Czasem myślę, że ucieczka to moje przeznaczenie. A potem, przypominając sobie, że nawet nie wierzę w żadne przeznaczenie, po prostu zwalam to na wieczne poczucie winy.
Ale czasem też poczucie winy zbyt bardzo daje mi w kość. Czasem czuję, że muszę po prostu odciąć się od tego zobojętniałego idioty i stanąć naprzeciw problemom. Być może właśnie dlatego pokazałem nieznanej dotąd suczce magazyn.
Byłem przekonany, że to wspaniały pomysł, istotne miłosierdzie w moim wykonaniu. Po mojej rychłej śmierci może nawet te nieistniejące, gadające psie duchy zlitują się nad moim żałosnym losem i pozwolą mi zostać jednym z nich.
To był tak pieprzenie głupi pomysł, że czuję się zażenowany własną naiwnością i głupotą zarazem.
— Dziękuję — wyszeptała suczka, kiedy tętent podeszwy uderzającej o chodnik ucichł. Zgubiliśmy Hycla.
Nie czuję się przyzwyczajony do podziękowań wobec mnie. Jestem tylko klanowym medykiem, nie żadnym rycerzem, który ratuje przypadkowe psy z opresji. I to jeszcze bezpańskie kundle włóczące się po mieście, jakby odgrywały tutaj ważniejszą rolę niż podkradanie kiełbasek istotom statystycznie inteligentniejszym. W zasadzie, większość psów traktuje moją pracę jako mój obowiązek, coś, za co nie powinno się dziękować, w końcu to właśnie powinienem robić. Pomagać innym. Tyle, że utkwiliśmy w zupełnie innej sytuacji; w tym momencie nie byłem medykiem, a ona nie była ranna. Chyba.
Odruchowo mierzę ją wzrokiem od łap po uszy, jakby chcąc upewnić się, czy nieznajoma nie drasnęła się przy ucieczce.
A chwilę później przypominam sobie, że niezręczną chwilę temu suka mi podziękowała, a ja od tamtego momentu stoję jak pachoł i wpatruję się w nią jak skończony kretyn, kompletnie bezsłownie. Moje zachowanie żenuje mnie na tyle, że tylko mrugam dwukrotnie, odganiając zamyślenie i mamroczę:
— Mhm.
Mijam ją, kierując się w stronę kartonów, które kolejno od największego do najmniejszego tworzą dla mnie drogę do wyjścia na przeciwną stronę ulicy, tak, abym mógł uniknąć możliwego zetknięcia z Hyclem. Znowu.
Ale suczce raczej nie podoba się to, że jej rycerz tak po prostu zostawia ją na pastwę losu. Może była nowa w mieście? Może zgubiła się gdzieś po drodze, uciekając przed Dwunożnym? Ewentualnie była po prostu wścibską bestyją. To też wydaje mi się rozsądną opcją.
— Hej, nie przedstawisz się? — pyta opanowanym głosem, w którym nie dało się wyczuć ani krztyny pogardy wobec mnie, lecz raczej coś w stylu zwykłego zaciekawienia.
Odwracam łeb w jej stronę, ponownie lustrując ją wzrokiem. Może była niedobitkiem klanu Quintus? Czy ja w ogóle powinienem ją ratować?
Fukam cicho. Nie jestem taki jak Quintus. Nie zostawiam innych w potrzebie.
— Słuchaj, młoda–
— Maxine.
Ach, tak. Maxine. Brzmiało kompletnie jak imię nadane przez jakiegoś niezbyt kreatywnego Dwunożnego, który nazywa tak swojego pchlarza. Z drugiej strony, wydaje mi się też jakoś podejrzanie znajome.
— Słuchaj, młoda — kontynuuję, ignorując jej drobną uwagę — nie wiem, czemu mnie o to pytasz, ale to chyba pora na to, żeby się rozejść.
— Czyli? Powiesz mi, jak masz na imię?
Większość psów na moje kąśliwe uwagi czuje się nieco zawstydzona i się zamyka. Ale nie, do stu Dwunożnych, ONA. Tym razem wygrywa.
— Leonis — wzdycham, czując się obnażony własnym imieniem przed nieznajomą mi do tej pory Maxine. — Tyle ci wystarczy? Czy mogę już sobie pójść?
— Jesteś z któregoś klanu, prawda? — kontynuuje serię pytań.
Zwracam pysk do sufitu. Błagam, jeśli tylko się jej pozbędę, zostanę przykładnym pieskiem i zacznę wierzyć w Gwiezdnych, bo zamknięcie się przez nią mógłbym nazwać jedynie cudem.
— Taa, być może.
— W imieniu klanu Ventus naprawdę chciałabym ci podziękować za pomoc.
Czuję, jak przechodzi mnie dreszcz, a włosy w okolicach kręgosłupa stoją w sztorc. Czy ja właśnie uratowałem jakąś wojowniczkę? Albo, o zgrozo, liderkę?
Parskam.
— Oczywiście. Ventus. Tak, świetnie, naprawdę. Cieszę się — kwituję pogardliwie, mając zamiar odejść.
Czuję nieuzasadnione wręcz uprzedzenie do psów spoza Bezgwiezdnych — nie wierząc w to ich całe życie pośmiertne, wydawali mi się dosyć prymitywnymi jednostkami. Mam wrażenie, że młoda zaraz padnie na ziemię i zacznie dziękować psim duchom, że darowali jej wolność. Na szczęście, tak się nie stało.
Nie wiem, co powinienem powiedzieć na pożegnanie. Mam nadzieję, że spotkamy się wkrótce, choć niekoniecznie w takich okolicznościach? Nie, to było istotnie głupie. Wcale nie chcę jej wkrótce spotkać. Prawdę mówiąc, chcę do końca życia unikać już wszelkich pchlarzy spoza mojego klanu.
Zamiast ckliwego pożegnania, po prostu odbijam się tylnymi od starannie ułożonych kartonów i staję na parapecie, by zaraz przekraść się przez niewielkich rozmiarów, wiecznie otworzone okno. Kartony, po których się wspiąłem, spadły, tworząc niemal chaotyczną rzeźbę na podłodze.
Spoglądam za siebie, nie wiedząc, czy powinienem zostawiać Maxine na pastwę losu. Fakt, jest z wrogiego klanu, ale nie znam jej na tyle, żeby móc określić, czy jest warta mojej pomocy, a za dziurą w ścianie mógł czekać na nią Hycel. Tymczasem ja, jakże samolubnie, odciąłem jej jedyną alternatywną drogę do wyjścia. No chyba, że suczka posiada ukryte zdolności i jest w stanie ułożył kartony ponownie albo otworzyć drzwi dla Dwunożnych. To nie tak, że wątpię w jej umiejętności. Po prostu chciałbym to zobaczyć
Przysiadam przy oknie, przez chwilę nasłuchując. Może faktycznie zacznie się modlić do Gwiezdnych? Albo przeklinać na moje egoistyczne podejście?
Może ma rodzinę. Może pilnie potrzebuje wrócić do swojego klanu. Może powinienem dopilnować tego, żeby wróciła bezpiecznie do Ventus?
Przeklinam swoją naiwność. A potem podnoszę się gwałtownie, nasłuchując niezrozumiałego, dwunożnego języka, który dochodzi z bardzo, bardzo bliska.
— Tak, widziałem, jak tędy uciekają bezpańskie psy. Powinien pan załatać tę dziurę, a ja zajmę się kundlami.
— W mieście jest ich coraz więcej.
— To prawda. Próbujemy się nimi zająć, ale skubańce zachowują się, jakby nigdy nie miały do czynienia z człowiekiem. Pewnie są dzikie.
— Da sobie pan radę? Tak samemu? Z dwoma psami?
— To nie pierwsza taka akcja i z pewnością nie ostatnia.
Drzwi otwierają się z hukiem, a od ścian odbija się głuche warczenie mojej towarzyszki. Zawracam, odbijając się od parapetu i z łoskotem uderzam łapami o podłoże, lądując obok Maxine.
— Uciekaj, młoda. Tamta dziura to nasza jedyna droga wyjścia — warczę w stronę suki, wskazując łbem na ścianę, gdzie powinno być wspomniane wyjście. Z przerażeniem jednak zauważam, że dziura zostaje zastawiona przez kartony, które wcześniej przewróciłem.
<Maxine?>
[1032 słowa: Leonis otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz