Pliszka prawdziwie żałuje, że nie urodziła się ze sto pięćdziesiąt lat temu. Historia jej zaczynałaby się od słów „uwiodłam hrabinę de…”, a gdyby przeszła do tego, jak, wyrwawszy woźnicy leje z rąk, jęła okładać konie, by ujść pogoni zbirów, nasadzonych przez zazdrosnego męża, nie musiałaby tłumaczyć ani co to jest hrabina, ani na czym polega uwiedzenie. Dziś nie ma tak dobrze, pomijając już nawet fakt, że przyszło jej żyć pieskim, nie ludzkim życiem. Zdaję sobie sprawę z tego, jak wiele uroku jej historii niszczę takimi uwagami. Ile zostałoby z uroków hrabiny, gdybym zamiast unosić się nad jej alabastrową karnacją skóry, mówiła o ich składzie chemicznym? Żyjemy w czasach fatalnych dla gawędziarzy, bo to, co opowiadają przystępnie, jest anachroniczną starocią, a to, co mówią rewelacyjnie, wymaga całych stron encyklopedii i podręcznika uniwersyteckiego. Ale na to przekleństwo nikt jeszcze nie znalazł lekarstwa.
A jednak wycieczka Pliszki poza obóz była fascynująca. Nauczona doświadczeniem, że nie wszystko złoto co się świeci, tego dnia Pliszka postanowiła obejść i sprawdzić mniej popularny zakątek na terenie Flumine. Lubiła tak ruszać w nieznane, i iść, trochę bez sensu, dopóki nie skończy się czas. Albo szosa. Albo chęć do podróży w nieznane.
— Albo jedzenie — dodaje czasem Pliszka.
Dlatego tak przewrotne to motto — otóż wielu z nas pokutuje przeświadczenie, że tylko sprawdzone miejscówki są pewne jeśli chodzi o polowanie. Dość często nawet nie chcemy słyszeć, żeby wybrać się na teren, którego nie znamy, a tym bardziej nie mamy informacji o populacji tamtejszej zwierzyny. Dla nas przysłowiowym złotem jest taka miejscówka, na której „sąsiad” łowi takie rybska, o jakich świat nie słyszał. A wiadomość przechodzi często od jego dziewczyny, kolegi lub znajomej. Więc my jak te ćmy gonimy dziesiąt kilometrów na te ryby i po dobie czy dwóch spędzonych nad wodą zupełnie sami wracamy do domu bez brania. Wrona kracze, kaczka się śmieje — nad wodą nic się nie dzieje. A sami byliśmy tam dlatego, bo na tej wodzie tak zachwalanej po prostu nic nie ma i nikt tam nie przychodzi.
To był dobry dzień. Tego ranka Pliszka zaczęła swoje poszukiwania od części terenu, w której wie dokładnie, że coś jest, a może już tylko było, bo jakiś czas wstecz sama o nim słyszała. Było ono ulokowane za ogromnym asfaltowym parkingiem, okupowanym często przez samochód z „elką”, albo pracowników sąsiadującego sklepu biorących kilkuminutową rezerwę, ot co, żeby odsapnąć i zapalić fajkę. Parking okalany był przez pasmo trawy z wąską ścieżką, ze specjalnie zasadzonymi rządkami drzew po obu stronach, dla, zdaje się, estetyki i cienia.
Pliszka rozejrzała się.
Zajęło jej to krótką chwilę, by podekscytować się na myśli łowów na robaki i przygody w nowej miejscówce. Równie szybko tę ekscytację straciła, jak nic tam od razu nie znalazła. Być może zły czas i źle dobrane miejsce skutkowało tej frustrującej sytuacji, gdzie Los nie sprzyjał i nie obdarzył jej niczym nowym. A może było to przysłowiowe złoto, co się świeci?
Jedno błyśnięcie złotej łuski utwierdziło jednak Pliszkę w przekonaniu, że miejsce warte jest uwagi i zachodu. Nie zauważyła tego od razu, co jest oczywiście tylko naocznym dowodem na istnienie tak zwanej plamki ocznej — miejsca, gdzie nerw doprowadza obraz z siatkówki i w którym to miejscu przedmioty są niewidoczne, jak w czarnej dziurze. Śmieci pozostawione przez dwunożnych, albo przywiane przez wiatr nie były nowością, ale Pliszka nie widziała jeszcze nigdy czegoś takiego.
Wyciągnęła butelkę ze strumienia, mocząc się przy tym nader niepotrzebnie.
— Bon voyage! — pozdrowiła, odczepiając kawałek zieleniny trzymającej butelkę w tamtym miejscu, a ta poleciała od razu z prądem strumienia.
Zwróciła się do ryby. Będziesz dziwny czy będziesz normalny?
— Kłaniaj się przede mną.
Pliszka spoglądała na znalezioną w butelce po sprite rybę.
„Nie.” Ryba spojrzała z powrotem. Pliszka zmarszczyła brwi.
— Czemu nie?
Ryba zaczęła pływać w kółko tak szybko. Och, tak szybko.
Pliszka nagle się rozpromieniła i obiegła butelkę w kółko co najmniej trzy razy. Emocjonalnie miała mała różowe serduszka latające jej nad głową jak kreskówkowej postaci, która się zakochała. — Jesteś taka mała i urocza. Nie masz pojęcia o niczym! Och, chciałabym być jak ty.
Ryba zrobiła obrót w wodzie.
— Z drugiej strony zastanawiam się, czym sobie to zasłużyłaś. Taka mała, niewinna rybka, co by ona mogła zrobić? — chyba powiedziała Pliszka, a trudno ją było zrozumieć, jak podniosła i szła z butelką z rybą w pysku. Szukała przez chwilę wygodnej pozycji, po czym dodała. — Wiesz, na zostanie skazanym na taką butelkę. Mam nadzieję, że to nie przez coś złego. Nie chciałabym zabrać do domu ryby przynoszącej pecha!
I tak dalej szło życie Pliszki, odważnej, wysportowanej i charyzmatycznej wojowniczki.
Stop.
Okej, to może was trochę zrzucić z toru. Widzisz, nie ma łatwego sposobu, aby to powiedzieć, ale—
Pliszka nie jest wojownikiem.
Szok, prawda? Tak, tak, Pliszka wie, że was wszystkich oszukała. To w porządku, to łatwe założenie, ponieważ jest taka odważna, wysportowana i charyzmatyczna.
Ale to prawda. Pliszka nie jest wojownikiem.
Pliszka jest szczenięciem.
A obecnie na wpółświadomie ucieka od swojej traumy.
Samo w sobie jej pojęcie na temat sytuacji z Piaskową Gwiazdą w klanie równe było jej pojęciu, jaki jest dzień tygodnia: mgliste, ciągle ulegające zmianie, nie do opisania, ale jakimś cudem przytłaczająco poniedziałek. Pliszka nie rozumiała konceptu smutku, jednak zauważyła, że jeśli chce zacząć płakać na zawołanie, wystarczy, że pomyśli o Piaskowej Gwieździe. W jej niewielkich rozmiarów umyśle nie pojawiło się jednak połączenie pomiędzy wyżej wymienionymi. Krótko mówiąc, nie miała więc powodów do bycia szczęśliwym, jednak nie przeszkadzało to jej w tym. Ignorancja, jak się okazuje, to naprawdę błogosławienie.
Pliszka zobaczyła obok parkingu trójkę dwunożnych. Nie próbowała podsłuchiwać. Po prostu zwracała uwagę na to, co mówią.
— Zakanapnik? — jakiś dwunożny nagle zawołał.
Pliszka niemal odpowiedziała, że nie, nie jest jakimś zakanapnikiem i w ogóle co to za głupie imię. Zanim to jednak zrobiła, któryś z dwunożnych dodał coś o rybie zostawionej tam.
Spojrzała na butelkę, och.
To jest Zakanapnik.
Co za głupie imię.
— Co za głupie imię — powiedziała Pliszka, bo chciała, by wiedziano, co myśli. — Rybko, będziemy ci musieli je zmienić.
Przewróciła na to oczami.
Wtedy doszło do niej znaczenie słów owych dwunożnych.
Szukają szczególnie tej ryby, którą ona właśnie ma zamiar wziąć ze sobą? Trudno, ryby dla nich nie ma i w ogóle to skleroza, bo nigdy jej nie było. Lapsus, dwunożni. Albo zwrot fantomowy. Ryby już nie ma, ale jej duch dalej pokutuje w języku. Ale taka jest prawda. W obronie Pliszki zabierając tę butelkę postępowała zgodnie z powielanym w szkołach reuse, reduce, recycle, chociaż będąc szczerym, uczą tam również socjalizmu, więc nie wiem, czy to powinno być wysokim tytułem.
Pliszka wróciła do obozu.
Przyjaźń jest jak dni na snapie. Aby przetrwały obie osoby muszą się starać. Suczka stwierdziła więc, że pokaże siostrze swoje znalezisko. Można by powiedzieć, że dodatkową więzią łączącą czwórkę tego rodzeństwa były imiona zaczynające się na literę „p”. Czwórka „p" ! A powszechną wiedzą chyba jest, że jak dało się już komuś pseudonim, jest on osobą cenioną i powinno się o takiego osobnika dbać.
— Pokrzywka!
— Pliszka — suczka pozdrowiła sennie, żując końcówkę mlecza.
Pliszka poprawiła się, nieco zawstydzona ze swojego podekscytowanego pozdrowienia. — Tak, Pokrzywka, racja umm.
— Wstałaś wcześnie.
— Tak, okropna pogoda. Dużo deszczu. Zdecydowałam się przejść po tym jak ustało padać. — Otrzepała się nieco, a z jej futra skapło komicznie dużo wody.
— Wow — sapnęła Pokrzywka. — Aż tak padało?
— Co? Och- — Podniosła łapę i przyjrzała się niej. — Nie, nie, po prostu weszłam do strumienia. Poza tym mogłam cię ochlapać przed chwilą. — Rzuciła nonszalancko spojrzenie. — Mogłam. Nie zrobiłam tego.
Siostra przekrzywiła łeb i wymamrotała słowa powątpienia.
— Co, nie wierzysz? — Nie rozumiała przez chwilę. — Aach, po co wchodziłam do strumienia? A już ci mówię dlaczego. Ja już ci mówię… To dla tego!
Wyciągnęła nagle zdaje się zza siebie butelkę po sprite z rybką niespodzianką pływającą w środku. — Sama zobacz.
Pokrzywka zmieszana chciała powiedzieć „Czyja to ryba?” zamiast tego jednak zatrzymała tylko wzrok na butelce i przypadkiem zapytała. — Kto to?...
Bez mrugnięcia Pliszka odpowiedziała i wyszczerzyła zęby. — To twój nowy przyjaciel, pani ryba.
Była chwila ciszy, gdzie obie patrzyły tylko po sobie. Przerwał ją dopiero po chwili śmiech Pliszki.
— Wiesz, jak ją zobaczyłam, od razu wiedziałam...wiedziałam, że tak, ta ryba została zesłana specjalnie dla mnie. To był znak i cud od nieba. — Pliszka gubiła się przez chwilę w słowach, nie tracąc jednak pasji. — Ta cała Piaskowa Gwiazda to jakiś nonsens i to właśnie w takich czasach, nie innych, nie dla nikogo innego, przychodzi taki znak. Znaczy się cud. Ta ryba to cud.
— Chyba wiem, o czym mówisz…
— Tak? — zdziwiła się.
Bo Pliszka sama nie wiedziała, o czym mówi.
— To bzdura i mogłabym bardzo się na ten temat bardzo pogniewać. Ale jesteśmy za młodzi na to, wiesz, o co chodzi?
— Em…
— Po prostu odłożę ten gniew na półkę i później do niego wrócę — rzuciła Pliszka. — Jeszcze ode mnie oberwie.
— Jeszcze oberwie!...
— Oberwie, oberwie — zapewniała Pliszka.
— A co do tego ma ta ryba?
— Ach, już zapomniałam.
<Pokrzywka, przyjacielu?>
[1452 słowa: Pliszka otrzymuje 14 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz