Nie były to najciekawsze chwile w życiu Sikorkowej Łapy, co było dziwne, bo zawsze myślała, że najważniejsze chwile życia równają się najciekawszym chwilom życia. Sikorka nie była dobra z matematyki. Podreptała za mentorem i czekała, aż wszystkie problemy rozwiążą się za nią, co było jej ulubionym sposobem na rozwiązywanie problemów. Szkoda tylko, że tak rzadko spotykanym. Omszona Krtań przedyskutował z Rzepakową Gwiazdą, że fajnie by było, jakby załatwiła dla nich jakąś ceremonię, a ona, jako dobra przywódczyni, słuchająca swojego ludu, odpowiedziała "ok" i bez chwili zawahania, skierowała swoje kroki, pod Wężowy Regał, który zawsze, ale to zawsze zastanawiał, jak już ustaliliśmy, nieobdarzoną umysłem ścisłym uczennicę. Czemu ktoś miałby rysować na nim węża? Choćby nie wiedziała, ile razy przejrzała tę półkę, nigdy nie wytropiła tam nawet dżdżownicy.
— Jak chcesz mieć na imię? — rzuciła w eter Rzepak, prawdopodobnie celując tym pytaniem w Sikorkę.
Łaciata sunia została metaforycznie strącona z łap. Przez calutkie swoje już prawie dwuletnie życie, zastanawiała się nad tą kwestią miliardy razy. Przeanalizowała prawdopodobnie wszystkie istniejące na świecie drugie człony imion i po prostu nie była w stanie wybrać tego jedynego. Sikorkowy Puch, Harmonia, Pieśń, albo Sadzawka... Jedyną nadzieją suczki było to, że ktoś po prostu wybierze to za nią i nie będzie musiała robić tego sama. Ale ona nienawidziła wyborów. To mogła być najważniejsza decyzja jej życia i nigdy już może nie mieć okazji jej zmienić! Rzepa spojrzała na nią ze zniecierpliwieniem, dając do zrozumienia, że nie mają całego dnia i albo wybierze teraz, albo liderka nie będzie marnować swojego cennego czasu na mianowanie jakiegoś psiaka. Suczka złapała pierwszą lepszą opcję ze swojego umysłu i z całej siły pociągnęła, wypluwając ją, zlepioną w dwa słowa:
— Sikorkowa Melodia — powiedziała najmniej pewnym siebie głosem prawdopodobnie w całym swoim życiu.
Rzepakowa Gwiazda skinęła głową, zatwierdzając jej imię bezpowrotnie. Już nie było odwrotu. Wskoczyła na pudło z taką sprawnością, że gdyby odbywały się zawody we wskakiwaniu na pudło, musiałaby mieć naprawdę mocnych przeciwników, by nie uzyskać złota. Zwołała klan. Kilkanaście ciekawskich psich łebków wychynęło ze wszystkich zakamarków magazynu, by kilka chwil później znaleźć się razem z resztą ciała pod rzepakowym pudłem, z oczami wlepionymi w majestat przywódczyni. Sikorka wystąpiła na środek, tym razem ze zdwojoną pewnością siebie, którą oszczędzała przez całe swoje istnienie, na tę właśnie chwilę. Pomyślała sobie, że jest teraz Panią Życia, nie ma nic do stracenia, nikt nie może jej nic kazać, a gdy pomyślała sobie o Mchu, który był dla niej miły, od razu zrobiło się jej na serduszku jeszcze przyjemniej.
— Ja, Rzepakowa Gwiazda, liderka Industrii, wzywam naszych wspólnych wojowniczych przodków, by spojrzeli na tę uczennicę. Ciężko pracowała, by zrozumieć wasz szlachetny kodeks, więc polecam wam ją jako wojowniczkę — zaczęła bez ostrzeżenia Rzepa — Sikorkowa Łapo, czy obiecujesz przestrzegać kodeksu wojownika, chronić i bronić go nawet za cenę własnego życia?
— Oczywiście, że obiecuję, zawsze będę go chronić — musiała wyróżnić się Sikora. Nie mogła zwyczajnie powiedzieć, że obiecuje. To nie wchodziło w grę, Pani Życia nie była taka jak inne.
— A zatem mocą Coelum nadaję ci imię wojowniczki. Sikorkowa Łapo, od dziś będziesz znana jako Sikorkowa Melodia. Gwiezdni honorują twój optymizm i oddanie, a my witamy cię jako pełnoprawnego wojownika Industrii.
Łaciata suczka z dumą pochyliła głowę, pozwalając Rzepakowej zeskoczyć na ziemię i położyć swój pysk na głowie suczki, która była jeszcze kilka minut temu uczniem. Ciężko było opisać uczucie, które wypełniło wnętrze białej suczki. Troszkę jakby taki silny, ale delikatny industrialny płomień dumy przebiegł od jej czoła aż po samiutki ogon, rozpalając w niej na nowo żywy patriotyzm wobec klanu. Można by to tak określić, chociaż brzmi to bardzo dziwnie. Właściwie... kto pytał, jak to brzmi? Na pewno nie Sikorka. Przyjęła to gorące uczucie na klatę i wytrwale stała w bezruchu, czekając, aż wszystkie nieco znudzone lub zmęczone psy skończą składać jej gratulacje, by mogła na spokojnie uczcić ceremonię ze swoim byłym mentorem. Kurczaczki, jak to dziwnie brzmiało! Wszystko szło pomyślnie, aż gdy tłum powoli się rozszedł, a na końcu zostało tylko jej własne rodzeństwo. Cała trójka przytuliła Sikorkę z całej siły, czego suczka kompletnie się nie spodziewała, ale przyjęła ten gest z ogromną przyjemnością.
— Wiecie co? Kocham was koledzy — odpowiedziała im świeżutka wojowniczka ze śmiechem. Jak to się stało, że oni zostali mianowani już tak dawno temu? Przynajmniej w końcu i jej się udało!
Drozd liznął ją czule w nos, uśmiechnięty radośnie od ucha do ucha, co nie było trudne, ponieważ jego uszy były strasznie długie. Biorąc pod uwagę ten fakt, uśmiechnął się nawet ponad własne uszy. Puchaczka, wbrew swojej zwykłej niechęci do zabaw z rodzeństwem, również wyszczerzyła zęby w lekko nieśmiałym, ale prawie równie szerokim uśmiechu. A Lelek... nie, on... coś było nie tak. Biała suczka spoważniała, wpatrując się uważnie w udawane szczęście bliźniaczo podobnego brata. Umiała rozpoznawać takie rzeczy, szczególnie u bliskich, a do Lelka odczuwała najbliższą braterską więź ze wszystkich dzieciaków Jagodowej Mgły. Nie była pewna czy z wzajemnością, ale wierzyła, że ich niemal identyczny wygląd jakoś ich mistycznie łączy. W każdym razie... coś mu doskwierało, a Sikorka musiała jakoś to naprawić. Jak można było w jej szczęśliwym dniu mieć smutną minę? No nie można!
— Co się stało, Lelek? — zapytała — Jakiś się smutny wydajesz. To nie jest dobry dzień na smutki!
Pies spojrzał na nią zaskoczony, ale szybko się opanował i westchnął smutno:
— Nic mi nie jest. Po prostu mam kiepski dzień, nie musisz się mną martwić — próbował silić się na pogodny ton, ale wojowniczka nie miała problemu z wyłapaniem jego prawdziwego nastroju.
Z szacunku do brata nie chciała wypytywać go o powody. Zamyśliła się na chwilę. Wpadła na pewien pomysł.
— W takim razie chodź ze mną, poprawimy ci go raz-dwa! Puchaczka, Drozd, chcecie pójść z nami?
— Przepraszam Sikorka, bardzo bym chciał, ale zobowiązałem się dziś u Sowiego Pazura, że pójdę na wieczorny patrol, wiesz, jaki on jest, wolę mu nie podpadać — odpowiedział Drozdowy Szlak.
— Ja ledwo wróciłam z polowania i Łabędzi Gwizd trochę mnie na nim przez przypadek poturbowała, więc ledwo udało mi się wynegocjować z nią, żebyśmy przed wizytą u medyka tu przyszły i ci pogratulowały. Chyba już tam stoi i na mnie czeka — dodała Puchacza Duma, po czym kiwnęła głową na pożegnanie rodzeństwu i odbiegła pospiesznie w kierunku legowiska Szarej Skały.
— W takim razie zostaliśmy sami — podsumowała łaciata wojowniczka, patrząc, jak Drozd znika między półkami.
Lelek ponuro skinął głową, wyglądając, jakby już miał powoli dość towarzystwa nadpobudliwej suczki. Na szczęście dla Sikory, ani ona tego nie zauważyła, ani on nie chciał tego pokazywać. Pora było wyruszyć po raz kolejny nad Jezioro, tym razem zamiast z Mchem lub samotnie, z ukochanym braciszkiem.
W końcu dotarli na miejsce. Łaciata wojowniczka bywała tu ostatnio częściej niż było to konieczne. Na tyle często, by po niejednokrotnym zgubieniu trasy i błąkaniu się przez kilka godzin bez celu, w poszukiwaniu obozu, udało się jej w końcu wyryć w mózgu trasę. Nie miała najlepszej orientacji w terenie. Suczka wbiegła entuzjastycznie na polankę przy brzegu zbiornika wodnego i westchnęła z zachwytem, na widok różowiutkich i białych magnolii, kwitnących po przeciwnej stronie Jeziora, ledwo widocznych dla każdego przeciętnego psa. Sikorka nie była przeciętnym psem. W dodatku, gdyby ktoś użył przy niej określenia "przeciętny pies" prawdopodobnie byłaby zawiedziona, ponieważ uważa, że każdy pies jest specjalny i unikatowy.
— Są takie piękne! — skomentowała, nie mając zielonego pojęcia, jak mogą się nazywać jej obiekty westchnień. Nie była przecież od tego, by znać się na jakichś kolorowych drzewach, uważała się raczej za swego rodzaju sędzię lub obserwatora, którego zadaniem było wystawić ocenę tworom Matki Natury. Jej oceną zwykle było dziesięć na dziesięć.
Brat odpowiedział jej krótkim "yhm" i rozejrzał się wokół, z niekrytym zachwytem. Nieco bliżej od magnolii, rósł ogrom przeróżnych kwiatów, zielenić zaczynały się drzewa, a uroku dodawała temu leciutka mgiełka, unosząca się nad powierzchnią wody. Sikorkowa Melodia była niemal pewna, że zaraz, gdy słońce wysunie się zza chmur, pojawi się tęcza. Przynajmniej miała na to ogromną nadzieję.
— To jest to, co chciałaś mi pokazać? — zapytał po chwili, obserwując budzącą się do życia roślinność — Masz rację, bardzo tu ładnie.
— Ooch... Nie do końca o to mi chodziło — odpowiedziała suczka, po czym wczłapała do wody, przebierając długimi nogami, szukając czegoś wzrokiem.
Nagrodą za nauczenie się drogi, był niemal nieograniczony dostęp do pewnego śmiesznego kwiatu, który pokazał jej kiedyś Mech. Nie miała pojęcia, jakie szkody wyrządzić może użytkowanie go, ale nie było nikogo, kto mógłby jej to uświadomić. Odgarnęła łapą liście, opadłe z drzew kilka księżyców temu, jeszcze niestrawione przez... coś, co je trawiło, i znalazła to czego szukała! Dwa błękitno-żółte kwiaty, unoszące się na wodzie. Chwyciła je delikatnie zębami, po czym wyrzuciła na brzegu pod łapy Lelka. Pies przyjrzał się im podejrzliwie, po czym spojrzał na Sikorę.
— Co to jest? — zapytał.
— Twoja droga do szczęścia — odparła z uśmiechem suczka, po czym zaczęła konsumować roślinę, jakby była to najzwyklejsza leśna mysz, a nie jakieś dziwaczne, podejrzane zielsko, wyłowione z wody.
Lelkowy Las ufał siostrze. Ufał, że nie wkręci go ona w łamanie kodeksu, ponieważ doskonale wiedziała, jakie miał on wobec takiego postępowania zdanie. Ale co mogło być złego w jedzeniu jakiegoś kwiatu? Może był on szczególnie smaczny, albo coś w tym rodzaju? Wojownik ugryzł niebieski płatek.
✧─── ・ 。゚★: *.✦ .* :★. ───✧
Dwójka dorosłych białych psów w czarne łaty leżała pod gałęziami rozłożystego dębu i zaśmiewała się wniebogłosy. Nie było w ich rozmowie nic szczególnie śmiesznego, ale nie powstrzymywało to ich umysłów od dopełniania nudnej rzeczywistości przeróżnymi halucynacjami. Lelkowy Las śmiał się niezwykle rzadko w towarzystwie Sikorki, ale jej mózg był na tyle wciąż zaćmiony przez narkotyk, że nie zwracała na to w tym momencie uwagi. Ważne było, że jej kuracja działała na smutki brata. Nie zdawała sobie też sprawy z upływu czasu, księżyca, który już prawie wisiał nad nimi, ani ilości kwiatów, które w siebie wcisnęli. Na pewno nie skończyło się na jednym. Powinna w tym momencie odbywać swoją niemą straż przy wejściu do Magazynu, ale nie miała do tego głowy. Puchata, biała ćma przeleciała przed jej oczami i usiadła na źdźble trawy. Wojowniczka ostrożnie wstała, po części, by jej nie przestraszyć, ale po większej części przez obolałe mięśnie, po różnych dziwactwach, które zaczęli we dwójkę odprawiać w tych wesołych chwilach czystej endorfiny. Zwierzaczek miał uroczy, mięciutki, jak wyobrażała sobie suczka, szaliczek z futerka, a na białych skrzydłach malutkie, czarne cętki, jakby był irbisem śnieżnym i biegał po górach, a nie obijał się o świecące żarówki. Albo tylko to sobie wyobrażała?
— Proszę, żeby już każdy dzień był tak przyjemny jak dziś — zaskoczył i ją i ćmę, własnym głosem Lelek — Wydaje mi się, że zanoszą modlitwy do Coelum — wyjaśnił pełen nadziei i szczęścia w głosie pies, gdy nocny motyl odleciał.
Suczka pokiwała lekko głową, przymknęła oczy, zastanawiając się nad słusznością tej teorii. W tym stanie mogłaby uwierzyć w naprawdę wiele niezbyt oczywistych rzeczy.
— Myślisz, że w takim razie motyle w dzień zanoszą je do Infernum? — zapytała.
Brat nie odpowiadał. Nie przejęła się tym na początku, ale po dłuższej chwili ciszy, gdy otworzyła oczy i spojrzała na Lelka, cała przyjemna psychoaktywna otoczka wyparowała, zwalniając w końcu miejsce na chociaż odrobinę zdrowego rozsądku. Wojownik leżał na ziemi, wstrząsany przez drgawki. Jego źrenice były nienaturalnie powiększone, a z krótkiego futra kapał pot. Sikorka stanęła jak wryta. Co się właśnie działo z jej bratem? Klatka piersiowa wojowniczki zaczęła unosić się i opadać z rekordową szybkością, a ogon podwinął się pod ciało ze strachu.
— Lelek! Słyszysz mnie? — zawołała przerażona, ledwo mogąc wydobyć z siebie krzyk.
Brak odpowiedzi. Podbiegła do psa i spróbowała przytrzymać go łapami, ale nic to nie dało. Przeanalizowała wszystkie możliwości. Nie było ich wiele. Mogła albo spróbować pomóc mu sama, do czego nie miała absolutnie żadnych kwalifikacji, albo pobiec do obozu i przyprowadzić medyka.
Postanowiła uwierzyć w możliwości swoich długich nóg, w końcu miały się na coś przydać.
— Wytrzymaj, zaraz wrócę z pomocą, dobrze? — poinformowała brata, mając nadzieję, że mógł ją usłyszeć.
Sikorkowa Melodia zerwała się do biegu. Wymijała drzewa i krzewy, przeskakiwała nad powalonymi pniami i kałużami, wszystko, byleby nic jej nie zatrzymało. W rekordowym tempie wpadła do magazynu, nie pozwalając żadnemu z psów pilnujących obozu się zatrzymać. Miała ważniejsze sprawy na głowie niż oni wszyscy razem wzięci — powtarzała sobie. Wbiegła do legowiska Szarej Skały, ledwo wyhamowując się przed ścianą.
— Panie Peterze, Lelek, znaczy Lelkowy Las... — krzyknęła zaaferowana, głośno charcząc i łapiąc oddech po biegu.
— No dalej, wypluj to młoda — zachęcił medyk, któremu ta nagła napaść przerwała najwidoczniej jakieś ważne zadanie, związane z ustawianiem ziół.
Kłaczasta Łapa leżący w kącie, zainteresowany podniósł głowę.
— Coś mu jest! Nie mam pojęcia o co chodzi, ale musi mu Pan pomóc! — prawie zadławiła się słowami sunia — Drgawki, płytki oddech, pot lał się z niego strumieniami... Nie wiem co jeszcze, leży pod drzewami przy Jeziorze, nie ma czasu.
Peterowa Skała odgarnął łapą kilka wiązanek zielska.
Pomimo ogromnego zmęczenia, adrenalina pulsowała w jej łapach, pozwalając na bieg równie szybki jak w stronę obozu, ale musiała zwolnić, by dotrzymał jej kroku niewielki patrol złożony z jednego wojownika i dwójki medyków, każdy pies z tej czwórki miał pysk wypchany zielem, które potencjalnie mogło uratować jej brata. Miała szczęście, że na drodze nie napotkali żadnych przeciwności i udało im się bezpiecznie dobiec na miejsce zdarzenia. Niestety szczęście skończyło się jej właśnie w tej chwili. Nieruchome ciało Lelka smutno dopełniało mroczną atmosferę skąpanego w czerni nocnego krajobrazu. Peter podszedł do niego, upuścił zioła na ziemię i wykonał kilkunastosekundową analizę.
— Piana w pysku, pogryziony język, ogromne źrenice... — wymamrotał pod nosem — Jest już zimny, nie oddycha, przykro mi, ale przybyliśmy za późno. Wygląda na to, że idiota zaćpał się na śmierć.
Sikorka zamarła. Jak to za późno? Niemożliwe! Przywarła do boku Lelka i poczuła, jak łzy w końcu mają czas na spłynięcie z jej oczu. Do jej umysłu dochodziły tylko wymieszane głosy innych psów wokół. Nie rozumiała, co mówią. Nie miało to dla niej znaczenia. Dosłownie może nawet niecałą minutę przed rozpoczęciem tych paskudnych wstrząsów Lelek poprosił Gwiezdnych o szczęście. Czy to było za dużo? Może tak. A może Gwiezdni nie mają wpływu na śmierć psów, a to właśnie ona wpadła na ten genialny, śmiertelny pomysł, żeby dać mu coś tak paskudnego i niegodnego zaufania? Jakim cudem ona zażywała tego dziadostwa tyle razy, a nic jej się nie stało? Musiała się z tym pogodzić, ona, Sikorka, jest morderczynią. Nie cofnie czasu. Mogłaby popełnić samobójstwo, sama zeżreć wszystkie te pieprzone kwiatki i okazać się ohydnym tchórzem, albo żyć dalej z tą myślą. Pewnie wszyscy ją znienawidzą, gdy tylko dowiedzą się, co zrobiła. Może nawet sami ją zabiją i rozwiążą ten problem za nią? Byłoby to świetne. Skąd jeden tak beznadziejny pies, który nawet nie umie utrzymać przy życiu brata, jak ona, może mieć tak ogromną moc, by spowodować czyjąś śmierć? Zapłakała głośniej. Ta moc była cholernie przerażająca.
[2412 słów, Sikorkowa Melodia otrzymuje 24 punkty doświadczenia i zostaje wojowniczką, a Lelkowy Las umiera]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz