę łapami. Na chwilę udało jej się unieść pysk ponad taflę; przerażona nabrała powietrza w płuca. Na nowo ujrzała otoczenie: zszokowane ślepia Ślimaczego, zabrudzony port i kilka złowionych ryb, zaplątanych w sieć. Zarejestrowała to wszystko w zaledwie sekundę, zanim nie zginęła pod kolejną falą.
Zaczęła tracić siły. W jej głowie pulsowało, a w uszach szumiała krew. Machnęła łapami jeszcze parę razy, próbując znów wynurzyć się na powierzchnię. Potem znieruchomiała.
Wbiła otwarte z przerażenia oczy, co chwila zalewane zimną wodą, w górę, nieobecnie patrząc na promienie słońca migoczące w wodzie. Po uderzeniu serca zamknęła ślepia.
Poczuła na nosie kroplę wody.
Niepewnie zamrugała, zdziwionym wzrokiem raz za razem taksując otoczenie; nad jej głową gromadziły się ryczące burzowe chmury, z których nieustannie padał deszcz.
Stała na błocie, a wokół panowała ciemność.
Nagle niebo przecięła jasna błyskawica, rozjaśniając otoczenie; Ćma podskoczyła ze strachu, jeżąc sierść.
Burza.
Biegła przed siebie, brodząc łapami w mule. Z przerażenia wytrzeszczała oczy, a ogon wcisnęła pomiędzy tylne nogi.
Straciła poczucie czasu. Biegła, i biegła, a burza powoli zostawała w tyle, aż w końcu grzmotów w ogóle nie było słychać, a deszcz przestał padać.
Suczka z ulgą uniosła do nieba łeb, lecz zamarła zaskoczona. Jej serce wystukiwało nerwowe ,,tu-dum, tu-dum’’, a ciemna sierść parowała od potu i wody.
Na nieboskłonie nie było widać ani jednej gwiazdki. Cała kopuła nieba zanurzona była w jednolitej, smolistej czerni.
Zaczęła się na nowo bać.
Gdy jednak spróbowała się cofnąć, oślepił ją jasny, srebrzysty blask gwiazd. Zaskomlała, zaciskając kurczowo powieki; jednakże cały czas miała przed oczami łunę światła.
Po kilkunastu uderzeniach serca zebrała się na odwagę i niepewnie rozwarła ślepia.
Z początku nic się nie wydarzyło, lecz potem do jej nosa zaczął dolatywać zapach wielu psów, lecz jeszcze większej ilości roślin; mocnych, leczniczych ziół, a także pieprzowego, owocowego zapachu kurki.
Wizję przerwał donośny chlupot wody. Gdy tylko Ćmia Łapa poczuła pod sobą zimny, brudny beton, nabrała łapczywie powietrza w płuca. Zaraz potem zaniosła się ostrym kaszlem, widząc pochylonego nad jej cielskiem Ślimaczego Ślizgu, który zatroskany spoglądał na nią z góry.
Przeżyła.
Poczuła ulgę, chociaż również przejmujące ją zmęczenie. Powoli uniosła się, ledwo opanowując dygoczące łapy; z powodu wypadku, lecz także wizji. Szczególnie tego drugiego.
Suczka nagle zdała sobie sprawę, iż to, co zobaczyła tonąc, było znacznie ważniejsze, niż zwykły sen; zresztą, ona nawet nie spała. Jej intuicja krzyczała, że ten znak jest dla jej życia niezwykle decydujący; co więcej, jest proroctwem.
Aż zakręciło jej się w głowie, gdy zdała sobie sprawę, iż w ogóle go nie rozumie.
[1442 słów, Ćmia Łapa otrzymuje 14 punktów doświadczenia i 3 punkty treningu]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz