— A może powinnam odwołać spotkanie? Przyjść i powiedzieć tylko, że bardzo mnie teraz potrzebują w klanie i niestety muszę natychmiast wracać? Wolę to niż się ośmieszyć, przyjść z czymś przylepionym do futra, czego oczywiście nie zauważę, bo jakże by inaczej albo niż zrobić z siebie idiotkę, żeby stwierdził, że nie warto już się ze mną zadawać. Nie przeżyłabym tego, Cynamonko — trajkotałam siostrze.
Wiedziałam, że mi nie odpowie. Wciąż była w głębokim transie. Ale mimo to bardzo potrzebowałam wygadać się jej teraz. Przez dobre pół nocy nie spałam z tych emocji, ale paradoksalnie zamiast być przeokrutnie niewyspaną, włączyła mi się wyjątkowo upierdliwa nadpobudliwość. Ale jak miałabym ją wyłączyć, kiedy to on zaproponował spotkanie? Sam, zupełnie sam, bez mojej sugestii bądź działania przypadku! Chociaż gdyby tak przeanalizować dokładnie nasze poprzednie spotkania, ciężko było nie odnieść wrażenia, iż sami Gwiezdni chcieli nas do siebie zbliżyć. Czasem wyobrażałam sobie, że to Złota Gwiazda i Biała Zamieć (z większym naciskiem na tą drugą) posuwały nas ku sobie mając nadzieję, że ich córeczka wreszcie zazna odrobinę szczęścia.
— Pójdę. — Oznajmiłam po dłuższej pauzie, spędzonej na głębokich oddechach i wewnętrznych przemyśleniach. — Pójdę tam aby powiedzieć mu, co do niego czuję. Pójdę i wreszcie będzie wiedział, jak wiele w moim życiu znaczy. Jak bardzo przywiązałam się do jego obecności i jak bardzo pragnę zatrzymać go przy sobie, jeśli tylko on także tego chce. W najgorszym wypadku mnie odrzuci i jeżeli tak się stanie, uznam to za znak z niebios. Znak, że powinno być inaczej i ktoś inny jest mi pisany. Chociaż bardzo chciałabym, żeby to był akurat Ciepła Pleśń. Nawet, jeśli jest z innego klanu. Nawet, jeśli mają mną za to gardzić. W końcu ja też zasługuję na trochę radości w życiu. Na ciepło, na bliskość, na… Na miłość. — Podsumowałam dziarsko, a mój ogon mimowolnie zaczął kiwać się na boki.
Jak można się było spodziewać, młoda medyczka nie zareagowała na moje monologi, więc jej przypadkowo rzucone, nieco zaćmione spojrzenie w bok uznałam za niemą zgodę. Co więcej czułam, że gdyby była bardziej obecna, naprawdę wspierałaby mnie. Może nie moją międzyklanową miłość, ale jakoś by ją zaakceptowała. Bo akceptowała i kochała mnie, a rodzina zawsze była dla niej niezwykle istotna. Szkoda, że tak późno to do mnie dotarło.
Po tym uzewnętrznianiu moje kroki w stronę terenów Ognistych były nieco mniej przerażone, niż gdyby zaistniały bez tego. Wciąż nie czułam się pewnie, jakby opuszki moich łap miały stanąć za chwilę na nieznanym dotąd gruncie, ale przynajmniej się tak nie bałam. Ze względu na mój szacunek do nieprzekraczania granic (który istniał mimo wyboistej i zachwianej wiary w Gwiezdnych) oraz innych punktów kodeksu, obrałam sobie drogę dłuższą, wiodącą po terenach neutralnych. Uniknęłam w ten sposób wtargnięcia Cienistym w paradę, nie naruszyłam także przestrzeni osobistej Bezgwiezdnych. Wpierw dreptałam polami, ale chcąc nie chcąc natrafiłam na wstrętną, twardą, asfaltową powierzchnię paskudnych dwunogów, którzy absolutnie wszędzie, gdzie się pojawiali, musieli zaznaczyć swoją obecność. Tam zaczynały się schody w postaci panicznego unikania głośnych, szybkich potworów za każdym razem, kiedy zjawiały się na horyzoncie. A ten dzień musiały obrać sobie na łowy, bowiem pojawiało się ich niesamowicie dużo. Każdy sygnał ich obecności, rozpoczynający się oślepiającymi światłami bądź drżeniem podłoża, był dla mnie jasnym komunikatem do ucieczki. Czym prędzej czmychałam wtedy w pobliskie krzaki, czasem za śmietnik, czasem w stertę liści, którymi Pora Opadających Liści uraczyła całą ziemię. I mimo obecnej Pory Nowych Liści, wciąż funkcjonowały na ziemi, ujawniając się po tym, jak tylko śnieg opuścił nas razem z pożegnaniem Pory Nagich Drzew. Każdy taki wyskok oznaczał kolejną pamiątkę w mojej sierści. O ile na co dzień nie miało to dla mnie większego znaczenia, tak dziś chciałam jednak coś sobą reprezentować. I dzisiaj właśnie, jak na złość, takich błahostek wyłapywałam niesamowicie dużo.
Pierwszym co uczyniłam, gdy dotarłam na miejsce spotkania, było wyjęcie wszystkich tych pasażerów na gapę. Nie było to ani proste, ani przyjemne, ponieważ niektóre skurczybyki nie miały zamiaru opuszczać miękkiego, ciepłego i zapewne wygodnego miejsca pośród mojego włosia. Poza tym siedziałam pod pylącym drzewem, obudzonym do życia o tej porze roku. Niby mogłam się przesunąć, ale miałam do niego sentyment. W końcu było to miejsce, w którym czekałam na Ciepłego przy naszym pierwszym spotkaniu. Oczywiście nie licząc zgromadzenia, ale wtedy poniekąd w swojej obecności przebywaliśmy przymusowo. Każde z nas musiało się na nim stawić, więc nie liczyłam go w taki sposób.
— Cześć Żałobna, miło cię widzieć — usłyszałam dokładnie w momencie, w którym zmusiłam ostatnią gałązkę do opuszczenia mojej sierści.
— Cześć Ciepły! Ciebie również miło widzieć — podniosłam się z ziemi, a mój ogon zamerdał wesoło na boki mimo moich usilnych prób stłumienia odczuwanego entuzjazmu.
— Kłaczasta Łapa jest już w drodze na targ. Jeśli teraz wyruszymy, powinniśmy dostrzec go z pewnej odległości. Lepiej, żeby nie wiedział, że mamy go na oku. Będzie czuł się swobodniej — poinstruował mnie przyjaciel.
Skinęłam głową na znak, że rozumiem. Przyznam szczerze, że z tych całych emocji zupełnie zapomniałam, że nasze spotkanie miało jakiś konkretny cel oprócz samego zobaczenia się. Na szczęście nie było to nic bardzo zajmującego, więc już podczas przechadzki mogliśmy przejść na luźniejsze tematy.
— Jak tam dzisiejszy trening? — zagaiłam, żeby od razu nie wyjeżdżać z “hej Ciepły chyba cię kocham”.
— Całkiem nieźle, chociaż jak zwykle powoli. Nagietkowa Łapa potrzebuje trochę czasu, ale bardzo ładnie sobie radzi. — Odparł.
Pokiwałam głową doskonale rozumiejąc, o czym mówi.
— Masz bardzo rozsądne podejście. Zresztą z moim uczniem wygląda to dosyć podobnie i już zaczynałam się martwić, że może jestem nieodpowiednią mentorką… Uspokoiłeś mnie trochę — przyznałam i posłałam mu promienny uśmiech.
— Nie mogłabyś być nieodpowiednią mentorką, skoro już jedna wojowniczka wyfrunęła spod twoich skrzydeł — szturchnął mnie delikatnie.
— Trudno by było jej nie wyszkolić, jest niesamowicie zdolna, bardzo sprawnie jej poszło. Czasami miałam wrażenie, że tak naprawdę mnie potrzebuje jedynie do drobnej korygacji. Pięknie wszystko przyswajała, wielu rzeczy uczyła się lub domyślała sama, pytała mnie jedynie o poprawność nabytej informacji. — O Sarniej Łapie, a właściwie już teraz Sarnim Tupocie, mogłam opowiadać w samych superlatywach. Lubiłam ją chwalić i byłam naprawdę bardzo dumna, kiedy została mianowana na wojowniczkę.
— Miała po prostu świetny wzorzec do naśladowania — spojrzał na mnie tak, że i bez rosnących powoli temperatur mogłabym się tu i teraz rozpuścić.
Zrobiło mi się ciepło na serduszku, a co tego doszło dziwne, aczkolwiek przyjemne mrowienie w podbrzuszu.
— Dziękuję — odpowiedziałam spokojnie, chociaż moje serduszko znacznie przyspieszyło swoją pracę. — Ty również jesteś cudownym mentorem, tylko pozazdrościć twoim uczniom — dodałam.
Chociaż… Gdybym była jego uczennicą, nasza relacja wyglądałaby zupełnie inaczej. Bywały psy, które znajdowały w swoich mentorach późniejszego partnera, ale ciężko było mi to sobie wyobrazić. Może dlatego, że moimi mentorkami były moje mamy?
— Widzę go — Ciepła Pleśń zatrzymał się nagle, wybijając mnie z rozmyślań.
Rzeczywiście, uczeń z jego klanu spokojnie obserwował jakąś roślinkę. Zioło. Chwasta. Jak dla mnie wszystkie te (mniej lub bardziej zielone) badyle wyglądały tak samo, mimo niezliczonych godzin spędzonych w legowisku medyka ostatnimi czasy. Rozejrzałam się szybko za kryjówką, w której oboje moglibyśmy usiąść spokojnie, aby móc dalej rozmawiać, ale jednocześnie obserwować Kłaczastą Łapę. Moją uwagę zwróciło kiepsko prosperujące stoisko z niechlujnie zwisającym, słabo ułożonym materiałem, który niby miał skryć stojące pod nim, kartonowe pudełka. Swoje przeznaczenie spełniał jedynie częściowo, najwyraźniej jakiemuś dwunogowi nieszczególnie chciało się zadbać o to, by nieproszona widownia miała wgląd na zaplecze. Między pudłami z zapasem sprzedawanych produktów było akurat wystarczająco miejsca, abyśmy mogli dosyć swobodnie tam przebywać.
— Chodź — trąciłam wojownika nosem i ruszyłam przodem.
Ruch tego dnia był niewielki na nasze szczęście, bowiem z doświadczenia już wiedziałam, że swoim wyglądem przykuwam uwagę lepkich, szczenięcych rączek dwunożnych. Dodatkowym zabezpieczeniem było miejsce, do którego się kierowaliśmy. Żaden szanujący się, nieofutrzony dorosły nie posłałby swojego maleństwa ku tak dziwnie pachnącym przedmiotom. Wolałam nawet nie zagłębiać się w to, co właściwie sprzedaje.
Byłam absolutnie zbyt pewna siebie i los postanowił mnie za to solidnie pokarać. Mój tylny, lewy pazur zahaczył o materiał. I pewnie bez problemu bym się z tego wyplątała, gdyby tylko mój mózg zdecydował się jednak skoordynować jakkolwiek moje ruchy. Jednocześnie starając się odczepić upierdliwą płachtę i nie zatrzymywać chodu, przewróciłam się i solidnie przekoziołkowałam, ściągając ze sobą część tkaniny, w którą z kolei wleciał Ciepły. Musiał zapatrzeć się na to, co akurat robi uczeń, bo nie zdążył zareagować i poleciał na mnie, przygniatając swoim ciężarem. W ten oto sposób dzieliły nas milimetry, a dziwne mrowienie w podbrzuszu znacznie się nasiliło. Zrobiło mi się gorąco i zaczynałam rozumieć przeznaczenie jego imienia. Przynajmniej tej pierwszej połowy. Kiedy zawstydzony spróbował się podnieść, poślizgnął się i naparł na mnie jeszcze mocniej, w efekcie zakleszczając nasze ciała znacznie bardziej. Temperatura robiła się nie do zniesienia, wzrastając wprost proporcjonalnie do nasilania się skrywanych pod sierścią rumieńców. Wydałam z siebie bliżej nieokreślony, kompletnie niekontrolowany pomruk, co wprawiło mnie w jeszcze większe zawstydzenie, ale powoli przestawało to dla mnie mieć znaczenie. Coś w jego wzroku zmieniło się. Zwyczajowa troska i łagodność ustępowały miejsca temu dziwnemu spojrzeniu, które wywołało u mnie dreszcze. Lustrował mnie swoimi oczami bardzo uważnie, jakby samym wzrokiem chciał mnie pochłonąć.
— C-ciepły — wydusiłam tylko, sama nie poznając swojego głosu. Brzmiał inaczej. Nie potrafiłam opanować przyspieszającego oddechu i drżenia.
Pragnął mnie. Widziałam to. A to, że ja pragnęłam jego, znacznie przysłaniało mi potencjalne konsekwencje. Myśl, że właśnie robię coś wbrew klanowi odpłynęła gdzieś w dal, skutecznie odganiana pożądaniem. Niemo błagałam go, aby zrobił to wreszcie, a on tego błagania usłuchał. Pozwoliłam chwili ponieść się przez pierwsze takie, niezapomniane wrażenie. Nie wiem, ile to trwało. Leżał na mnie, dysząc równie ciężko, powoli uspokajając swój puls. Wtuliłam się delikatnie w jego sierść, wciąż nie dowierzając w chemię między nami, której nie byliśmy w stanie dziś stłumić. A potem usłyszałam niewzruszony głos cholernej, ciemnobrązowej kępki futra i zesztywniałam.
— Intrygująca pozycja bracie, ale wydaje mi się, że gdyby leżała na brzuchu, byłoby wam przyjemniej.
~***~
— Jeszcze raz, Klematisowa Łapo. Wczoraj pokonałeś tę trasę znacznie szybciej. Jeśli wydaje ci się, że pozwolę ci zostać z takim wynikiem, to… — urwałam czując, że za chwilę zwymiotuje. W popłochu przebiegłam w stronę krzaków, gdzie przywitałam się ponownie z moim śniadaniem. Nie byłam z tego powodu zadowolona.
— Żałobna Pieśni? Wszystko w porządku? — zapytał ostrożnie mój uczeń.
— Mhm — wymamrotałam niemrawo, odwracając wzrok pełen obrzydzenia od resztek szczura, który jeszcze rano wydawał mi się całkiem smaczny. Mój wstręt do jedzenia znacznie wzrastał za każdym razem, kiedy to się działo. A niestety ostatnio mdłości nie opuszczały mnie na krok.
— Wiem, że mówiłaś, że to jakieś paskudne zatrucie, ale zaczynam się martwić, Żałobna Pieśni. Twój stan nie polepsza się od kilku treningów i z całym szacunkiem do ciebie, twojej wytrzymałości, twoich zapewnień, że wszystko jest w porządku, chciałbym zaprowadzić cię do medyka — wyrecytował szybko Klematisowy.
Musiał sobie przećwiczyć tę formułkę, bo mało kiedy sprzeciwiał się moim słowom, a już na pewno nie z taką pewnością i zdecydowaniem. Byłam już bardzo zrezygnowana i jeszcze bardziej zmęczona, dlatego nie protestowałam, kiedy prowadził mnie do Manaciego Olbrzyma. Niech jednak nie myśli sobie, że miało to oznaczać koniec treningu.
— Aksamitkowa Chmuro, czy… — zaczepiłam przechodzącą tuż obok nas suczkę, ale przerwała mi wpół słowa.
— Żałobna Pieśni! Jak ty okropnie wyglądasz! — palnęła, co spotkało się z moim pełnym dezaprobaty spojrzeniem.
Powstrzymałam się od uszczypliwości, które same cisnęły mi się na język.
— Ciebie też miło widzieć. Idę właśnie do Manaciego Olbrzyma. Czy mogłabyś dopilnować, żeby Klematisowa Łapa nie przerywał treningu, dopóki nie przebiegnie trasy, którą wyznaczyłam w mniej niż piętnaście uderzeń serca? — poprosiłam.
Nie wyglądała na zachwyconą, ale skinęła głową.
— Oczywiście. Nie ma sprawy — uśmiechnęła się nieco sztucznie.
— Ale Żałobna Pieśni, miałem cię odprowadzić… — mruknął nieśmiało uczeń.
— Jeśli myślisz, że na tak krótkim odcinku umrę od głupiego zatrucia, niech Gwiezdni cię mają w opiece — fuknęłam zirytowana.
Ostatnio zrobiłam się znacznie bardziej nerwowa. I kompletnie nie pomagał tu fakt, że już jakiś czas nie widziałam się z Ciepłą Pleśnią, wstydząc się bardzo rozmawiać o tym, co między nami zaszło, a jeszcze bardziej wstydząc się tego, że wtedy uciekłam. Ta kilkuksiężycowa przerwa była najdłuższą, jaką mieliśmy od widzenia się odkąd się poznaliśmy i zaczynało mi powoli od niej odbijać. Tęskniłam za nim, jednak to cholerne zażenowanie było zbyt silne, żebym mogła je w tak prosty sposób pokonać. Jeszcze ten uczeń medyka od siedmiu boleści… Gdyby nie on, pewnie doszłoby między nami do jakiejś rozmowy po fakcie… Zamiast tego tkwiliśmy w dziwnym, przerastającym mnie milczeniu.
— Klematisowa Łapo, to nie jest temat do dyskusji. Wiem, że jesteś w stanie to zrobić, jesteś bardzo zdolny — złagodniałam, widząc jego niepewne spojrzenie.
W końcu skinął głową i poganiany przez moją biologiczną matkę, opuścił razem z nią stadninę, żebym ja mogła dojść do legowiska medyków. Manaciego Olbrzyma przywitałam wymiotując do wiadra z wodą, które stało nieopodal ziół. Ich zapach, zwykle stosunkowo neutralny, teraz był zdecydowanie za mocny i wprawiał mnie w jeszcze gorszy humor, o tym kręceniu się w głowie nie wspominając.
— O rajuśku! Co ci dolega, Kochanieńka? Chodź, już zabieram się za badania — doskoczył do mnie znacznie szybciej, niż standardowo się poruszał, a ja wszystkimi siłami powstrzymywałam się od warczenia na niego i narzekania na ostrą woń medykamentów.
— No, Malutka! — na jego pysku malowała się rozbrajająca radość.
I pewnie w normalnych okolicznościach zaraził by mnie pozytywnym nastawieniem, może nawet przestałabym się tak denerwować. Ale teraz tylko rozdrażnił mnie bardziej.
— No? — spojrzałam na niego zniecierpliwiona, a grymas niezadowolenia przeszedł przez mój pysk.
— Kim jest ten szczęśliwiec? — zapytał, a jego ogon poszedł w ruch.
— Jaki znowu szczęśliwiec? — fuknęłam. Poziom mojej irytacji rósł. — Możesz wreszcie przejść do rzeczy, a nie zasypywać mnie jakimiś durnymi zagadkami?!
— Jak to jaki? — roześmiał się pogodnie, niezrażony budzącą się w moich oczach chęcią mordu. — No przecież ten, który zostanie ojcem przesłodkich maluszków, które nosisz przy sercu! Gratulacje, Żałobna Pieśni! Jesteś w ciąży!
Kiedy wreszcie połączyłam wątki, zrobiło mi się słabo i gdyby samiec nie stał obok, poleciałabym na ziemię.
— No no, Kochaniutka! Ostrożnie, ostrożnie, nie możesz się teraz przemęczać — pomógł mi się ułożyć. — Niech no tylko znajdę… — wymamrotał i upewniając się, że nic mi się teraz nie stanie, zaczął szukać jakiś ziół. — O! To ci nieco ułatwi, powinnaś poczuć się lepiej — wsadził mi do pyska jakiś korzeń, który odruchowo zaczęłam memłać.
Zaraz okazało się jednak, że będzie musiał mi podać też coś na uspokojenie. Moje przerażenie bowiem rosło z każdą kolejną sekundą, kiedy to postawiona przez niego diagnoza przestała być koszmarnym snem, z którego się zaraz wybudzę, albo bardzo nieśmiesznym żartem.
— Jak ja mu teraz spojrzę w oczy? — wydukałam tylko, po czym rozpłakałam się na dobre.
Aż do zachodu słońca medyk nie mógł ze mnie wyciągnąć, co się właściwie stało i dlaczego tak źle przyjęłam wiadomość o nowym życiu, która przecież zawsze powinna być chwilą piękną i wzruszającą. Potem, kiedy zielska zaczęły działać, a ja byłam absolutnie wypruta z emocji, opowiedziałam mu o mojej relacji z Ciepłą Pleśnią, a także o naszym ostatnim spotkaniu, które zakończyło się dosyć nieoczekiwanie. Pominęłam jedynie fakt bycia obserwowanymi przez ucznia…
— Co ja mu teraz powiem? O Gwiezdni, a co ja powiem tutaj? Przecież Brązowa Gwiazda wyrzuci mnie z klanu! — zaczynałam się znów nakręcać.
— Hej, Maleńka, spokojnie. Nie pozwolimy mu na to. — Zmartwiony medyk położył mi łapę na barku. — Chcesz, żebym to ja mu o tym powiedział?
— Nie, Manaci Olbrzymie — pociągnęłam nosem. — Ja muszę przekazać naszej Gwieździe tą wiadomość. Ale najpierw… Najpierw muszę porozmawiać z Ciepłym — głos mi zadrżał.
— Najpierw to ty musisz odpocząć. Wyspać się, ochłonąć, dać sobie czas, żebyś była gotowa na tę rozmowę. No już, Mała. Odpocznij, potrzebujesz tego teraz — podał mi coś jeszcze. Prawdopodobnie na sen.
— Dziękuję — szepnęłam tylko, bo nie było mnie stać na nic więcej.
Cynamonowa Pestka, chociaż wciąż w transie, leżała tuż obok mnie. Jej obecność, mimo, że niekoniecznie świadoma, działała na mnie kojąco. Wtuliłam się w siostrę i łkałam cichutko, dopóki nie usnęłam. W całym tym napadzie paniki nie zauważyłam białej, kropkowanej sylwetki, która ulotniła się z miejsca zdarzenia, kiedy tylko podsłuchała wystarczająco.
~***~
— Dobrze! Dokładnie o to mi chodziło! — pochwaliłam ucznia, który położył pod moimi łapami sporych rozmiarów królika. — Idzie ci coraz lepiej, Klematisowa Łapo.
Na samą zwierzynę spoglądałam jedynie przez chwilę, ponieważ przez cholerne hormony zrobiło mi się jej naprawdę żal. Nie mówiąc już o widoku krwi, który po dziś dzień wywoływał we mnie nieprzyjemne wspomnienia z dzieciństwa. Mimowolnie wzdrygnęłam się, ale uczeń zdawał się tego nie zauważać. Był uśmiechnięty, chociaż wiedziałam, że przez jako bardzo ambitna osoba, długo nie będzie z siebie dumny. Zaraz pewnie postawi sobie poprzeczkę za wysoko i wrócimy do punktu braku motywacji i wiary w siebie. Przynajmniej nigdy nie odpuszczał. Nawet, jeśli powoli tracił pewność.
— Żałobna Pieśni — usłyszałam.
Odwróciłam się i skinęłam głową w ramach przywitania Bolesnemu Barku, który był właścicielem głosu. O ile się nie mylę, właśnie schodził z patrolu.
— Jakiś pies chce z tobą rozmawiać. Przedstawia się jako Ciepła Pleśń, pachnie Ognistymi. Czeka na granicy, koło dworca. — Powiedział.
Zesztywniałam.
— Dobrze, już idę. — Odparłam, usiłując nie pokazać żadnemu z nich swojego strachu.
— Pójść z tobą? — zapytał wojownik, jakby wyczuł moją niepewność.
— Nie — rzuciłam zdecydowanie za szybko, zyskując zaskoczone spojrzenie Klematisowego. — Nie, dziękuję. — Odkaszlnęłam. — Spodziewam się go dzisiaj, nie ma złych zamiarów.
Nie była to do końca prawda. A przynajmniej część o spodziewaniu się, bo nie wierzyłam, żeby Ciepły miał w zanadrzu zamach na cały klan i chęć przejęcia władzy nad klanem Wietrznych. W każdym razie nie sądziłam, że to on przyjdzie pierwszy. To ja zaszłam w ciążę. To ja musiałam go o tym poinformować. Ale to jego szósty zmysł, albo inny znak od Gwiezdnych sprawiły, że przyszedł jeszcze zanim byłam psychicznie gotowa na to, by go powiadomić. Minęło dopiero kilka dni, odkąd się dowiedziałam…
Bolesny wzruszył tylko Barkami, skinął mi łbem i oddalił się od nas. Zapadła cisza.
— Skończymy wcześniej, Klematisowa Łapo. To wszystko na dziś. Odnieś zwierzynę na stos i odpocznij, muszę załatwić swoje sprawy. Mam nadzieję, że nie masz mi za złe. — Powiedziałam po kilku głębszych oddechach.
— Nie mam. Dziękuję za trening — posłusznie podniósł królika i odszedł, zostawiając mnie samą. Potrzebowałam dobrej chwili na gapienie się w nicość, zanim zebrałam się w sobie, żeby ruszyć ku granicy klanu.
Byłam przerażona i nie zdziwiłabym się, gdybym idąc tam wyglądała tak, jakbym szła na ścięcie. Mój poziom stresu wzrósł do tego stopnia, że zastanawiałam się tylko, czy raczej zwymiotuję, czy zemdleję. Obawiałam się tej rozmowy. Wiedziałam, jak bardzo Ciepła Pleśń ceni sobie swój klan. Zdawałam sobie sprawę z jego wartości moralnych, które tylko utwierdzały moją czarną wizję o samotnym wychowywaniu szczeniaków. Byłam spięta. Miałam ochotę po prostu odwrócić się i odbiegnąć jak najdalej stąd, ale zamiast tego stawiałam małe, niepewne, powolne kroczki. I chociaż wydłużałam w ten sposób podróż, nie zatrzymywałam jej. Siłą rzeczy musiałam kiedyś dojść tam i go zobaczyć. I to wcale nie była ta zła część. Dawno go nie widziałam i nie byłam z tego powodu zadowolona. Wiedziałam jednak, że to czas na tę rozmowę. I właśnie to sprawiało, że odchodziłam od zmysłów.
— Hej — wstał i uśmiechnął się pogodnie, jak gdyby nigdy nic.
Zupełnie jakbyśmy nie przespali się na terenach neutralnych, na oczach jego młodszego, przyrodniego brata, którego mieliśmy pilnować. Nawet w mojej głowie brzmiało to bardzo kiepsko. A on stał tutaj. Spokojny, beztroski. No, może to zbyt wiele powiedziane…
— Cześć — powiedziałam cicho, spoglądając na niego niepewnie.
Zawisła między nami niezręczna atmosfera, którą on także odczuł. Odchrząknął.
— Wszystko u ciebie w porządku?
— Nie do końca — przyznałam, powstrzymując się od typowego, wciskanego innym kłamstewka pod tytułem “tak, pewnie, wszystko w porządku, czemu pytasz?” Byłam już tym zmęczona, poza tym bardzo nie chciałam go okłamywać.
Zasługiwał na szczerość.
I tak ciężko by mi było powiedzieć to wiarygodnie. Czułam się, jakby coś mnie przemieliło, przeżuło, połowicznie strawiło, a potem wyrzygało bez powodu. Byłam zmęczona, Aksamitkowa wielokrotnie wypominała mi wory pod oczami, a fakt, że przynajmniej połowa posiłków trafiała z powrotem na światło dzienne przyczynił się do schudnięcia.
— Coś się stało? Czy z Cynamonową Pestką jest gorzej? — Brzmiał na rzeczywiście zmartwionego.
Gdyby nie stres, byłabym pełna podziwu tego, jak dobrze mnie słucha. Zazwyczaj, kiedy coś ze mną było nie w porządku, chodziło o zamartwianie się stanem medyczki. Teraz jednak sprawa dotyczyła mnie i jego. Nas. Sprawa dotyczyła nas. Wzięłam głębszy oddech.
— Z Cynamonką nie jest ani lepiej, ani gorzej. Wciąż jest nieobecna... Ciepły, ja muszę ci o czymś powiedzieć — przestąpiłam nerwowo z łapy na łapę.
Położył po sobie uszy, a ja zestresowałam się jeszcze bardziej.
— To... słucham — powiedział ostrożnie.
Wróciło do mnie znajome uczucie narastającego nieoczekiwanie strachu.
— Ja.. bo.. bardzo mi na tobie zależy i.. i to nie miało tak wyglądać, bo... Proszę nie zostawiaj mnie z tym samej — wybełkotałam, a mój głos zaczął się łamać.
Był spokojny. Zaskakująco spokojny. Patrzył na mnie łagodnie.
— Będziemy mieć szczeniaki, prawda? — zapytał w końcu, kończąc moje nieudolne próby wysłowienia się.
Zesztywniałam, ale pokiwałam powoli głową. Byłam niesamowicie wdzięczna Gwiezdnym za to, że nie musiałam sama wypowiedzieć tego na głos. Naprawdę nie byłam w stanie.
Odwrócił wzrok, przyprawiając mnie przy tym o mały zawał. Przed oczami miałam już najgorszy scenariusz jak odwraca się i odchodzi. Widziałam, jak zostaję ze szczeniakami sama, a wiadomość, że mają one w sobie krew Płomiennych doprowadza do wydalenia mnie z Wietrznych.
— Poradzimy sobie — odpowiedział w końcu podnosząc na mnie wzrok. I mimo, że nie brzmiał zbyt pewnie, uspokoił mnie odrobinę.
— Przepraszam — wymamrotałam, biorąc głębszy oddech.
Samą siebie błagałam w myślach, żeby udało mi się opanować. Usiłowałam skupić się na oddychaniu, co zalecił mi zresztą Manaci Olbrzym, ale w takiej sytuacji nie było to proste. Ciepły odetchnął cicho i polizał mnie po czółku, co odrobinę mnie rozluźniło.
— W porządku... po prostu chyba wolałbym się dowiedzieć od ciebie, a nie mojego szurniętego brata — odparł.
— Zbierałam się do tego, żeby ci powiedzieć... — zaczęłam się tłumaczyć, kiedy dotarł do mnie sens jego wypowiedzi. — Poczekaj, od kogo? Skąd on niby o tym wie? W tej chwili wiedzą tylko Cynamonowa Pestka, jeśli ta informacja dotarła gdzieś do jej świadomości i Manaci Olbrzym, bo mnie zbadał. Prosiłam, żeby nie mówili nikomu, że sama poinformuję ciebie i klan, jak już będę gotowa. Ewentualnie Klematisowa Łapa może się domyślać, ale nie widzę powodu, żeby miał się tym z kimś podzielić... Czy po mnie już widać? — zerknęłam nerwowo na swój brzuch.
W całym tym stresie nie zorientowałam się nawet, że tamten bezczelny ćpun nie miałby nawet kiedy mnie zobaczyć, więc nie miało znaczenia to, czy nabrałam już krągłości. Pomijając fakt, że wręcz przeciwnie. Przecież odkąd się dowiedziałam, nie opuszczałam granic klanu, a medyk poprosił Brązowego, aby przez kilka dni nie przypisywał mnie do obchodu granic. Omszonej Krtani zresztą także nie było tutaj w tym czasie, jakiś patrol na pewno zauważyłby jego obecność… Ciepły zerknął na mnie niepewnie.
— Nie. Z tego, co mówił powiedział mu to Biały? — podsunął.
Zmarszczyłam brwi. Biały? Biała Łapa? Niemożliwe, przecież… Zaczęłam łączyć kropki, a cały strach zmienił się teraz w niechęć, a nawet złość na przybranego syna mojej siostry. Biały, kurwiu mały…
— Nie było go tam — pokręciłam głową, wstrzymując się od przeklinania na głos. — Musiał podsłuchać — zacisnęłam zęby, żeby nie dodać jakiejś zbędnej uszczypliwości.
— Najważniejsze, że wiem i możemy się zastanowić jak to rozwiązać — odparł wojownik, wracając do bardziej istotnego tematu.
Myślałam o tym. Myślałam o tym długo, kiedy nie mogłam zasnąć. W tym temacie byłam przygotowana. Spędziłam na tym wszystkie noce, odkąd wiem.
— Tak, ja... Chciałabym, żeby miały pełną rodzinę. Żeby budząc się codziennie widziały mamę i tatę. Zasługują na to — uśmiechnęłam się blado. — Potem, jak już dorosną... — wzięłam głębszy oddech. — Nie będziesz musiał chcieć mieć coś ze mną wspólnego — wydusiłam, odwracając wzrok.
Wyglądał na delikatnie zmieszanego moimi słowami.
— Ja chcę mieć z tobą coś wspólnego — zaprzeczył od razu — ale nie zostawię mojego klanu, reszty rodziny. Nie widzę się w Ventusie.
Spodziewałam się tego i bardzo zdziwiłaby mnie inna odpowiedź z jego strony, ale mimo wszystko zrobiło mi się przykro. Nadzieja jednak umiera ostatnia, a ja karmiłam się nią nieświadomie niczym głupiec. Tylko głupcy pozwalają ją do siebie dopuścić…
— Tylko przez te kilka księżyców, nie wymagałabym od ciebie nigdy porzucenia klanu — dopowiedziałam szybko, żeby nie zrozumiał mnie źle. — Ja też mogę się na jakiś czas przenieść, o ile z Cynamonową nie będzie gorzej, tylko niech młode trochę podrosną, żeby nie narażać ich, jak dopiero przyjdą na świat.
— Myślę, że możemy porozmawiać z Brązową Gwiazdą i moją mamą, by zgodzili się na taki układ. Mój brat chyba nie zginie beze mnie przez te kilka księżyców. Ale... chciałbym, by poznały kulturę obu naszych klanów. By mogły zdecydować, gdzie chcą należeć — powiedział powoli, jakby obawiając się mojej reakcji.
Byłam pełna podziwu zarówno jego opanowania, jak i przemyślanych słów, chociaż nie mógł się przygotować do tego typu rozmowy tak dobrze, jak ja. Nie wyobrażałam sobie, żeby potraktował plotki od Mcha poważnie, więc naturalnie musiał mieć mniej czasu.
— Tak, to brzmi rozsądnie — odetchnęłam z ulgą.
Prawda była taka, że gdyby nie Cynamonowa Pestka, byłabym w stanie pójść za nim wszędzie. Bardzo się do niego przywiązałam i teraz, kiedy wreszcie się znów spotkaliśmy, docierało do mnie jak bardzo za nim tęskniłam. Zdecydowanie bardziej, niż mi się wydawało.
— A jak się czujesz? Nie wyglądasz za dobrze — zmartwienie zabarwiło jego głos.
— Teraz lepiej — przyznałam. Bo rzeczywiście, kiedy ciężar zostania samej ze szczeniakami spadł ze mnie, poczułam się znacznie lepiej. — Mdłości nie odpuszczają, a nie zawsze są na miejscu zioła — skrzywiłam się — ale zajmuje się mną Manaci, więc na pewno będzie dobrze. Będę tylko musiała poprosić Brązową Gwiazdę, żeby nie zdejmował mnie z patroli, nie chcę być bezużyteczna...
— Pamiętaj, żeby się nie przemęczać. Nie chcę, żeby coś ci się przez to stało — mówił dość łagodnie, nawet jak na niego.
— Dobrze, nie będę — odpowiedziałam lekko zaskoczona jego troską.
Wiedziałam, jak dobrą, kochaną osobą jest, ale z jakiegoś powodu ciężko mi było oswoić się z tym, że mógłby tak zachować się również w stosunku do mnie. Moje serduszko znów przyspieszyło, gdy rozlało się po nim znajome ciepło. Dlatego postanowiłam dłużej już nie czekać. Wzięłam głębszy oddech.
— W zasadzie to muszę ci powiedzieć coś jeszcze — przyznałam po chwili ciszy i od razu przeszłam do rzeczy, nie chcąc go znów trzymać w napięciu. — Przepraszam, że w takich okolicznościach. Chciałam powiedzieć ci przy naszym poprzednim spotkaniu, ale wiesz, jak wyszło — odwróciłam wzrok zawstydzona. — W każdym razie... Już od jakiegoś czasu zależy mi bardzo na tobie. Jesteś mi bardzo bliski i bardzo nie chciałabym tego zmieniać.
Długo bałam się, co będzie, bo każde z nas ma swój klan, swoje życie, ale obecna sytuacja i tak zmusiła nas do kombinowania i nie wiem, czy będę w stanie to dłużej tłumić, kiedy będziesz tak blisko. Lubię cię, bardzo cię lubię i… tak... Ja.. ja myślę, że... jachybaciękocham — starałam się mówić spokojnie, ale pod koniec zaczęłam się plątać, a ostatnie zdanie w ogóle wykrztusiłam w wielkim pośpiechu i niesamowicie nieskładnie, zlewając ze sobą słowa.
Ciepły wyglądał, jakby przytłoczyła go ta informacja, czym odrobinę mnie zmartwił. Może nie powinnam była mu teraz tego mówić? Łudziłam się, że po prostu go tym zaskoczyłam. Ale cholera jasna, kiedy niby będzie odpowiednia chwila? Czekanie na dobry moment już przyprawiło mnie o szczeniaki. Co gorszego może się wydarzyć?
— Ja ciebie też — powiedział wreszcie, a ja na moment zapomniałam, jak się oddycha.
Spojrzałam na niego z mieszaniną zaskoczenia i powracającej do życia nadziei. Tej samej, za którą plułam sobie w brodę, której usiłowałam się wyrzec. Nigdy się nie nauczę.
— Naprawdę? — palnęłam odruchowo. Musiałam się upewnić, chociaż mój ogon już mimowolnie zaczął kiwać się na boki. Jeszcze nie docierało to do mnie do końca, dlatego niewielki uśmiech zaczął pojawiać się ze sporym, nieproporcjonalnym do niego opóźnieniem. Czy to oznaczało, że nareszcie zasłużyłam na odrobinę szczęścia, a moje… a właściwie nasze dzieci będą miały może nie do końca typową czy też normalną, ale pełną, prawdziwą rodzinę?
— Tak, naprawdę — odpowiedział równie pewnie, bez zastanowienia.
O mojej emocjonalności wiadomo nie od dziś, więc nietrudno domyślić się jak bardzo pogłębiła się teraz, kiedy moje hormony szalały. Sięgała wręcz zenitu. Nie byłam w stanie powstrzymać łez, które paradoksalnie szły w parze z coraz szerszym uśmiechem. Zbliżyłam się do niego i delikatnie wtuliłam głową, jakby jeszcze nie wierząc, że to wszystko dzieje się naprawdę. Dopiero jego ułożenie głowy na moich barkach sprawiło, że docierała do mnie rzeczywistość. Pragnęłam, żeby niż nigdy nie wypuszczał mnie ze swoich objęć.
~***~
— Brązowa Gwiazdo! — zawołałam widząc, że lider ma wolną chwilę.
Samiec uśmiechnął się na mój widok.
— Co się stało, Żałobna Pieśni? — zapytał, kiedy już podbiegłam na tyle blisko, aby nie wydzierać się do siebie z odległości parunastu ładnych susów zająca.
— Muszę z tobą porozmawiać. Bez zbędnych par uszu — poprosiłam.
Pies skinął głową i zaprowadził mnie do pustego obecnie pomieszczenia, które było legowiskiem starszych. Obecnie nie mieliśmy takich w klanie, więc było w tej chwili najlepszym miejscem na temat, który musiałam poruszyć. To od mojej Gwiazdy zależało teraz, czy Ciepła Pleśń będzie mógł przebywać na terenach Wietrznych przez pierwsze trzy księżyce, czy będę musiała wynieść się z klanu i zaufać innemu medykowi, że przeprowadzi moją ciążę. Bardzo nie chciałam, żeby ktokolwiek poza Manacim Olbrzymem zajmował się mną teraz. No, może Cynamonowa Pestka, ale ona była lekko… nieosiągalna. Dlatego kiedy tylko przebrnęliśmy przez siodlarnię, odpaliłam się z przygotowanym w głowie monologiem.
— Jestem w ciąży. — Wyrzuciłam z siebie błyskawicznie. Gwiezdni pewnie spoglądali teraz na mnie pobłażliwie, zważywszy na to, jak bardzo męczące było powiedzenie tego Ciepłemu. Ale mówiąc to partnerowi, nie miałam powoli widocznego już brzuszka i stabilności emocjonalnej, którą sam mi zagwarantował swoim spokojem i wsparciem. W każdym razie zanim Brązowa Gwiazda zdążył mi współczuć, pogratulować lub zareagować w jakikolwiek inny sposób, niż poszerzającym się uśmiechem, kontynuowałam wywód, który koniecznie musiałam powiedzieć, zanim dojdzie do głosu. — I w relacji. Z psem z innego klanu. Wiem, co pomyślisz o mnie, Brązowa Gwiazdo, ale przysięgam, nigdy nie chciałam, ani nie miałam zamiaru porzucić albo zdradzić Wietrznych. To mój klan. To mój dom. To moja rodzina — wyrzucałam z siebie szybko. Na jego pysku pojawił się grymas, a ja spanikowałam i przyspieszyłam swój słowotok nie wiedząc, czy w ogóle nadąży za moim tempem mówienia. — Wiem, że pewnie korzystniejszym dla ciebie i klanu byłoby, gdybym się wyniosła i zaczęłam z bólem serca to rozważać, ale Brązowa Gwiazdo, ja nie mogę zostawić Cynamonowej Pestki. Wiesz dobrze jak wygląda od wypadku z Bryzową, ona mnie teraz potrzebuje. Nie zostawię jej. Dlatego myślałam bardzo długo. Wiem, że możesz się nie zgodzić, nie ufać mi, mieć wątpliwości, ale muszę poprosić cię o ogromną przysługę. Bo, widzisz, bardzo długo miałam wyrzuty sumienia spowodowane tym, że w ogóle pokochałam wojownika z innego klanu. Czułam się źle. Czułam się jak zdrajca. Ale Brązowa Gwiazdo, czy ja nie zasługuję na odrobinę szczęścia w życiu? Trochę miłości? Ciepła, dotyku, wsparcia? Wiem, dużo jest psów pośród Wietrznych, na pewno równie dobrych kandydatów, ale przecież serce nie sługa. To on okazał mi zainteresowanie, kiedy najbardziej tego potrzebowałam. To do niego mogłam się zwrócić ze wszystkim i nigdy nie zostawił mnie samej. Nigdy nie odtrącił. Jego zawsze obchodziłam i nigdy mnie nie zawiódł. Żadne z nas też nie złamało kodeksu. Spotykaliśmy się na terenach neutralnych. Kodeks przecież nie zabrania kochania psa z innego klanu, wymaga jedynie stawienia się w obronie własnego nawet, jeśli trzeba będzie walczyć z ukochanym. Póki co nie trzeba. Kiedy dowiedziałam się o ciąży, byłam przerażona. Byłam pewna, że zostanę z tym sama. Że on mnie porzuci, a klan wyprze się mnie, że zostanę wywalona i nie będę w stanie zadbać ani o siebie, ani o młode. Ale stanął na wysokości zadania. Ja chcę mu to tylko ułatwić. Brązowa Gwiazdo, marzę o tym, żeby moje szczenięta miały pełną rodzinę. — Tutaj jego wyraz pyska nieco złagodniał, pojawiło się na nim współczucie. — Żeby budząc się, widziały nie tylko mamę, ale też tatę. On ma prawo być przy nich, a one na pewno będą go potrzebowały. Dlatego proszę cię, chociaż rozważ moją prośbę, żeby Ciepła Pleśń z klanu Ognistych mógł przebywać na naszych terenach przez pierwsze trzy księżyce. Rzepakowa Gwiazda zgodziła się, aby kolejne trzy nasza rodzina spędziła pod opieką Płomiennych, więc w razie czego i ja mogę przenieść się tam wpierw, ale obawiałabym się o szczenięta dopiero co poczęte. Bardzo zależy mi na tym, żeby mogły poznać kulturę obu klanów, a następnie, gdy dorosną do wieku uczniów, zdecydować do którego pragną przynależeć. Wiem, że to kontrowersyjna prośba…
— Słonko, wiesz… Nie za bardzo ufamy obcym klanom — odparł zmartwiony, jednak nie mogłam pozwolić mu mówić dalej, to było zbyt ważne.
— Ja wszystko wiem, ja doskonale to rozumiem, ale ja przysięgam odpowiadać za niego, jestem w stanie zadeklarować poniesienie konsekwencji za jakiekolwiek problemy, które miałby przynieść, chociaż w nie nie wierzę, Ciepły jest bardzo odpowiedzialny. Jest bardzo dobrym wojownikiem, nie przynosiłby kłopotów. Rozumiem twoje wahanie. Wiem, że jako lider chcesz jak najlepiej zadbać o cały klan, świetnie sprawdzasz się w tej roli i chwała Gwiezdnym, że ktoś tak szalony i niezrównoważony jak Bryzowa zdecydował się obrać cię na zastępcę. Dlatego chciałabym, żebyś chociaż to przemyślał. Nie prosiłabym o to, gdyby nie szczeniaki noszone pod sercem.
Pamiętam, w jak wielkim bagnie znalazłam się, kiedy zabrakło obok mnie mam i chociaż to nie jest tego typu sytuacja, nie chciałabym, żeby moje dzieci miały rozbitą rodzinę. Bardzo mi na tym zależy, one naprawdę zasługują na to, żeby ich tato był obecny w ich życiu i wychowaniu. Nie wiem, jak miałabym im wytłumaczyć, gdyby miało go nie być. Nie wiem, czy wybaczyłabym sobie odebranie Ciepłemu szansy na więzi z dziećmi, na dobre relacje z nimi. Nie wiem, czy byłyby w stanie zrozumieć brak taty nawet, jakbym im wszystko dokładnie wyjaśniła. To trudna sytuacja, zazwyczaj takie szczeniaki były gdzieś podrzucane lub w ogóle zostawiane same sobie. Nie mogę na to pozwolić. Wiem, że jeszcze ich nie ma i nie mam pojęcia ile ich będzie, jakie będą, jak będzie wyglądać moja rodzina… Ale kocham je, Brązowa Gwiazdo i chcę zapewnić im jak najlepszy byt.
— Dobrze, Żałobna Pieśni. Jeśli będzie go jeszcze inny wojownik pilnował, to mogę się na to zgodzić…
— Dziękuję! Dziękuję, dziękuję, dziękuję, dziękuję! Brązowa Gwiazdo, mam wobec ciebie ogromny dług, dziękuję ci bardzo. Nie pożałujesz tej decyzji, przysięgam! Zrobię wszystko, żeby nikomu w klanie obecność Ciepłego nie zawadzała, a moje dzieci nie sprawiały kłopotu. Dziękuję, Brązowa Gwiazdo, dzięki tobie mają szansę na spokojne dzieciństwo — rozpłakałam się ze wzruszenia i objęłam swojego lidera. W normalnych okolicznościach trzymałam z nim raczej formalne stosunki, ale jak wiadomo, ciąża nie pozwalała mi na normalne okoliczności. Dlatego właśnie płakałam w futro liderowi mojego klanu, będąc z nim sama w pomieszczeniu dla starszych. Kto by pomyślał, dokąd to prowadzić może życie.
~***~
Były tu. Patrzyłam jak zaczarowana na moje śliczne, kochane maleństwa, których wydanie na świat zużyło resztki mojej energii. Nie dałam rady nawet podnieść pyska. Urodziłam je późnym wieczorem, zmuszając swoim wyciem trzy czwarte klanu do ucieczki poza stadninę. Ale kiedy je zobaczyłam wiedziałam, że mogłabym to dla nich przechodzić nawet i sto razy, żeby tylko móc podziwiać moje piękne, najcudowniejsze dzieci. Ciepła Pleśń położył się przy mnie i liznął czule w czółko, a ja posłałam mu zmęczony, ale szczery uśmiech i wtuliłam się w niego delikatnie. To, że był tutaj teraz uznawałam za najpiękniejszy dar od Gwiezdnych.
— Powinniśmy nazwać ją Wieczorynka — odparł Ciepły, trącając czule nosem pierwszą z naszych córek, bowiem wszystkie trzy były suczkami.
— Wieczorynka? — zapytałam cicho.
— Wszystkie przyszły na świat wieczorem, trzeba to upamiętnić. Ona jest pierworodna — wyjaśnił, a ja uśmiechnęłam się na tyle, na ile byłam w stanie się uśmiechnąć po godzinach spędzonych na wypluwaniu z siebie szczeniąt. Niby były tylko (a może aż?) trzy, a jednak skubane wcale nie chciały wyłazić.
Wieczorynka, swoją drogą, wyglądem przypominała swoją babcię, Rzepakową Gwiazdę. Chociaż wcześniej nie pałałam do liderki Ognistych szczególną sympatią, teraz nie mogłam się doczekać, aż pozna swoje wnuki.
— To będzie Szept — liznęłam po główce najspokojniejszą, najcichszą z córek. — Pierwsza przestała płakać. Uspokoiła się od razu, kiedy Manaci Olbrzym ułożył ją przy mnie.
— Szept — powtórzył mój partner.
Jej z kolei wyglądem bliżej było do Ciepłego. Miała piękne, bardzo charakterystyczne umaszczenie. Kiedy wzrokiem zahaczyłam o trzecią, na myśl przyszła mi Biała Zamieć. I już zdecydowałam się na nazwanie jej po babci, właśnie ze względu na śnieżnobiałą sierść, kiedy do legowiska medyków wróciła Cynamonowa Pestka, dalej nieobecna. W pysku niosła jedną, czerwoną różę, którą upuściła przy mnie, po czym rozejrzała się pustym, zamglonym wzrokiem i położyła się niedaleko nas. Po moim policzku spłynęła łza.
— Różyczka. Ty będziesz Różyczką — szepnęłam i otuliłam szczelniej najmłodszą córkę.
Ciepły przytulił mnie odrobinę mocniej. Nawet Manaci Olbrzym wydał z siebie ciche, wzruszone szlochanie.
<Ciepły? ♥>
[5952 słów, Żałobna Pieśń otrzymuje 59 punktów doświadczenia, a Klematisowa Łapa 1 punkt treningu]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz