Pytania, jakie zadała mu miedziana suczka, spodziewał się już od pewnego czasu. Odwrócił wzrok od jej ślepi i skierował go w górę, w stronę bezchmurnego nieba, chylącego się na nieboskłonie. Jedynie kilka gęstych obłoków kłębiło się na zachodzie, wiatr jednakże odpychał je w przeciwną stronę. Niemożliwe było, by nie zauważyła, że znacząco różni się od innych psów będących pod opieką Dwunożnych. Sam jego wygląd czy choćby sposób poruszania, jak zauważyła już Rysa, zdradzał jego prawdziwe pochodzenie. Nigdy nie miał nic wspólnego z... miastowymi ani pazernymi na wszystko Dwunogimi! Z tego co słyszał, życie jako ich własność nie jest łatwa i głęboko współczuł suce, że nie spotkało jej szczęście życia w lesie. Że nigdy nie biegła po wilgotnym runie, że nie goniła królika czy choćby nie brała udziału w jakimkolwiek polowaniu. Życie w klanie wiązało się też z określonymi zasadami, ale ich przestrzeganie jest czystą przyjemnością w porównaniu do egzystencji Miedzianowłosej. Miał ochotę ją czule pocieszyć, jednak zamknął głęboko w sobie przemyślenia tego rodzaju. Czuł, że coś jest z nią nie tak. Może nie mówi mu do końca prawdy...? Może w mieście jest jeszcze gorzej, niż myślał? A może to życie w samotności czy na ulicy nauczyło ją tego tonu głosu, gdy chciała się czegoś dowiedzieć. Westchnął przeciągle, ciągle nie potrafiąc zadecydować o tym, co powie samicy. Czuł na sobie jej wyczekujący wzrok i coraz bardziej chciał wykrzyczeć komuś w pysk, co tu tak naprawdę robi. Że jest jednym z przywódców klanu tych, co się ostali, ale stracili wiarę? Że pod wpływem ostatnich wydarzeń już nie wierzą, że cokolwiek istnieje tam w górze?
- Wiesz, jest to ciężki temat... - zaczął dość ostrożnie, bacząc dobrze na wypowiedziane słowa - Nie wiem, czy chciałabyś to usłyszeć. I na pewno nie powiem tego w kilku zdaniach.
- Mamy czas - odparła ze spokojem, choć dało się wyczuć nutkę podekscytowania - Znam spokojne i bezpieczne miejsce, gdzie na pewno nikt ci nie przerwie.
- W takim razie muszę jednak... - już miał rezygnować, mimo wszystko po chwili urwał i dodał ostateczną odpowiedź - Prowadź.
W migdałowych ślepiach suki widać było coś w rodzaju tryumfu, umknęło to jednak zwykle czujnemu wzroku Altere. Bez wahania przyśpieszył i ruszył za Rysą, gdy ta narzuciła nowe tempo i skierowała się w inną stronę. Z każdym krokiem powieki samca coraz bardziej opadały a jego organizm pomału domagał się odpoczynku. Niebo zaczynało się pokrywać krwistą łuną, która za kilka obiegnięć powinna całkowicie zmienić barwę na granatową czerń. Pies ziewnął, czując się syty, ale zarazem pełen wyrzutów sumienia. Klan miał jeszcze trochę jedzenia jedynie na dwa dni, przy czym jutro zużyją już wszystkie rezerwy jakie zebrali ostatnich dni. Bez jedzenia nie miał po co nawet kierować się w stronę opuszczonej siedziby Dwunogich, jaką obrali sobie na kryjówkę. Zawiesił wzrok na swoich łapach, które równo podnosił w szybkim truchcie.
Gdy dotarli, Altere ciągle trzymał się bliski suki, bowiem nie miał bladego pojęcia gdzie się znajduje. Otoczenie i nieznane mu zapachy powodowały nieufność wżerającą się do jego umysłu - trawa rosnąca tu dość krótko przyjemnie muskała jego opuszki jak i stawy. Otaczał go wieniec równo rosnących jabłonek, których gałęzie były dziwnie proste. Rozejrzał się z błyskiem podejrzenia w ślepiach, oczekując wytłumaczenia przez swoją pośredniczkę.
- Nie martw się - rzuciła szybko - Dwunogich nie ma tu od dawna.
Spojrzała się na niego, lekko przekręcając kształtny łebek. Siadła pod drzewkiem, niedaleko równo ułożonych, jasnych gałęzi. Miały wręcz nienaturalnie biały kolor i otaczały okręgiem całe to pole.
- Zaczynaj, bo mnie trochę... zainteresowałeś - wytłumaczyła chwilę później, nie spuszczając z niego wzroku - Trochę, to mało powiedziane. Skąd jesteś? Gdzie jest twój dom?
- Jestem z lasu...
- Lasu? Tego lasu?
- Nie, mój dom jest trochę dalej, wiesz? To nie jest malutki las w mieście a ogromne przestrzenie pokryte zielenią. Byłem kiedyś w klanie...
Na te słowa samica jakby drgnęła, jednak nie dała po sobie poznać tego zachowania. Altere jednakże to zauważył i westchnął z narastającą złością. Wyraźnie czuł, jakby nagle pomiędzy nimi zapadła ściana z czegoś twardego.
- Co, słyszałaś kiedyś o brutalnych i morderczych klanach z lasu? - wręcz jej to zarzucił - My tacy nie jesteśmy... w sumie nie byliśmy. Do momentu.
Jego łapy zadrżały a on sam przymknął oczy. Czuł na sobie wrzaski jego towarzyszy z Ventus i czuł ich palący ból... Ich każdą ranę i zawód nad przegraną bitwą. Żarzące oddechy, które po kilku sekundach miały ustać. Nie był w stanie tego więcej znieść, jego łeb wręcz nakazał mu ucieczkę zaraz po bitwie. Nie wiedział, kto przeżył i czy oni żyją ale... już nie tęsknił. Pogodził się sam ze sobą, nadal żywiwszy urazę do Quintusa i Gwiezdnych, których nie ma.
- Ja... ja rozumiem - powiedziała cicho i obróciła łeb - Co się tam stało?
- Zaatakowali nas, nie mieliśmy żadnych szans. Walczyliśmy do ostatniego tchu ale... przegraliśmy. Nie wytrzymałem i po walce uciekłem - mówił wręcz drżącym głosem - Nie mogłem inaczej. Tyle psów zginęło... Widziałem jak jeszcze trwają w niemej agonii a ja nie mogłem zrobić nic. Rozumiesz? Nic.
Zamknął ślepia i odetchnął głębiej, wznosząc oczy ku górze. Ile jeszcze miały trwać jego katusze? Suka była pierwszym psem, któremu kiedykolwiek powiedział otwarcie co czuje w związku z utratą własnego klanu i ziem. Nie miał jednak zamiaru wspomnieć o swym nowym klanie jak i miejscu zamieszkania - tamte psy mogły bardzo niepozytywnie zareagować na jej towarzystwo.
- Ja ci naprawdę współczuję - słowa te wypowiedziała w dość dziwnej intonacji.
Owczarek nie poruszył się jednak, pochłonięty w głębokich rozmyślaniach dotyczących ostatnich wydarzeń.
<Ryska?>
[1007 słów: Altere otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz