Dzisiejszy dzień zapowiadał się na dość ponur; chmury, które zwykły sunąć po błękitnym niebie jak morska piana po tafli wody, przybierając przy tym różnorakie, nieraz znajome kształty, przemieszczając się w różnych odległościach od siebie, tym razem pokryły nieboskłon w pełni, przemieniając krajobraz w achromatyczny, niepodobny do wiosennego, kojarzącego się z lekkimi promieniami słońca, które to stanowiło obecnie jaśniejszą plamkę na stalowym, nieruchomym niebie. Po wyblakłym, przygaszonym otoczeniu w różnych odcieniach szarości, ciężkim powietrzu i charakterystycznym zapachu dało się łatwo wywnioskować, że nad obozem wisi nadchodząca burza.
Solna Ścieżka zdecydowała się więc, mimo lęku przed wodą, wybyć na szybkie polowanie nim ulewa się rozpocznie, postanawiając jednak nie budzić przy tym swojego partnera, pogrążonego w głębokim śnie. Zwykle to on wstawał pierwszy, aby przez resztę dnia dać pochłonąć się swym obowiązkom. Przez ostatnie księżyce, kiedy na świecie pojawiły się jego dzieci i Solna Ścieżka była zmuszona poświęcić całą swą energię zajmowaniu się szczeniętami, Drewniany Pazur obrał sobie za szczytny cel pracę za ich dwójkę, co skutkowało zarywaniem nocy na polowaniach i tym samym zaniedbywaniem potrzeb swojego organizmu. To powodowało ogromne zmęczenie i Drewniany chwiał się na swoich łapach z dnia na dzień coraz mocniej, żeby w końcu runąć jak rosyjska gospodarka obok swej partnerki i choć raz odbyć zasłużony odpoczynek trwający tyle, ile powinien. Na jego pracoholizm bowiem istniało tylko jedno lekarstwo w postaci sromotnego wpierdolu od Solnej Ścieżki, zakończonego bezceremonialnym zaciągnięciem delikwenta za ucho do posłania jak krnąbrnego bachora, przy akompaniamencie jego pisków.
Szczeniaki co prawda urosły i zostały uczniami księżyc temu, a Solna wróciła do wojowniczych obowiązków, musiała jednak powrócić również do formy po tak długim braku większej aktywności fizycznej, a jej partnerowi spodobało się harowanie za dwóch, gdzie nawet już przed narodzinami smrodów pracował zdecydowanie za dużo. Poza regularnym wpierdolem za nadwyrężanie się, którego spuszczanie stało się dla Solnej rutyną, zdecydowała się ona zadbać o zdrowie pracoholika i pójść tym razem na poranne polowanie samotnie, aby zakłócać snu przemęczonego, brązowego wojownika. Ten przebudził się dopiero około południa i po paru chwilach grozy spowodowanej przerażeniem tak późną pobudką, a co za tym idzie, zaprzepaszczeniem paru dobrych godzin życia na coś nieproduktywnego, zajął się swoimi obowiązkami, by nie powodować jeszcze większego opóźnienia w swym napiętym, niepisanym harmonogramie. Solna Ścieżka po powrocie z polowania nawet nie była zaskoczona widokiem pustego legowiska, zaczęła natomiast odczuwać silny niepokój gdy kilka minut później rozpętała się burza, a po Drewnianym dalej nie było nigdzie śladu.
Jej zdenerwowanie tylko się spotęgowało, kiedy coś do niej dobiło – jak się potem okazało, był to uczeń wracający z sesji, Potokowa Łapa, którego w porywie gniewu straumatyzowała kazaniem na temat wstrętnych dzieciopłodów plączących się pod łapami i zagroziła prędkim pozbawieniem kończyn. To jednak nie wystarczyło jej, by odreagować, udała się więc do starszyzny, aby przez następne pół godziny ględzić Jeziornemu Kwiatu o tym, jaka młodzież jest dziś niewdzięczna i niewychowana oraz rzucać innymi boomerskimi tekstami. W odpowiedzi słyszała tylko niewyraźne mruknięcia, a pysk jej słuchaczki miał męczenniczy wyraz (czego nawiasem Sola nie zauważyła, była zbyt pochłonięta swym wykładem), co absolutnie nie przeszkadzało jej w dalszym marudzeniu. Łaziła przy tym w kółko jak członek sekty podczas odprawiania rytuału, niemal wydeptując dziurę w ziemi. Drewniany na chwilę wypadł suczce z głowy, jej trajkotanie zagłuszało odgłosy wydawane przez krople deszczu uderzające z dużą siłą o dach i ziemię.
Kiedy (ku ogromnej uldze staruszki) znudziło jej się męczenie Jeziornej, prędko znalazła sobie nowe zajęcie, albowiem do obozowiska wkroczył jej partner, chociaż co do tego miała wątpliwości, bo przypominał bardziej czarnobylską, zmokłą kurę z racji czego następnych kilka chwil pochłonęło jej pomaganie Drewnianemu w doprowadzeniu się do porządku. Najpierw jednak musiała spuścić mu zasłużony wpierdol.
— Czyś ty orła odwalił? — wrzasnęła na brązowego, ociekającego wodą — Jakim bezmózgiem trzeba być, żeby wychodzić na polowanie chwilę przed rozpoczęciem się burzy? Powinieneś wrócić tu w podskokach kiedy spadła na ciebie pojedyncza kropla! Nie masz rozumu? — niebo zaczęło mocniej grzmieć, podobnie jak i Solna, bijąc (niebo, nierozjuszona suczka) wyładowaniami elektrostatycznymi w postaci piorunów w ziemię.
— Nie jestem z cukru… — wysapał. Deszcz z niego spływał i wokół psa zaczęła powstawać kałuża wody.
— Niby nie jesteś z cukru, ale wyglądasz, jakbyś miał się zaraz rozpuścić. Zima się skończyła, mógłbyś przestać być takim bałwanem!
Pod tymi wrzaskami i nieprzyjemnymi inwektywami kryła się tak naprawdę troska, której wojowniczka nie potrafiła okazać w inny sposób i Drewniany znał ją na tyle, że to rozumiał. Straciła już masę bliskich i to nie byłby pierwszy raz, gdy coś powiązanego z wodą — w tym przypadku burza — było za to odpowiedzialne. Nie chciała popadać w paranoję, ale dla starszych psów, zwłaszcza świeżo po zimowych mrozach osłabiających organizm, czasem nawet zwykłe przeziębienie spowodowane przemoknięciem było śmiertelnie groźne, a poza tym nawałnica ograniczała widoczność, powalała drzewa i ogólnie tylko skończony kretyn wysunąłby łapę za próg dworka bezpośrednio przed oberwaniem chmury.
Reszta dnia o dziwo minęła Soli nawet spokojnie. Poza zatarganiem kaszlącego Drewnianego Pazura do medyka, mimo głośnych protestów z jego strony i chwilą na posiłek, znalazła czas na skontrolowanie stanu swoich szczeniąt i krótkie przesłuchanie ich mentorów, polegające na wypytywaniu, czy aby na pewno gówniaki przykładają się do uczniowskich obowiązków jak należy. Była na to sposobność, bo cały klan czekał w obozowisku, aż ulewa się zakończy, co stało się dopiero wieczorem. Patrol o późnej porze brzmiałby obiecująco, gdyby nie wszechobecne kałuże i błoto, mimo których niektórzy członkowie klanu wyrazili chęć udziału w patrolowaniu granic, ze względu na zbyt dużą ilość kiszonej przez pół dnia energii. Solna wolała jednak spędzić wieczór w obozie, wraz ze swoim partnerem, którego ciało co jakiś czas wstrząsał kaszel. Widziała, jak na słowo „patrol”, Drewniany Pazur już ucieka wzrokiem do wyjścia, na szczęście wystarczyło jedno ostre spojrzenie z jej strony, by jego pysk z powrotem opadł na ziemię. Dostał od Lisiego Wrzasku jakieś zioła do zjedzenia, przy których przekazywaniu podenerwowany medyk niemal sam go zjadł, a teraz miał odpoczywać, czując się przy tym całkowicie bezużytecznie. To był idealny moment na kolejną sesję marudzenia, w końcu do trzech razy sztuka. Zaczęła więc nieświadomie nadawać na cały regulator donośnym głosem, jak przygłucha, stara baba przy kościelnym konfesjonale.
— Po cholerę Gwiezdni zesłali na nas ten deszcz? Rośliny już i tak mają masę wody, bo śnieg topnieje. Zmarnowaliśmy pół dnia na bezczynne siedzenie na dupie, na dodatek pewien patafian z owsikami w siedzeniu skończył przeziębiony — pacnęła Drewnianego łapą w przypływie gniewu, co wyglądało dość komicznie — Chyba że ta burza była po to, żeby w tę całą Piaskową Gwiazdę, tego czyraka na dupie natury pierdolnął piorun, jeśli tak, to oddaję honor. — mało prawdopodobne było, by obecna liderka Wodnych podzieliła losy Balladyny, aczkolwiek takie coś mimo małych szans na wydarzenie się sprawiłoby, że spora część klanowiczów odetchnęłaby wreszcie z ulgą. Solna uznawała Piaskową Gwiazdę za odklejoną wariatkę i nie zawahałaby się przegryźć jej gardła gdyby ta spróbowała choćby położyć łapę na terenach jej klanu lub bliskich.
Dalsza część rozmowy, a bardziej monologu przerywanego cichymi odpowiedziami półgębkiem smutnego, chorego Drewnianego Pazura kręciła się wokół obecnej sytuacji Flumine. Wojowniczka wypluwała z siebie słowa niczym karabin maszynowy i nie przeszkadzało jej nawet pokasływanie brązowego – dopiero gdy usłyszała od niego pochrapywanie, pysk jej się zamknął. Dźwięki wydawane przez jegomościa podczas snu zazwyczaj przeszkadzały jej w zaśnięciu, ale po sześciu księżycach spędzonych przy drących japę, wiercących się i stale szukających okazji na ucieczkę w celu eksploracji terenów i zabawy szczeniorach, zwykłe chrapanie przestało być uciążliwe.
Zastygła w bezruchu, rozważając obudzenie partnera i kontynuowanie swojego wykładu, w końcu niezależnie od tego, czy jesteś zdrów jak ryba, czy aktualnie się wykrwawiasz i umierasz na gruźlicę, Solnej po prostu nie przerywa się monologu, to jedna z niepisanych zasad, w przypadku której niesubordynacja kończy się dla delikwenta źle. Biedny, chory pracoholik został wyrwany ze snu pacnięciem w głowę i ochrzaniony za zaśnięcie podczas wyjątkowo ekscytującego monologu partnerki, która pozwoliła mu wrócić w objęcia Morfeusza dopiero gdy przebieranie jęzorem zmęczyło ją na tyle, by sama zdecydowała się w nie oddać, z mordką opartą o bok Drewnianego.
[1302 słów, Solna Ścieżka otrzymuje 13 punktów doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz