Dzień ataku na Nakrapianą Gwiazdę.
Kolejny jesienny poranek zapowiadał się dla zastępcy wodnych równie rutynowo, co poprzednie. We Flumine przez ostatnie księżyce sytuacja nieco się uspokoiła. Medycy w końcu złapali lepszy wiatr w żagle, który pozwolił zmniejszyć śmiertelność chorych, a Nakrapiana powróciła do bycia całkowicie bezkonfliktową w swoich decyzjach oraz na zgromadzeniach.
Tak, były to naprawdę idealne warunki, by przechodzić żałobę. Los chyba ma to do siebie, że gdy w życiu zaczyna się coś psuć, to zapoczątkowuje to wielką lawinę cierpienia. Minęło wiele pór roku, ale Klematis nadal myślami wracał do Irysowego Serca, która musiała radzić sobie z dala od domu. Czas w tym przypadku nie uleczył ran, a jedynie dodał zmartwień. Nie ona jednak była powodem głębokiego żalu zastępcy, a śmierć jego syna. Była to sprawa bardzo świeża, makabryczna. Namnażała jedynie wątpliwości. Czy to nie kara od Gwiezdnych? Próby okazania swojej egzystencji, mocy sprawczej? Czy ich zdaniem sprowadzanie na żywe psy cierpienia było idealnym sposobem nawrócenia? Czy na granicy starości rudy nie zasługiwał na odrobinę spokoju i szczęścia?
Przez te natrętne myśli wodny starał się włożyć więcej swoich sił w pracę. Kolejne patrole, nawet jeśli bywały ciche i metodyczne, pozwalały rozchodzić emocje. Klematisowy Korzeń tego niepozornego na pierwszy rzut oka dnia wyruszył wraz z Słonecznym Pyskiem oraz Zroszoną Ptaszyną w kierunku granicy. Od ich wyjścia z obozu, rudy czuł na sobie spojrzenie jakiś obcych oczu. Nawet jeśli spróbował ukradkiem wyłapać wzrokiem ich właściciela, za każdym razem widział jedynie ogrodzenie, drzewo lub inny budynek. Czyżby poza stratą swoich bliskich miał też pogodzić się z nadchodzącym szaleństwem? Jedynym sposobem, by się przekonać, było skonfrontowanie się z ich cieniem. Zastępca zbliżył się do starszej suczki.
— Słoneczny Pysku, idź przed siebie, nie rozglądaj się — polecił w pierwszej kolejności, chociaż widać było, że jasna ledwo opanowała ten odruch. W końcu to tak, jakby kazał nie myśleć jej o wielkim różowym słoniu. — Mam wrażenie, że ktoś nas obserwuje i zamierzam to sprawdzić. Idźcie przodem, tylko czujnie, gdybym was potrzebował.
Na jej pysku widać było wahanie. Wymieniła porozumiewawcze spojrzenie ze Zroszoną. Nie zamierzała jednak podważać tego planu.
— Uważaj na siebie, Klematisie — odparła jedynie, skręcając w równoległą uliczkę, do tej którą szli.
Tym sposobem wodny został prawie sam. Co kilka metrów, w przejściach pomiędzy działkami wymieniając spojrzenia ze swoimi towarzyszkami. Cisza przed burzą była tak długa, że pies zaczął się zastanawiać, czy aby na pewno śledząca ich osoba nabierze się na ich zgoła dość prosty pomysł.
W końcu jednak na jego drodze stanęła ona. Czarno-biała, umorusana błotem suka, której zupełnie nie kojarzył nawet po wzięciu głębokiego wdechu, który miał pomóc mu w wyłapaniu jej zapachu. Jej mina nie wydawała się zbyt pewna.
— Kim jesteś i co tu robisz? — zapytał od razu, szczerząc groźnie zęby.
— Jestem Owcze Serce i przyszłam cię zabić, by wypełnić wielki plan — odparła, zyskując nieco odwagi przez jego postawę obronną.
Na tak otwarte obwieszczenie zastępca Flumine nie wiedział, co odpowiedzieć. Dlaczego ktoś miałby tak lekko i dosadnie obwieszczać mu takie rzeczy? To nie były rzeczy, o których się mówiło, a które po prostu się robiło. Klematis jednak czuł się w miarę pewnie, wiedząc, że ich patrol ma przewagę liczebną, dlatego kontynuował swoje przesłuchanie:
— Jaki plan? — Nie sądził, by intruzka była tak naiwna, by wszystko mu wyśpiewać, ale najwidoczniej i tutaj zamierzała go zaskoczyć.
Owcza miała w sobie masę wątpliwości, ale było na nie za późno, Piaskowa na nią liczyła i nie mogła tak po prostu odpuścić. Zbliżyła się kilka kroków.
— Piaskowej Mary! Przybyłyśmy zbawić wasz klan, a ty jesteś jednym ze zdrajców na tych ziemiach. Nakrapiana już nie żyje, Gwiezdni są tego dnia po naszej stronie. — nie była do końca pewna, co mówi, ale starała naśladować w tym swoją przyjaciółkę.
Rudy najeżył swoją sierść, gotowy do odparcia ataku.
— Co zrobiliście z naszą liderką? I kim niby jesteście “wy”? — zawarczał.
— Ukróciliśmy jej panowanie. Przywrócimy znów porządek na wasze ziemie. Już teraz reszta Flumine na pewno pójdzie za nami! — opowiadała jak natchniona, na pewno Mara byłaby z niej tak dumna, że w końcu pojęła to, co tak długo próbowała jej wbić do głowy.
Rzuciła się na zastępcę, a adrenalina przemawiała przez jej ruchy. Rudy ledwo uniknął tego ataku, doznając jedynie brzydkiego zadrapania i sam zaatakował. Owcza w ostatniej chwili prześlizgnęła się pod jego łapą. Czyżby faktycznie się starzał? Czarno-biała patrzyła na niego z czymś, co można nazwać jedynie szaleństwem w oczach. Kiedy jednak miała tym razem spróbować przegryźć jego gardło, usłyszała za sobą kolejne warkoty. Podskoczyła, odsuwając się od rudego i wypadając na trasę potworów. Gadała tak długo, że dwie pozostałe na patrolu suczki zdążyły przybyć z odsieczą.
Strach sparaliżował Owcze Serce. Nie tak to miało być, miała walczyć jedynie z Klematisem, wykończyć go szybko, a potem schować ciało, zanim te dwie w ogóle się zorientują. Brązowa zrobiła parę kroków w jej stronę, ale to dopiero głośny dźwięk wydany przez jednego z potworów otrzeźwił byłą członkinię Industrii. Zbliżał się w jej kierunku, pies otrzymał pomoc, nie miała tutaj najmniejszych szans. Rzuciła się biegiem do ucieczki, nie mając pojęcia jak wytłumaczy się z tego Piaskowej.
— Co się stało, wszystko w porządku? — Słoneczna w sekundę znalazła się przy zastępcy.
— Nie wiem. Bredziła jakieś dziwne rzeczy. Mówiła, że Nakrapiana nie żyje i klan pójdzie teraz za nimi, nic z tego nie rozumiem — rudy w pierwszej chwili wydał się tą sytuacją nieco zagubiony, ale dość szybko zebrał się w sobie i zdecydował — Nie mamy pewności, co tam zastaniemy, lepiej będzie jeśli się przegrupujemy.
***
Kolejne dwa tygodnie trójka wygnańców spędziła na próbach przetrwania oraz pozyskania informacji o najeźdźcach. Patrole wokół ich tymczasowego schronienia obejmowała głównie Zroszona Ptaszyna, odkąd w ranę, którą zadała Klematisowi Owcze Serce, wdało się zakażenie. Trawiony gorączką pies, prawie nie ruszał się z nadmorskiej jaskini.
Późnym popołudniem Słoneczna kręciła się nerwowo koło byłego zastępcy wodnych, kiedy dotarły do jej uszu odgłosy kroków. Wydawał się to jednak bardzo zły znak, bo dźwięków łap było więcej, by mogła zbliżać się jedynie Zroszona. Czyżby wrogowie dowiedzieli się o ich kryjówce?
Jasna wojowniczka zaczaiła się na jednej z kamiennych półek i czekała. Kolejne smagnięcia pazurów o wilgotne, twarde podłoże wzmagały w niej napięcie. Kiedy jednak już szykowała się do skoku na najbliższego przybysza, przed jej nosem pojawiła się ich brązowa towarzyszka niedoli. U jej boku kroczył zaś Podgrzybkowa Sierść oraz Borowikowa Nóżka.
— Nieźle się tu urządziliście — zagadnął medyk, rozglądając się po grocie, aż w końcu jego wzrok padł na suczkę, nadal wyglądającą jakby miała się na nich rzucić. — Dobrze cię widzieć, Słoneczny Pysku.
— Byłoby lepiej w korzystniejszych warunkach — odparła, po czym ostrożnie zeszła na dół i poprowadziła gości w głąb pieczary.
— Co z moim ojcem? — wypalił Borowikowa Nóżka, zanim jeszcze zdążyli dotrzeć do poszkodowanego.
Wzrok Słonecznej padł na niecierpliwego rudego.
— Od dwóch dni gorączkuje, więc nie najlepiej — powiedziała to, co i tak kilka sekund później zamierzała przekazać medykowi.
Na kamiennym podwyższeniu, niczym stole ofiarnym z Narni, leżał chory. Było to jedno z niewielu suchych miejsc w nadmorskiej grocie. Niewielki Podgrzybek musiał zostać do niego podsadzony przez Borowika. Gdy tylko dostał się do Klematisa, zaczął go oglądać.
— Zroszona, jakbym mógł cię prosić — wymamrotał w końcu, a suczka podała mu trzymany do tej pory w pysku tobołek z szarej chusty. W środku znajdowały się zioła i przygotowane wcześniej leki, które udało się medykowi wynieść.
Piaskowa w ogóle mu nie ufała, także nie obawiał się, że bardziej wpadnie w jej niełaskę. Nie wiedział wtedy jeszcze, do czego mogła być zdolna.
W czasie opatrywania rannego Słoneczna starała się wyciągnąć od Borowikowej Nóżki jak najwięcej informacji. Kto ich zaatakował? Jaki mieli cel? Czy w klanie nikt poza Nakrapianą nie ucierpiał? Tym sposobem suczki dowiedziały się o chorych planach samozwańczej Gwiazdy.
— Wiesz może, czy ktoś w klanie się z nią zgodził? — dopytała Słoneczna.
— Nie? Chyba? Może? W zasadzie ciężko powiedzieć, bo mało kto się z nią kłóci. Raczej nikt nie chce problemów — wyjaśnił rudy.
Oznaczało to ni mniej, ni więcej tyle, że poza pewnością, że agresorów z Industrii było trzech, ciężko było powiedzieć, kto mógłby chcieć im pomóc.
— Myślę, że na ten moment najlepiej będzie, jeśli wrócisz z Podgrzybkową Sierścią i spróbujesz dowiedzieć się czegoś więcej.
— Nie ma mowy! Nie zostawię was! — zaprotestował młodszy pies.
— Zrozum. Póki nie poznamy sojuszników Piaskowej, a twój ojciec nie wyzdrowieje, jesteśmy w martwym punkcie. Pomożesz, zbierając informacje.
Tyle wystarczyło, by nadal kręcący nosem rudzielec, zgodził się na plan działania suczki. Na jej barkach spoczywała cała rebelia, dopóki były zastępca nie nadawał się do pracy. Nie mogła dać wchodzić sobie na głowę, pozostało jej jedynie sprawdzić się w roli tymczasowego lidera.
***
Niedługo przed zgromadzeniem klanów.
Doba za dobą stan Korzenia się poprawiał. Medyk spisał się na medal. A dzięki temu plan odbicia klanu w końcu mógł ruszyć się z miejsca. Większość czasu musieli poświęcić jednak nadal na zdobywaniu pożywienia oraz unikaniu patroli Piaskowej. W tym czasie Zroszona przyprowadziła do nich Leszczynową Kępę, która od tamtej pory dzieliła ich wygnańczy los. Powrót nawet w czwórkę był ryzykowny, nawet jeśli konspiratorzy wiedzieli, że w klanie nadal pozostały wierne staremu porządkowi psy. Utrata większej ilości doświadczonych wojowników mogła być dla Flumine sporym ciosem. Dlatego, połową zimy, w głowie Klematisa zrodził się pomysł znalezienia sojuszników spoza Wodnych. Najlepszym wyborem wydawał się Ventus. Byli ich sąsiadami, Brązowa Gwiazda był mądrym i dobrym liderem, w przeciwieństwie do swojej poprzedniczki. A co najważniejsze to nie z ich klanu wyszła szalona morderczyni Nakrapianej. Nie mieli też do miasta tak daleko jak Tenebris czy Bezgwiezdni. Wystarczyło, tylko by tchnięty poczuciem sprawiedliwości i zachowania porządku Gwiezdnych Brązowy, zgodził się na prośbę byłego zastępcy.
Kiedy rudy ułożył w swojej głowie słowa, które mogłyby zadziałać, ruszył wraz ze Słonecznym Pyskiem, swoją prawą łapą, w kierunku pól. Nie łatwo było się przekraść ulicami, które jeszcze niedawno były ich domem, a teraz stały się całkiem wrogie. Pokonując jednak kolejne szyny torów, wodni stawali się coraz bardziej pewni. Musiało im się to udać, to oni byli tymi dobrymi, których przodkowie mieli w swojej opiece.
Dopiero gdy dotarli do stajni, wpadli na jednego z wojowników, który zaprowadził ich do Brązowej Gwiazdy.
— Klematisowy Korzeniu? Czy coś wydarzyło się we Flumine? — zapytał starszy już pies, widząc przed sobą dwóch intruzów.
Była to jego pierwsza myśl. Jeśli ich zamiary byłyby wrogie, nie przekroczyliby granicy tak beztrosko. Rudy starał się zachować spokój, nawet gdy mówienie o tym, co się wydarzyło nie było dla niego łatwe, trzymał się myśli, że patrzeć powinien na razie w przyszłość. Czas na żałobę pojawi się później.
— Tak, Nakrapiana Gwiazda nie żyje — odparł, nie czekał jednak na kondolencje. — Została zamordowana przez szaloną sukę, która wraz z dwoma innymi psami zaatakowała nas i przejęła klan.
Na pysku wietrznego malowało się zaskoczenie. Nie codziennie w końcu słychać było o jakiś przybłędach, których atak kończy się powodzeniem.
— To jest tak absurdalny scenariusz, że aż niemożliwy mógłby się wydawać. Współczuję z całego serca — przyznał Brązowy. — Co teraz planujesz?
Wodny jakby na to pytanie właśnie czekał.
— Uratować naszą rodzinę, ale będzie to ciężkie bez przewagi liczebnej. Nie wiemy, ilu psom udało jej się namieszać w głowach. Dlatego właśnie chcielibyśmy prosić twoich wojowników o pomoc.
Lider milczał przez kilka uderzeń serca, swoimi piwnymi oczami wpatrując się prosto w rudy pysk gościa. Wysłanie tam swoich wojowników było ryzykowne. Skoro z łap agresorów zginęła już liderka Flumine, to istniała szansa, że i wietrzni, biorący udział w zbliżającym się starciu zostaną poszkodowani. Z drugiej jednak strony, odmowa w takiej sytuacji, byłaby naruszeniem kodeksu. A co jeśli przewaga ich byłaby tak duża, że nie musieliby się obawiać strat?
— Wiecie coś o tych psach? — Brązowy po całej masie myśli, która zalała jego głowę, zaczął od bezpiecznego pozyskania większej ilości informacji.
— Zaatakowali nas z zaskoczenia. Nadal nie wiemy, jak im się to udało ani czy ktoś się za nimi opowie. — odparł Klematis.
— A ilu masz sojuszników?
— Poza naszą dwójką — wskazał na Słoneczną, która cały czas w milczeniu trzymała się tuż przy nim. — Jest jeszcze troje pewnych wojowników i nasz medyk. Myślę, że więcej psów za nimi pójdzie, w końcu to nasi bliscy, ale nie udało nam się z nimi porozmawiać.
— W pierwszej kolejności powinni wam pomóc ochotnicy. Nawet jeśli zaatakujecie grupą, to może być niebezpieczne. Zwołam zebranie, na którym przedstawimy wasz problem, a gdy nikt nie wyrazi chęci, sam z wami kogoś wyślę. Sądzę, że to najlepsze wyjście. — Brązowy w głębi serca jednak wierzył, że członkowie jego klanu będą chętni do pomocy równie mocno, co on sam.
Lider jak powiedział, tak też zrobił. Gdy wietrzni się zebrali, rudy na jego prośbę powtórzył im wszystko. Zapadła cisza, którą przerwały dopiero po chwili szepty. Do pomocy zgłosiło się trzech ochotników, którzy dumnie czekali na Klematisa, który przyjdzie po nich o właściwej porze.
***
Po zgromadzeniu klanów.
Tydzień po wyprawie do Ventusu w jaskini pojawił się zdyszany Borowikowa Nóżka, prawie przyprawił tym obecnych tam konspiratorów o zawał. Od dawna nikt nie wparował tam z takim impetem. Zarówno Wodni jak i Wietrzni siedzieli jak na szpilkach, gdyż zbliżał się termin ataku na Piaskową Marę.
Wszystkie uszy były nadstawione, kiedy syn Klematisa opowiadał o ostatnich ekscesach „wybranej przez Gwiezdnych”.
— …a w dodatku miała czelność odprawić Podgrzybkową Sierść do starszyzny. Co ona sobie wyobraża? — zakończył zdawanie relacji.
Grota przez chwilę zamarła w ciszy przerywanej jedynie oddechami obecnych tam psów. Kiedy jednak podniosły się pierwsze słowa oburzenia, szybko dołączyły do nich kolejne i kolejne. Podejście do obozu Wodnych było już omówione wcześniej, teraz jedynie doszlifowano szczegóły. Klematis nie mógł dać słowa nikomu, że wróci z tego bez uszczerbku na zdrowiu. Jedno było jednak pewne. Wkrótce panowanie najeźdźców we Flumine dobiegnie końca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz