11 czerwca 2022

Od Sikorkowej Melodii do Kurzu

Sikorka dostała dziś dyżur w żłobku. Nie powierzono jej jeszcze nigdy żadnych dzieciaczków, więc pierwszy raz miała okazję wykazać się w roli niańki. Znalazca szczeniąt, Szlochająca Wierzba przekazał jej to zadanie, pod nieobecność Iskrzącej, która wybrała się z własnymi dzieciakami na spacer, sam idąc ze swoim przyjacielem, Kawką seniorem, na wspólne polowanie. Wyglądało na to, że jej pozytywna energia była dobrze znana w całym klanie. Łaciata wojowniczka słyszała o tych małych kudłaczach przeróżne legendy, przede wszystkim o tym, jak to są oni podmiotami Infernum oraz o tym jak to nie można spuścić ich z oka nawet na chwilę, ponieważ w innym wypadku doprowadzą w rekordowym czasie do uszkodzenia swoich małych ciałek lub kompletnej destrukcji wszystkiego w okolicy. Sikora nie wierzyła, żeby tak małe i urocze stworzonka mogły kogoś skrzywdzić, ale na wszelki wypadek przyjęła margines błędu na ewentualne problemy wychowawcze. Nie miała wiele czasu na przemyślenia. Nawet nie zorientowała się, gdy siedziała już w żłobku, z czwórką malutkich borzojowych główek kręcących się wokół.
— A proszę Paniiii? — jęknęła Kawka — A dlaczego słońce tak jasno świeci?
— Żebyśmy mogli wszystko dokładnie widzieć moja droga — odpowiedziała z uśmiechem Sikorka.
— Hm. — Zaakceptowała odpowiedź mała sunia. — W takim razie co musi świecić, żebyśmy mogli słyszeć, albo węszyć?
— Trudne pytanie. Nie mam pojęcia. Musimy zapytać się kogoś mądrzejszego. Może Pani Rzepakowa Gwiazda zna odpowiedź? Jeśli chcecie, możemy do niej iść i się zapytać, jeśli nie robi teraz nic ważnego.
Odpowiedział jej trzask kartonowego pudła spadającego z półki na ziemię. Prawdopodobnie rzeczy, które były w środku, przestały mieć funkcje użytkowe w momencie zetknięcia się z ziemią. Spojrzała na psiaka stojącego bezpośrednio pod pierwotną lokacją pakunku, który wpatrywał się w swoje dzieło z zadowoleniem.
— O nie mój mały robaczku, tak to się nie bawimy, jakby spadło na ciebie, to byś się kompletnie potłukł — łagodnie skarciła dumnego z siebie Kurza.
Podeszła do niego i odsunęła pudło pod ścianę.
— Nikt cię nie pytał głupia babo! — odpowiedział ze śmiechem szczeniak, patrząc jej wyzywająco w oczy.
— Oho, pana chyba nikt nie nauczył kultury. — Uśmiechnęła się z przekąsem suczka. — Chyba to ja będę musiała-
Zamilkła na dźwięk skrzypiącej podłogi za nią. Odwróciła się i zobaczyła Kiełbaskę, jak gdyby nigdy nic wychodzącego przez otwarte drzwi i zaczynającego schodzić po schodach. Jednym susem doskoczyła do niego, złapała za ten puchaty, czarno-biały kark i odstawiła obok reszty rodzeństwa. Mając ich wszystkich na oku, tyłem podeszła z powrotem do drzwi, wspięła się na tylne łapy, i używając pyska, zamknęła je.
— Skoro nie chcecie współpracować, posiedzimy sobie tutaj i nie będziemy nigdzie wychodzić do powrotu waszych opiekunów — oznajmiła, suczka.
— A proszę Pani? Spać mi się chce. — Kawka patrzyła na nią zmęczona, przymykając swoje brązowe oczka.
— Kochanie, w takim razie połóż się na tamtych poduszkach — wskazała pyskiem na zakurzony stosik miękkich przedmiotów, przygotowanych do spania specjalnie dla szczeniąt, który okupował już jej brat, Iskierek, który dopiero wybudzał się ze snu.
Rudawa suczka skinęła podłużną główką i poddreptała, rozpędzając się i wskakując z radością na stosik. Wojowniczka uśmiechnęła się dobrodusznie, widząc jak uroczo wyglądają małe, borzojki. Miała nadzieję popatrzeć dziś na ich urok, ale oceniając po zachowaniu, raczej się przeliczyła.
— No dobrze maluszki, co chcielibyście robić? Nie jesteście śpiące? — zapytała.
— Przede wszystkim nie jesteśmy maluszkami! — oburzył się Kiełbaska, robiąc obrażoną minę. Rozejrzał się po rodzeństwie — Przynajmniej nie ja.
— W takim razie, jak was nazywać?
— Yyyym… Sama coś wymyśl, to nie jest mój problem! — burknął pod nosem.
— Odnoszę wrażenie, że jednak troszkę jest — Posłała mu uśmiech — W takim razie ty będziesz Grahamkiem, ty Sezamkiem, a ty Pączuszkiem — nazwała po kolei Kiełbaskę, Kurza i Iskierka, który obgryzał kawałek poduszki, nie zwracając szczególnej uwagi na resztę — wasza siostra będzie Preclem. Musicie jej powiedzieć jak wstanie, dobrze?
— Strasznie głupie te imiona — zauważył Grahamek.
— To wymyśl lepsze — Wojowniczka wystawiła język do szczeniaka i przymknęła oczy w zamyśleniu. — Dwunożni tak nazywają swoje jedzenie, przynajmniej tak opowiadał mi kiedyś tata. Moglibyśmy wybrać się na wycieczkę i poszukać pierwowzoru waszych nowych imion, ale niestety, żeby robić takie rzeczy, trzeba być grzecznym. No dobrze, co powiecie słodziaki na… zabawę w berka?
Gdy znów spojrzała w miejsce, które powinny zajmować te dwa małe, pyskate nicponie, było ich zero, jak dało się łatwo przewidzieć. Westchnęła zawiedziona i rozejrzała się dookoła. Oczywiście Kurz i Kiełbaska nie mogli ustać w miejscu. A lepszym określeniem było raczej „Nie mogą wytrzymać chwili, bez dążenia do czyjejś złości”. Jeden szarpał się o poduszkę Iskierka, a drugi siedział obok Sikorki i robił do niej głupie miny.
— Grahamku, zostaw tę poduszkę! Pączuś jest tutaj jednym porządnymi kulturalnym psem — Spojrzała na śpiącą obok Kawkę. — Jedynym nieśpiącym. A ty Sezamku, nie mam pojęcia co w tych twoich minach takiego przezabawnego. Są raczej trochę… głupie i durne? Dokładnie. Głupie i durne. Chociaż jak podejrzewam, o to właśnie chodzi.
Suczka wzięła wdech i spróbowała się opanować. Nie może na nie krzyczeć, to będzie je tylko stresowało, a w taki sposób do niczego nie dojdą. Z drugiej strony, jeśli pokaże im, że to ona jest tu najsilniejsza… Nie, to było okropne podejście, stałaby się wtedy tym, czym gardziła. Podeszła do Kiełbaski i zdenerwowanego wyraźnie Iskierka. Swoją łapą szturchnęła czarno-białego, kudłatego psiaka i powaliła go jak najostrożniej się dało na ziemię, przyciskając na tyle mocno, by nie mógł się podnieść, ale nie wystarczająco mocno, by zrobić mu krzywdę.
— No i co teraz cwaniaczku? — Zaśmiała się pogodnie, do wyrywającego się szczeniaka.
— Zostaw mnie! — pisnął rozzłoszczony, ale Sikorka nie zdążyła nawet przeanalizować tej prośby, ponieważ w jej ogon wbiły się z całej siły malutkie szpileczki, powodując natychmiastową bezwarunkową reakcję wojowniczki, wyćwiczoną przez księżyce treningów, w formie strząśnięcia atakującego z siebie, przy okazji zostawiając Kiełbaskę wolnego.
Kurz trzymał się mocno, ale nie wystarczająco mocno, by dać radę wytrzymać nagły wstrząs, więc zanim suczka zorientowała się, że to skrajnie nieodpowiedzialne z jej strony, szczeniak już został odrzucony na ziemię.
— Przepraszam! — krzyknęła przerażona, podbiegając do leżącego na ziemi psa — To był odruch! Bardzo cię boli? Idziemy do medyka?
Mały prychnął i podniósł się, tylko lekko chybocząc na boki. Nie wyglądał na mocno poszkodowanego, może siniak, czy dwa oraz lekki szok. Sikorka była pewna, że jeśli tylko dowie się o tym ktokolwiek, już nigdy nie dopuszczą jej do absolutnie żadnych szczeniąt, a przez kolejny księżyc, w najlepszym przypadku, będzie musiała wymieniać posłania i wyciągać kleszcze codziennie.
— Mogłam wziąć Nagietkowy Poranek, on pewnie lepiej się dogaduje z dziećmi niż ja, a co dwa pyski to nie jeden — mruknęła pod nosem zła na siebie.
<Kurz?>
[1053 słowa, Sikorkowa Melodia otrzymuje 10 punktów]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz