Cierń nie pamiętał, kiedy ostatnio dobrze spał. Wszystkie sytuacje, które miały miejsce, wciąż nad nim wisiały, chociaż powinien już dawno się z tym pogodzić. Nie był jednak w stanie przepędzić czarnej chmury, wiszącej nad jego głową. Pozwolił jej rosnąć i co jakiś czas zezwalał, by deszcz moczył białe futro. Klanowicze również zdawali się go nie drażnić — nie pamięta, kiedy ostatni raz odwiedziła go jakaś dobra dusza, by zapytać, czy wszystko w porządku. Nie, żeby narzekał, bo najprawdopodobniej mógłby odgryźć komuś głowę, ale z wielką chęcią wygadałby się nie tylko wojownikowi, lecz także szczeniakowi. Czuł się jak taki szczeniak.
Tego dnia akurat udało mu się ruszyć tyłek, by przejść kilkanaście kroków i poobserwować rozkwitające kwiaty oraz piękni wybarwione, zielone liście na drzewach. Widok ten jednak nie zapierał tchu w piersi, jak kiedyś — nad głową białej chmurki wciąż padał deszcz i nic nie wskazywało na to, aby przestał.
Odwrócił się, by z oddali oglądać przechadzających się klanowiczów, którzy nawet go nie dostrzegli, gdyż schował się za rozkwitającym, białym krzewem. Jego oczy powoli wysychały, a w gardle dawno panowała pustynia. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz jadł, ponieważ od dobrych kilku dni nie wychodził ze swojego posłania.
Westchnął cicho, po czym wrócił do siebie, aby ułożyć się na pogniecionych liściach oraz starych, przesiąkniętych dziwną substancją, szmatach od dwunożnych. Cierń z pewnością nie należał do psów silnych psychicznie — po stracie kogoś, kogo kochał najpewniej, nigdy nie uda mu się pozbierać; a minęło już sporo czasu. Nie był nawet w stanie odwiedzić miejsca, gdzie zakopano Laurencego. Nie chciał sobie nic przypominać. Chciał zapomnieć, ale czy w jego przypadku było to w ogóle możliwe?
Dni miały spokojnie, a Cierń stopniowo tracił na wadze. Nie odwiedził go nikt, z jego dawnych znajomych, gdyż albo uważali to za jednego z jego dziwactw, albo nie chcieli przeszkadzać mu w tym trudnym czasie. Problem jednak był taki, iż biała chmurka tak naprawdę stopniowo umierał, tracąc najpierw siły do stania na czterech łapach, a potem męcząc się z podstawowymi czynnościami życiowymi, jak z oddychaniem. Niegdyś szalony Cierń, zakochany w naturze gasł na niczyich oczach; bo nie znalazł się nikt, kto mógłby mu pomóc.
W końcu było na tyle źle, że Cierń zaczął rozpaczliwie skomleć, nie z bólu, lecz z powodu halucynacji, w których widział Laurencego. Kolorowy, jak stos jesiennych liści pies biegał po pomieszczeniu Ciernia, śmiejąc się przy tym straszliwie. Biała chmurka spróbował się podnieść, omamiony tym, co widział, próbował schwytać kogoś, kto był najważniejszą osobą w całym jego życiu. Niestety upadł przez chwiejące, chude łapy na ziemie, uderzając zmechaconym pyskiem o twardą powierzchnię. Laurency zniknął.
Można powiedzieć, że ta chwilowa halucynacja była ostatnim, co zobaczył Cierń przed swoimi końcowymi chwilami. Śmiejący się Laurency dodał mu odrobinę nadziei na to, iż uda mu się go kiedyś spotkać. Nie wierzył jednak w Gwiezdnych, dlatego nie miał świadomości dokąd trafi, jeśli już odejdzie.
Oczy białej chmurki w końcu zamknęły się i już więcej się nie otworzą — delikatny wiatr owiał rzadkie futro, wyciągając z niego kolejne włoski. Historia szaleńca, którego niewiele kto rozumiał, właśnie dobiegła końca. Pobiegł on w miejsce, gdzie być może spotka ukochanego Laurencego i już razem z nim będzie śmiał się do woli.
Cierń umiera.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz