Dzień był upalny. Słońce od samego rana dawało po oczach, grzało niemiłosiernie. Posiadacze długich futer naprawdę nie mieli łatwo.
Pajęcza Łapa leżał na trawie jak placek. Przysłowiowo zdychał, bo sam miał grube futro, nawet jeśli pozbył się zimowej warstwy. Nie było ono jakoś bardzo długie, ale króciutkie również nie.
Tak więc było mu po prostu bardzo gorąco i nie miał na nic ochoty. Gdzie się nie ruszył, czuł, jak ziemia zapada się pod łapami, mało tego, była taka twarda i nagrzana. Parzyła w łapy, a o cień nie było łatwo, bo każdy dupę wciskał i trzeba było walczyć, albo odpuścić. On tak właśnie został wygryziony spod jakiegoś krzaczora, w którym siedział.
Teraz jednak wstał, i powłóczył łapami przed siebie. Ogon miał nisko nad ziemią, głowę również, bez większego entuzjazmu szedł przed siebie.
Mijając każdą niemal napotkaną roślinkę, powtarzał pod nosem, krwawnik, szałwia, czarny bez... I tak dalej mógłby wymieniać, gdyby do jego nozdrzy nie doleciał słaby zapach wody. Konkretniej jakiejś brudnej kałuży, ale kogo to obchodzi, jeśli mógłby się schłodzić?
Ruszył weselej, a jego oczy odzyskały blask. Niuchał tu i ówdzie, w wyschniętej trawie, która kłuła go w nos. Czasem skubnął trochę, ale nawet w nich nie było za dużo wilgotnego soku.
Z wywieszonym jęzorem szedł dalej. Ostatnio zauważył, jak duży urósł. Nie był ogromny, ale średniej wielkości, z półdługim futrem, oklapniętymi uszami i całkiem puchatym ogonem. Wyrósł ze szczenięcego, uroczego wyglądu, chociaż nadal wyglądał przecudnie! Tylko był troszkę wyższy (całkiem sporo).
Wracając, dostrzegł kałużę, której szukał. Skryta w cieniu drzewa, tuż u jego nóg, była nieduża, błotnista dziura z wodą. Pobiegł do niej jak do jakiejś bogini, która miała go uratować.
Położył się w wodzie, potaplał, nawet pobawił się tym błotkiem, chłodząc w najlepsze rozgrzane futro. Nie zauważył nawet, kiedy był obserwowany. Para ludzkich oczu wyglądała na niego z samochodu, który stał na poboczu. Dorosły człowiek grzebał coś w maszynie, a dziecko patrzyło na niego szeroko otwartymi oczami.
Pająk zastygł w bezruchu. Co miał robić? Pierwszy raz widział na oczy ludzkie szczenię i jego opiekuna. Atakować? Wiać? Zostać?
Nie widział lepszych opcji.
Podniósł się powoli, otrzepał głowę, oblizując błoto z nosa.
Duży człowiek wrócił do samochodu i maszyna wydała z siebie głośny dźwięk, na który Pająk drgnął spanikowany. Wycofał, oddalił się, jadąc gdzieś dalej.
Pająk od razu ruszył w stronę ich obozu, żeby w razie co nie spotkać kolejnego ludzkiego szczeniaka, bo nie wiedział, czy by skończyło się dobrze takie spotkanie. A jeśli by go złapali? Albo gorzej... Poszli za nim do ich obozu?! Nie mógł tak ryzykować!
Przekroczył próg domu, od razu idąc do Lisiego Wrzasku.
— Liskuuuuuu! — zawołał go.
— Czego chcesz? A było tak cicho — burknął pod nosem, wychodząc z nory.
— Widziałem ludzkie szczenię. O mały włos by do mnie podeszli! — Mówił z przejęciem.
— To normalne w Porę Zielonych Liści. Całkiem ich tu sporo, zwłaszcza nad wodą — odparł od niechcenia medyk.
— PO-POWAŻNIE? — Pająk nie krył zdziwienia.
— Jesteś dorosły, ale dalej głupi. Co Ty we łbie masz? Puch? Mech? Tyle razy wojownicy gadali, że dwunożnych widzieli, a ty dalej palisz głupa — warknął.
Zlustrował go wzrokiem od góry do dołu. Pozlepiane od błota futro Pająka brzydko prezentowało się w porównaniu z pięknym, czystym, czarnym futrem jego mentora.
— I idź się umyj brudasie. Nie wpuszczę cię z takim syfem — nakazał mu.
— Ale-!
— Żadnego "ale" — uciął temat Lis. — Idziesz i się myjesz albo ci ogon wyrwę.
— A wtedy będę mógł wejść?
— Przemyślę to.
Pajączek pokiwał wesoło głową, biegnąc na bok, żeby znaleźć trochę czystszej wody, niż tamta w kałuży. Miał nieco szczęścia, bo znalazł w miarę wilgotną trawę nieopodal w cieniu. Wytarzał się, otrzepał, i proszę bardzo! Gotowe. Nie był czysty, ale mniej brudny, niż wcześniej.
Wrócił do norki medyków, wciskając się w nią bez pozwolenia. Widział Lisa, leżącego z boku, w chłodzie. Miał przymknięte oczy. To był moment, kiedy Pająk bez pytania podszedł, wylizał mu pysk, a następnie, ku niezadowoleniu mentora, wcisnął się w jego bok.
— Zjeżdżaj ze mnie! — Lis nie był zadowolony.
— Nieeeee! Nie chceeee. Daj się poprzytulać!
— Nie jesteś dzieckiem, wyjazd.
— Jestem! Nadal jestem! — mówił dalej Pająk.
Nie zamierzał się ruszać i nie zrobił tego. Za każdym razem, kiedy Lis się odsuwał, albo zmieniał miejsce, on szedł za nim jak cień. Chciał z nim pobyć, może popytać o medyczne ciekawostki, poopowiadać mu ogółem o życiu.
Tak minęła im reszta popołudnia, kiedy to w końcu zaczęło się ochładzać, a dwunożni powoli wracali do swoich nor.
[726 słów, Pajęcza Łapa otrzymuje 7 punktów doświadczenia i 2 punkty treningu]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz