Brzmiało to prawie jak kroki, pomyślał, chociaż dla większości stworzeń dziennych jest już raczej za późno na spacerowanie.
Śnieżynka nie była jednak typowym stworzeniem.
— Boo!
— Oh — sapnął Szakłak, gdy Śnieżynka wyskoczyła tuż za nim. Zdawało się, że nawet ptak z pobliskiego drzewa wzdrygnął się i odleciał od głośnego dźwięku. Śnieżynka wyszczerzyła zęby w satysfakcji, a brat szybko wrócił do swojego poprzedniego zajęcia.
Oczywiście to był Szakłak, więc nie dostała zbytnio reakcji, na jaką liczyła. To raczej od reszty rodzeństwa mogła się tego spodziewać. Warto było jednak spróbować.
Śnieżynka stała obok jakby na coś czekała.
— Myślisz, że ptaki mają poczucie winy? Wcześniej widziałam, jak tamten ptak zjadł całego gofra jednym kęsem.
— Jazgot będzie się zastanawiać, gdzie jesteś — powiedział, nie reagując na zdanie Śnieżynki. — Jest raczej późno.
Śnieżynka parsknęła i usiadła na drugim końcu.
— Jazgot chciał, żebym pomogła w sprzątaniu legowiska, więc naturalne musiałam się stamtąd wydostać. Poza tym… minęło trochę czasu, odkąd ci przeszkadzałam.
— Przepuszczam.
— Ładnie tu.
— Co mówiłaś? „Jesteś głodny, Szakłak"?
— Mówiłam, że ładnie tu, i nie udawaj, że źle usłyszałeś.
Śnieżka przyzwyczajona była do rzekomych pomyłek Szakłaka, które, w odróżnieniu od słynnych pomyłek freudowskich, występują u tego pacjenta nie tylko, kiedy mówi, a również kiedy słucha — przypadek bardzo kazualistyczny, nieopisany jeszcze przez żadnych psychoanalityków oprócz dr Śnieżynki.
Oczywiście Śnieżynka dobrze wiedziała, że to nie figle Szakłaczego umysłu. Szakłak też wie, że Śnieżynka wie, i wcale nie liczy na to, że ta się da okpić. Raczej jest to jego zabawą, w której obstawia różne warianty i zakłada się sam ze sobą, jak też się Śnieżynka zachowa na tę wyraźną prowokację. Drażnienie Śnieżynki. Bardzo relaksujące zajęcie.
— Co robisz? Czy to nudne? — rzuciła nagle.
— Och, nic.
— Powiedz!
— Nie.
— Czemu?
— Bo to… — zawahał się — nudne.
Do tego momentu ta konwersacja wyglądała tak, że z ust Śnieżki wydobywały się krótkie i zdecydowane zwroty, natomiast z ust Szakłaka coś jak przedłużone amaretto. Po chwili oboje jakby się ożywili.
Śnieżynka parsknęła. — Nudne sekrety to dalej sekrety.
— Nikt nic nie mówił o żadnych sekretach.
— Jeśli to nie sekret to mi pokaż. — Śnieżynka przekrzywiła głowę, ale nie uzyskała odpowiedzi.
Szakłak szybko uświadomił sobie, że coś jest nie tak. Nie był pewien na początku, co to było — prawdopodobnie podejrzane dźwięki, które słychać z oddali, pomyślał.
— Podejrzane dźwięki — powiedział, bo chciał, by wiedziano, co myślał. — Co to było?
— Pewnie duch psa, który nienawidzi ludzi pytających 'co to za dźwięk'. — wyszczerzyła zęby. — Ale podejrzane dźwięki? Możesz sprecyzować?
Podrapał się po brodzie — To brzmiało jak emm… emmmm — zawahał się. — Ta, dwunożni.
Dźwięk był pierwszy, a za hałasem następowały wizerunki młodych dwunożnych.
Cztery, może pięć par maleńkich ubłoconych par łap, a ich wzrok skierowany na dwójkę rodzeństwa.
— Oh… wow — sapnęła Śnieżynka lowekey przerażona, highkey podekscytowana. Przestała oddychać na moment. To był czysty instynkt, komenda z małej części z tyłu jej umysłu, która dalej myślała, że jest dzikim leśnym stworzeniem jak jej przodkowie, mówiący mu nie ruszaj się, zostałaś zauważona.
Przez chwilę, w jak się zdaje, dwustronnym porozumieniu bez słowa usiłowali się wycofać, szybkim krokiem przedzierając się przez krzaki.
Po drugiej stronie znajdowały się nieczynne ścieki, a przynajmniej tak założył po suchym kanale. Oddziała je jednak duża luka w ziemi, o której celu rację miało tak samo zgadnięcie Szakłaka, jak i każdego innego przechodnia. Było to jednak teraz ostatnim z jego zmartwień.
Kanał zdawał się cieszyć pewną popularnością wokół jeżdżących na deskorolkach, ale w tym momencie Szakłak mógł myśleć tylko o wykorzystanie jej w celu zbudowania między nim a goniącymi granicy.
Nie rozumiał wiele o dwunożnych, ale w tym momencie sam wyraz na ich twarzy wołał „Myślałeś, że możesz sobie tak o pobiec?!”
Szakłak zmarszczył czoło.
— Nie — krzyknął-szepnął w odpowiedzi, wbijając pięty w bruk. — Ale mogę skakać!
Śnieżka posłała mu skonfundowane spojrzenie.
Pewnie nie mówi po dwunożnemu.
Szakłak bez dłuższej chwili namysłu zdecydował się na skok ku nieczynnym kanałom, wznosząc się na wysokość. Wydał z siebie dźwięk zaskoczenia, śmiejąc się z niedowierzania, jakby zawisł na chwilę w powietrzu.
To było świetne.
Mimo momentu został raczej szybko zmuszony do powrócenia do rzeczywistości. Przypomniał sobie wtedy, że w rzeczywistości nie leci, a nawet całkiem szybko spada. Bezdźwięcznie wylądował na drugiej stronie, łapiąc równowagę w bezpiecznej odległości od luki.
Słyszał, jak Śnieżynka obiera podobną trasę i zaraz znajduje się obok niego i otrzepuje futro z kurzu.
Po przeżyciu swojego własnego, małego szczenięcego dramatu oboje zniknęli w ciemności kanałów. Zmęczenie dogoniło ich zaraz jak zeszła adrenalina, wprawiając w zastanowienie, jak utrzymali się w tej całej sytuacji na ich drobnych łapach. Szakłak sapnął — Nie miałem dobrej pogoni od wieków!
Miejsce pachniało dziwnie: wilgocią i stęchlizną, pożółkłymi gazetami i myszami. I było zimne.
Śnieżynka niemal potknęła się, zbyt zmęczona, by badać teren. Suczka, ku wiedzy Szakłaka nigdy nie opuszczała jeszcze nigdy obozu na tak daleko. Czuła się słabo jak mokry ręcznik papierowy, ale usatysfakcjonowana. — Myślisz, że dalej nas gonią?
— Nie — Szakłak poprawił nonszalancko futro, w przerwie od nasłuchiwania jakichkolwiek dźwięków sugerujących powrót młodych dwunożnych. — To dobre miejsce do chowania się.
— Och, używałeś go wcześniej?
— Raz, może dwa razy, uciekając przed deszczem — przyznał, po czym wyszczerzył zęby — i prawem.
Śnieżka zachichotała i przewróciła oczami. Usiadła, wzdrygając się lekko na niekomfortową twardość i zimno podłoża.
— Wyglądasz szczęśliwie — spojrzała na niego. — Zawsze tak ci się podoba bycie gonionym przez bandę dwunożnych?
— To znajome uczucie — przygryzł wargę, wyglądając na nagle zakłopotanego. Usiadł obok.
— Mmhm. Mam nadzieję, że znasz drogę powrotną. Ja byłam zbyt zajęta próbą niewydłubania sobie oczu o krzaki, aby zwrócić uwagę na to, dokąd idziesz.
— Pójdziemy inną drogą. Na wszelki wypadek, gdyby dalej tam węszyli — zamrugał powoli, na co Śnieżynka skinęła głową.
Ich oczy zaczynały przystosowywać się do ciemności, nadając nieco uczucia pewności.
— Myślę, czy by nie przeczekać tutaj nocy. Będzie to bardziej bezpieczne niż wyruszanie o takiej porze — zaproponował Szakłak, przez co Śnieżynka westchnęła w uldze, że się w tej kwestii zgadzają.
Pozostała kwestia zdania współklanowiczów, oraz o zgrozo ich rodzeństwa i Jazgota, ale tę myśl Szakłak odstawił na półkę, by pomyśleć o niej później.
***
Szakłak leżał z pyskiem opartym na przednich łapach — jak posągi lwów, które czasem można zobaczyć przed większymi budynkami.
To trochę jakby zew do odległych miejsc, które wymagają zbadania, swędzenie pod jego skórą do wyrażania się dokądś zostało do pewnego stopnia usatysfakcjonowane. W zasadzie Szakłak nie potrzebował wiele do szczęścia, często są to rzeczy drobne.
To był dobry dzień — pomyślał Szakłak z zadowoleniem — Takie powinno być życie.
Dorastając w żłobku u Bezgwiezdnych z ich ciasnymi pomieszczeniami i praktycznym brakiem prywatności przyzwyczaiło się do przypadkowego szturchnięcia kogoś, albo nadepnięcia na czyiś ogon (z podkreśleniem na czyiś). Śnieżynka nauczyła się rozpoznawać, co ktoś potrzebuje w danej chwili. Wie, dajmy na to, że kiedy Wymyślnik jest smutny, ta musi znaleźć osobę, która to spowodowała, wie kiedy ktoś zasługuje, na zostanie ugryzionym, albo gdy chce zostać pozostawiony w spokoju.
Z Szakłakiem to było inne. Śnieżynka przypuszczała, że to dlatego, że nie jest on przyzwyczajony do tego niewerbalnego języka, którym większość z nich się porozumiewała. Nie wiedziała, czy chce być w danym momencie zostawiony w spokoju, czy atencji. Nawet, jakby chciała nauczyć się języka Szakłaka, był on raczej trudny.
Śnieżynka zaśmiała się na to, jak każualowo Szakłak traktuje bycie przeganianym i spanie w... nawet co to było! Ścieki?
— Często tak się dzieje?
Szakłak przekrzywił głowę, przez co Śnieżynka dodała dla wyjaśnienia: — Wiesz, poza obozem.
— Takie sytuacje są po prostu częścią mojego stylu życia — zadeklarował, ale sama ta odpowiedź nie usatysfakcjonowała Śnieżynkę, więc dodał, śmiejąc się — To jest gdzie należę - w świecie eksplorując, przeżywając, dźgając. Nie da się mnie pomieścić w jednym miejscu, jestem jak szop!
Śnieżynka na ostatnie zdanie przybliżyła się i szepnęła mu coś na ucho.
Szakłak zaparł dech z udawanego oburzenia. — Nie, nie potrzebuję zastrzyku na wściekliznę!
Zmieniła temat.
— Nie mam nawet pojęcia, jak możesz być zawsze na nogach, idąc dokądś.
— Przytłaczająca potrzeba szturchnięcia życia metaforycznym patykiem i zobaczenie co się stanie.
— Nie dziwne, że jesteśmy spokrewnieni.
Nie powiedział nic, ale też nie poszedł sobie, co oznaczało, że powie coś, jak rozgryzie co. Słowa miały tendencję do uciekania od niego, te paskudy.
Zdało się jednak, że ktoś go wyprzedził.
— Wiesz, założę się, że skoro tak przenosisz się z miejsca do miejsca, musisz mieć mnóstwo dziewczyn w tych wszystkich zakątkach — dorzekła, jak to jej się zdarzało Śnieżka (nie, nie odrzekła, tylko właśnie dorzekła, dorzuciła rzeczknięcie).
— Liczba mnoga?! DziewczyNY? — Szakłak rozejrzał się, jakby chcąc upewnić się, że nie tylko on to słyszał. Nie unosił tak naprawdę głosu, był to prawdziwie Szakłaczy ton.
Śnieżynka wyszczerzyła zęby. — Mhmm. Przecież odwiedzasz tyle miejsc, nie powiesz, że nigdy cię nie korciło.
— Bezsens.
<Śnieżynko?>
[1416 słów: Szakłak otrzymuje 14 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz