Tw. Śmierć szczeniaka.
Kłaczasty z obrzydzeniem wymalowanym na swoim idealnym pysku sprzątał koce. Co jak co, ale ogarnięcie brudu nigdy nie należało do jego ulubionych zadań. Często wyobrażał sobie, jak to świetnie będzie być medykiem i wysyłać do tego typu zadań swojego ucznia albo innego głupiego szczeniaka, który nawinie mu się pod łapy. Póki to jednak nie nastąpiło, był zmuszony pozbierać wszystkie brudne koce. Ohyda.
Kiedy tak przeciągał kolejny, śmierdzący kawałek materiału na górkę przy końcu regału, do legowiska medyka wszedł szybkim krokiem Peter z Ognistym Makiem. Syn Rzepakowej podniósł na nich wzrok z zainteresowaniem. Wyglądało to jak szansa na zmianę tego niewdzięcznego zajęcia na coś chociaż trochę lepszego. Sznaucer jakby nigdy nic zaczął szukać czegoś po półkach.
— Kłaczku, weź tyle liści malin, ile dasz radę i chodź z nami do żłobka — powiedział z charakterystycznym dla siebie spokojem.
Brązowy nie miał pojęcia, o co może chodzić. Ledwo pamiętał, jak wygląda to zielsko. Chyba nigdy go nie użył. Nie zamierzał jednak podważać polecenia Szarego. Złapał liście w pysk, po czym zerknął na rudego psa, a stres na jego pysku nagle pozwolił zrozumieć uczniowi, co się dzieje. Przez ostatnie dni partnerka Ognistego była coraz bliżej wydania na świat małych, krzyczących mord. Wszystko, co się działo wskazywało na to, że miało to się wydarzyć niedługo. Kłaczasty jeszcze nigdy nie miał szans asystować przy porodzie i co tu dużo mówić, był z tego stanu rzeczy nawet zadowolony. Ze wszystkich rzeczy związanych z medycyną, to zawsze wydawało mu się najbardziej nieciekawe i przede wszystkim głośne.
Początkowo wszystkie trzy psy weszły na stryszek, ale wojownik bardzo szybko skapitulował, słysząc bolesne kwilenie swojej wybranki. Nie chciał wychodzić na tchórza, ale jeszcze bardziej nie chciał dokładać medykom pracy, gdyby z nadmiaru wrażeń przypadkiem urwał mu się film.
Kłaczasty nieco mu zazdrościł. Przez kolejne trzy godziny przekonał się, że porody jako jedne z nielicznych będzie nienawidził. Może nawet bardziej niż to wymienianie koców. Nagle zdołał docenić wszystkie nudne bóle brzucha, wymioty oraz zwichnięte łapy, gdzie wystarczyło wcisnąć komuś w pysk kilka ziółek.
Po tych wszystkich trudach okazało się, że jeden z maluchów nie oddycha. Śmierć jednak na żadnym z medyków nie wywarła to większego wrażenia. Peter, krótko mówiąc, widział już swoje w życiu, a jego uczeń zdecydowanie za lekko traktował takie wydarzenia, by było to zdrowe. Iskrząca za to zgasła na moment, kiedy usłyszała tę informację.
— Mała, lepiej pomyśl teraz o nich — powiedział Szary, wskazując na pozostałą trójkę. — Dla nich musisz być silna.
W oczach suczki zebrały się łzy, które jednak nie zdążyły nawet opaść, bo jeden z jej szczeniaków się poruszył i cała uwaga matki skupiła się na nim. Sznaucer miał jednak sporo racji. Zaraz później do młodej mamy dołączył jej partner. Gdy Ognisty Mak wszedł cały w emocjach i ujrzał Iskrzącą z ich pociechami, całkiem odjęło mu mowę. Kłaczasty w zasadzie mu się nie dziwił. Też by się załamał, gdyby ktoś mu powiedział, że musi się męczyć z trzema krzykaczami.
— W końcu tu są — powiedziała do niego Płomień, próbując wrócić do swojego radosnego tonu.
To nieco otrzeźwiło młodego ojca. Rudy podszedł do niej, polizał jej ucho i przysiadł się obok.
— Jak je nazwiemy? — zapytał nieco zachrypniętym ze stresu głosem.
— Może… o, zobacz! Ona puszcza nosem bąbelka! Nazwijmy ją Bąbelek! — Ton suczki wciąż był drżący i dużo bardziej niepewny niż zwykle, ale znów nabrał poprzedniej energiczności.
Ognisty jednak nie zauważył, że coś było nie tak. Za dużo emocji przelewało się przez jego głowę. Uświadomił sobie za to, że lepiej byłoby gdyby sam wybrał jakieś imiona, zanim kolejne szczenię zostanie ochrzczone na przykład Oczkiem, bo ma oczy.
— Gwiezdni… — mruknął, kręcąc głową, ale nie potrafił odmówić tej radości suczce. — Peterze, które z nich jest najstarsze?
— Ten czarny — Medyk nawet nie musiał podnosić wzroku.
Maluch był na tyle charakterystyczny, że ciężko było pomylić go z rudym rodzeństwem.
— W takim razie to będzie Dymek — zadecydował Ognisty, po czym jego wzrok padł na ostatnią z malutkich kuleczek. — Czy chciałbyś nadać jej imię? — zwrócił się do medyka.
Sznaucer skinął głową i spojrzał na małego rudzielca.
— Niech będzie Przebiśnieg.
Iskrząca zamachała lekko ogonem.
— Tak, Przebiśnieg brzmi ładnie — zgodziła się.
Kłak za to w ciszy wziął się za sprzątanie leżących na ziemi liści malin, zgarniając je niechętnie łapą. Gdy skończył, na polecenie swojego mentora zabrał schowane pod kawałkiem materiału ciało. Wyszli ze żłobka, zostawiając rodzinę, by w spokoju mogła się sobą nacieszyć. Syn Rzepakowej wraz ze swoim mentorem chcieli sami załatwić kwestię pochówku, na który na pewno nie mieli głowy świeżo upieczeni rodzice, dlatego opuścili magazyn i odeszli kawałek. Brązowy pies odłożył trzymane w pysku zawiniątko, a następnie spojrzał na starszego psa.
— Zanim to zrobimy, możemy go rozciąć? — zapytał z chorą fascynacją.
Jakiś czas temu znalazł kawałek stłuczonego szkła, zaostrzony tylko z jednej strony, dzięki czemu mógł rozcinać różne stworzenia, nie kalecząc się przy tym samemu. Od tamtej pory poznawanie wnętrz istot... kiedyś żywych stało się jego nowym hobby. Nie miał jednak jeszcze okazji zbadać nikogo ze swojego gatunku.
Chwilę z wyczekiwaniem wpatrywał się swoimi pięknymi oczętami w sznaucera, a kiedy już sądził, że nie dostanie odpowiedzi na zadane pytanie, ta padła:
— Myślę, że możemy.
[836 słów, Kłaczasta Łapa otrzymuje 8 punktów doświadczenia i 4 punkty treningu]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz