— Ale ci zazdroszczę! — Podskakiwała wokół mnie Lucerna.
— 46 księżyców — mruknął z udawaną irytacją Ostrokrzew. — Najwyższa pora.
Słuchałem im jednym uchem, z przymkniętymi oczami. Ostatniej nocy próbowałem wykopać podkop, na terytorium Industrii. Mogłoby mi to dać nieco większe pole do manewru. Może zdołałbym przekabacić na swoją stronę kilku ich wojowników? I nawet gdyby moi współplemieńcy dowiedzieli się o moich knowaniach (w co wątpię) dobrze będzie mieć opracowaną drogę ucieczki.
Rzecz jednak w tym, że tego dnia byłem wręcz wykończony.
— Co? — Spytałem ze zdziwieniem, kręcąc głową.
— Twoja ceremonia na wojownika, naturalnie! — Zawołał Ostrokrzew. — Cały poranek ci o niej mówię.
Prychnąłem. No tak, to dzisiaj! Wreszcie zostanę mianowany na wojownika! Jako ostatni z miotu! Nie mniej, nie przejmuję się tym. Może i moje rodzeństwo zostało już wojownikami, ale nie ulega wątpliwości, że ta ranga jest szczytem ich możliwości. Ja, pnę się wyżej.
Nim zorientowałem się, co się stało, stałem już przed Dymem, przywódcą mojego klanu, otaczany przez pozostałych Bezgwiezdnych.
Dym coś do mnie mówił. Zapewne pytał, czy obiecuję być grzeczny, lojalny i pluć na ziemię ilekroć usłyszę o Coelum.
Naturalnie, cały czas kiwałem głową i przysięgałem, że wszyscy będą ze mnie dumni.
Dumni, że podbiłem świat!
W końcu Dym skończył, a psy zebrane wokół mnie skandowały moje imię. Ale ja, wciąż byłem zmęczony i ledwie zwracałem na nie uwagę. Podziękowałem krótkim skinięciem głowy, po czym odszedłem, spokojnym krokiem, udając, że nie mam teraz zamiaru usnąć w jakiś krzakach.
A więc zostałem wojownikiem.
* * *
Przespałem pół dnia. Zaniepokojony, jak klan mógł przyjąć moje zachowanie po mianowaniu (Ale w końcu, co mogłem poradzić. Byłem wykończony zastanawianiem się, jak ich wszystkich zniszczyć! To tak trudno zrozumieć?!) upolowałem jakiegoś królika. Przynajmniej będę mógł im powiedzieć, że byłem na polowaniu.
Dobra, jestem już wojownikiem, ale jak już mówiłem, niewiele mnie to interesuje. Ja celuję wyżej! Chcę władzy! Chcę władzy absolutnej! Dlatego muszę jeszcze bardziej się skupić. Zostałem wojownikiem. Powinienem być teraz szybszy, silniejszy i sprytniejszy, a czułem się równie słaby, co wtedy, gdy byłem uczniem.
Nie. Nie możesz tak myśleć. Z takim podejściem nigdy nie osiągniesz sukcesu. Skup się. Przede wszystkim musisz wyeliminować z gry dwóch najważniejszych zawodników, jakimi są Dym i Jazgot. Przywódca i jego zastępca.
Tylko jak to zrobić? Oj, to za dużo, jak na jednego psa. Muszę jednocześnie snuć intrygi i udawać niewiniątko. A teraz doszły mi jeszcze obowiązki wojownika. Nie dam sobie rady sam. Potrzebuje pomocy. Muszę znaleźć jakiegoś lojalnego wspólnika, który rozumie moją żądzę władzy, pogardę dla tych wszystkich psów, udających, że przyjaźń jest najważniejszą wartością świata, i zgodzi się zrobić dla mnie wszystko, jeśli obiecam podzielić się z nim władzą.
— Jaszczurka! — Usłyszałem nagle szczenięcy głosik. — Co za okropne imię? Dlaczego niby miałbym cię tak nazywać?
Odwróciłem się i zobaczyłem Zająca, szczeniaka Jeżogłówki, obrażającego Jeżynkę. Suczka odskoczyła zaskoczona i odbiegła od podłego psiaka.
Zainteresowałem się. Żaden Bezgwiezdny nigdy nie potraktowałby tak Jeżynki. Była wesołą, miłą suczką, powszechnie lubianą w klanie.
A Zając w końcu mówi, co myśli. Uśmiechnąłem się, widząc w nim potencjał. Upuściłem zdobycz na stos zwierzyny i krzyknąłem do niego.
— Młody! — Zawołałem szczeniaka, strzygąc uchem.
Zając pobiegł do mnie, a ja poprowadziłem go w ustronne miejsce. Nie dziwiło mnie, że nie ma go przy matce. Szczeniaki nigdy nie szanują granic i często oddalają się od swoich rodzicielek. To dobrze. Okazują siłę. I niektórym taka niepokora pozostaje aż do późnej starości.
— Słuchaj Zając, jest akcja — zacząłem. — Jeśli się uda, mogę przejąć terytorium wszystkich pięciu klanów. Możliwe jednak, że nie zdołam zrobić tego sam. Potrzebuję więc pomocy. Mam ci do zaoferowania dwa klany z pięciu. W czasie, gdy twoje rodzeństwo będzie zdobywać tytuł wojownika, ty możesz być już przywódcą dwóch klanów. Z góry mówię, nie kłóć się ze mną, bo więcej niż dwa klany ci nie oddam. To mój plan i zasługuję, by mieć więcej. Jednak (i znaj moją dobroć) sam będziesz mógł sobie wybrać te dwa klany, które przypadną tobie.
Zającowi oczy zabłysły. Uśmiechnąłem się, widząc jego zapał. Podobał mi się ten szczeniak. Kiedy trochę podrośnie, będę musiał poprosić Dyma, by uczynił go moim uczniem. Jest jeszcze tyle, ile mógłby się nauczyć.
— Od czego mam zacząć? — Spytał Zając.
— Przede wszystkim, zbliż się do Dymu i Jazgotu — poinstruowałem go. — Przywódca i jego zastępca, to nasze dwa główne cele. Musimy ich zniszczyć, rozumiesz? Zero litości Zero! To nie zabawa!
— Zero litości — Zając potwierdził skinięciem głowy. — Rozumiem.
— Więc poznaj słabości, naszych przyszłych ofiar — dotknąłem go nosem za uchem. — Wiem, że to może być trudne, ale musisz zrozumieć, że z nami u władzy, każdemu psu w lesie będzie lepiej. Po prostu nie potrafią tego jeszcze zrozumieć.
Zając zamerdał z zadowoleniem ogonem i odbiegł. Patrzyłem za nim z sympatią. Niewiele psów nią darzę, ale czułem z tym psem pewną bliskość.
Z drugiej strony, to dopiero szczeniak. Czy dobrze zrobiłem powierzając taką misję młodemu?
<Zając?>
[785 słów: Cień otrzymuje 7 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz