— Hej, widziałeś może Jazgota? Potrzebuję mojego opiekuna prawnego w natychmiastowym tempie! — Orchidea odezwała się do pierwszego z brzegu psa. Nie wiedziała, jak się nazywa ów osobnik, niemniej jednak samiec o białej sierści był tym, czego szukała: nie zapytał się o szczegóły, a jedynie udzielił jej treściwych i krótkich informacji, to znaczy: co robi Jazgot, gdzie jest i dlaczego może nie chcieć rozmawiać ze swoim bachorem. Standardowo.
Mimo tego była trochę zawiedziona, że nie otrzymała większej uwagi. Coś w stylu: „A po co go szukasz?”, „Może ci potowarzyszyć?” lub chociażby „Och, kochana panienko, nie chcę ściągać na siebie Twojego gniewu, ale proszę bądź dla mnie milsza”. W istocie była przekonana, że każdego obchodzi jej życie, przynajmniej obchodzić powinno, w związku z czym chociaż minimalna atencja należy jej się od wszystkich członków Bezgwiezdnych.
Podziękowała temu niewdzięcznikowi i nawet prawie przypomniała sobie jego imię. Pamiętała, że to był jakiś kwiatek. I pamiętała też, że właściciel tego miana wczoraj wyjebał się na prostej ziemi, nawet nie mając o co się wyjebać.
Gdyby nie jej duma rzekłaby „Dziękuję”. Jej duma jednak razem z całą Orchideą (dzięki czemu ona sama wyjebała się w tamtej chwili na prostej) zajęta była jej ważnymi sprawami, zdecydowanie ważniejszymi od spraw klanu. Chociaż poniekąd łączyły się z nimi: jutro zostanie uczniem, a jeszcze dzisiaj zamierza poprosić swojego opiekuna, by ten nadał jej miano Piripiri. Rodzeństwo nie dowierzało, że ona faktycznie to zrobi, jednak Orchidea zrobić to zamierzała naprawdę. I była pewna, że jej kochany tatuś nie odmówi jej tej przysługi — w końcu co go, do cholery, obchodzi, jak nazywa się jego dziecko, dopóki te kocha go oczywistą i czystą miłością, opartą na wzajemnym zaufaniu i korzyściach, jakie czerpie z niego Orcha, ciągnąc relację z przyszłym przywódcą klanu?
No właśnie. Musiał się zgodzić!
— Cześć Tato — zaakcentowała słowo „Tato”. — Czy mogę do jutra nazywać się Piripiri?
Jazgot wyglądał na zaskoczonego, ale zgodził się. W końcu co go obchodzi, jak nazywa się jego dziecko, dopóki mówi do niego „Tato” i kocha czystą oraz bezinteresowną miłością.
Orchidea uśmiechnęła się słodko i wdzięcznie, w taki sposób, w jaki chyba tylko ona potrafiła się uśmiechnąć.
⨯ ⨯ ⨯
— Nie Orchidea, tylko Piripiri, śmaciarzu! — warknęła do Śnieżynki.
— Szmaciarzu, jak już, a poza tym to jest samcowa forma — jej siostra przewróciła oczami.
— Samcowa! Czy ty słyszysz, co-
— Dotarliśmy na miejsce, zachowujcie się grzecznie — z uśmiechem Jazgot zakomunikował, zaraz też odezwał się znowu, gdy jego wzrok powędrował na Piripiri. — O nie, maleństwo, ty brudna jesteś — przerwał, podchodząc bliżej szczeniaka. — Chodź Orchi… Piripiri, wytrę ci mordkę.
— Dobrze, tatusiu — chociaż normalnie bachor odgryzłby mu pysk, to teraz uśmiechał się on wesoło, wzrokiem tłumacząc rodzeństwu, że powinni brać przykład z „Tatusia”. On mówi do niej poprawnym imieniem. On dba o nią i o to, jak się reprezentuje. Jazgot to dobry tatuś.
Suczka wróciła do gromadki dzieci, pozwalając ten jeden raz swojemu opiekunowi iść przodem. W zasadzie „gromadka” ta była dość uboga: w jej skład wchodziła jedynie sama Piripiri, jej wkurwiająca siostra oraz Poziomka, którego Orcha nazywała w myślach Poziomkiem (bo trochę nie ogarniała jeszcze tych wszystkich spraw związanych z płcią) i którego obecność z zapałem ignorowała, bo był dla niej zwykłym śmaciarzem, tak samo jak jej siostra.
— Miło was wszystkich widzieć — oznajmił grzecznie Jazgot do zgromadzonych.
Piripiri, chociaż droga na miejsce docelowe bardzo ją zmęczyła, z zapałem podziwiała zgromadzony tłum psów. Jej introwertyczna cząstka duszy, dość spora cząstka mówiąc szczerze, kuliła się teraz w najgłębszym i najciemniejszym zakamarku serca suki, wołając o pomoc. Gdyby nie to, że Piri jest naczelną ateistką i nie ma broni, rzuciłaby się wtedy na ziemię i wołała „Błagam, Gwiezdni, zabijcie ich wszystkich, bo chyba strzelę sobie w głowę!”. Wszyscy wiemy, że jej życie jest cenniejsze, i już lepiej zabić wszystkich zgromadzonych niż ją. Tym bardziej że ci zgromadzeni się dziwnie na nią patrzą. Śmierć im.
Chociaż kiedy wspomniała Jazgota, to zawahała się. W końcu zmienił jej imię. W końcu był dość dobrym ojcem…
Ale niech jej siostra PŁONIE! Orchidea uśmiechnęła się niezbyt zdrowo kiedy wyobraziła sobie swoją siostrę w płomieniach i jej puste dołki, w których dawniej umiejscowione były oczy. Czy oczy mogą się rozpuścić pod wpływem dużej temperatury?
Była jednym z tych dzieci, które tym bardziej się męczą, tym więcej głupot gadają i tym debilniej się zachowują. Wtedy na przykład zaczynają rozmyślać nad tym, czy można rozpuścić swojemu rodzeństwu oczy, czy jednak to niemożliwe.
Mógłby przydać się jej kodeks wojownika bądź też kodeks moralny, ale to luźna sugestia.
Cóż, Piripiri nie mogła powiedzieć, że było ciekawie. Było dość nieciekawie. Wprost nudno — dorośli rozmawiali o swoich typowo dorosłych sprawach, liderzy jeszcze nie wzięli głosu, a sama malota widziała tych wszystkich idiotów po raz pierwszy w życiu i nie miała z kim rozmawiać. Bo chociaż idiotami byli (w końcu wierzyli w Gwiezdnych) to jednak chciałaby potrenować swój mózg rozmową z kimkolwiek.
— To jak tam Rzepo, co tam ciekawego w twoim klanie — zaczął Jazgot, wyrywając swoje dziecko z zastanowienia. — Bo ja mam Bąbelki.
„Bąbelki? Mówi o mnie jak o jakiejś całości, a ja jestem w końcu jedyna i niepowtarzalna!”
Musiała jakoś podkreślić swoją odrębność. Po prostu musiała.
— Tatuś jest super! — trochę wbrew sobie wykrzyczała, bo nadal nie wiedziała, czy może mu zaufać. — I zmienił mi imię na Piripiri.
Gdyby nie jej oderwanie, to zdołałaby zauważyć zdziwione spojrzenia innych. Raczej nie uważali ją za normalną (dobra, tam Rzepa uśmiechała się pijacko, ale ona zawsze wygląda tak samo). Jazgot natomiast uśmiechnął się szeroko, będąc przedziwnym kontrastem pośród tych poważnych posągów przywódców.
— Jestem super, bo mam takie super dzieci.
I chociaż teraz powiedział o Piripiri jako o całości, to uczennica nawet ucieszyła się, że nie powiedział „takie super dzieci, poza Piripiri”. Brr, a gdyby powiedział „takie super dzieci, poza Orchideą” to chyba nie uszedłby żywy.
Ale ona lubi tak wymyślać o mordowaniu innych. Tak naprawdę to pocieszne dziecko i nikogo by nie skrzywdziła.
Jej wzrok napotkał wiewiórkę, a do jej głowy wpadł super pomysł. W jego wykonaniu przeszkodził jej jednak Jazgot.
— Zobacz Piripiri, ta suka tam to twoja ciocia. Nazywa się Nieuchwytna Pieśń — oznajmił samiec.
— Ale fajnie! Brzydka trochę, szkoda, że nie ma tatusia w rodowodzie, to może byłaby ładniejsza! Mogę iść się przywitać? — zapytała, wcale nie podlizując się swojemu tacie.
— Malutka nie mów tak... — westchnął. — Ech oczywiście, leć się przywitać, a potem wracaj do mnie.
Piri była wielce zadowolona, kiedy biegła do suki. Jednak poznaje nowe psy i nie siedzi w samotności całe zgromadzenie! Jest dokładnie tak, jak sobie wymarzyła!
— Cześć suko będąca moją ciocią! Jestem Piripiri, miło poznać — młoda nie znała jeszcze wielu negatywnych wydźwięków słów, chociaż miała do tego prawdziwy talent i uczyła się szybciutko.
Nieuchwytna, czy też Żałobna, uśmiechnęła się do dziecka, lekko zaskoczona, jednocześnie dziękując za coś Jazgotowi. Piri nie słuchała, o czym rozmawiali i też wcale ją to nie obchodziło. Obchodziła ją natomiast reakcja suki na to, co mówiła Piripiri, i wymagała ona poprawy.
Tupnęła łapą, próbując zwrócić na siebie uwagę.
— Hej, ty tam, jak się nazywasz? Skoro ja mówię swoje cudowne, nowe, wspaniałe i imię to oczekuję tego od ciebie! Rozumiem, że może być słabe, nie to, co Piripiri, ale i tak mi je powiedz! — niczym naburmuszona nastolatka mówi wyniośle, chociaż nie powinna być dumna z faktu, że tak prędko udało jej się zapomnieć czyjeś imię. W zapominaniu była jednak prawdziwym mistrzem.
— Przepraszam, Kochanie. Muszę skupić się na zgromadzeniu, to ważny czas dla wszystkich pięciu klanów, kiedy możemy wymienić się informacjami. Nazywam się Żałobna Pieśń, oczywiście twoje jest dużo ładniejsze — powiedziała, uśmiechając się ciepło.
Uczennica popatrzyła się na nią oceniającym wzrokiem, po chwili stwierdzając z satysfakcją:
— Lubię cię, chociaż nie jesteś taka ładna, jakbym spodziewała się po kimś spokrewnionym z moim tatą — uznała.
Nieuchwytna roześmiała się, i chociaż było to zniewagą, to Piripiri udało się to jakoś ścierpieć.
— Powinnaś poznać moją córkę, Różyczkę. Myślę, że byście się dogadały — uśmiechnęła się, wskazując pyskiem w stronę idącej z mentorką Różyczki.
Mówiąc szczerze, Orchidea ledwo pamiętała, co było dalej. Ze zmęczenia nie pamiętała nawet, jak się nazywa i pewnie nieraz przedstawiła się swoim byłym imieniem. To, co pamiętała, to że jej rozmowy były naprawdę krótkie. I że napierdalała dużo wiewiórek. A na samym końcu prawdopodobnie powiedziała coś niemiłego do Jazgota, ale on musiał jej to wybaczyć — Piripiri nie dorosła widocznie jeszcze do takiego długiego siedzenia po nocy.
Tak czy siak, uczennica była usatysfakcjonowana. Przeżyła i miała pełno nowych przyjaciół, chociaż ich imion nie pamiętała już następnego dnia.
[1376 słów: Piripiri otrzymuje 13 PD i 6 punktów treningu]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz