31 grudnia 2019

Od Onyksa CD Rysy

Nie cierpiał dzików. Zawsze atakowały, nie ważne w jakiej sytuacji, nawet gdy potrzebują pomocy i tak będą się bronić. Z jednej strony to odważne, ten hart ducha wymaga podziwu, jednak w tym momencie był on całkowicie niepotrzebny. Ani Onyks, ani Rysa (tak mu się wydawało) nie mieli w stosunku do niego złych planów i samiec wolałby nie walczyć, odejść w pokoju… niestety teraz musiał wykonać szybki ruch w bok, aby nie zostać staranowanym przez dzika. Rysa zrobiła to samo i po chwili się na niego rzuciła. Onyks miał zrobić to samo, ale poczuł coś dziwnego, zapach tego dzika dobiegał jakby z dwóch stron. Odwrócił się i podbiegł do krzaków, za którymi, jak się domyślał, chowała się dwójka małych warchlaczków. Szybko wrócił do samicy.
- Nie zabijaj jej! - oznajmił Rysie, która puściła zwierzaka. Gdy locha zobaczyła, że znajdował się blisko jej młodych, szybko popędziła w jego stronę. Znowu zrobił unik. - Chodź – rzucił do suczki, która nic nie rozumiejąc, ruszyła za nim. Krótko mówiąc: uciekli.
Las po chwili się skończył, a dzik gonił ich tylko przez chwilę, w końcu nie mógł zostawić swych dzieci bez opieki. Pod tym względem szanował ten gatunek, chociaż większy podziw wzbudzały u niego niedźwiedzice: nie dość, że musiały same wychować potomstwo, to jeszcze musiały ich bronić nie tylko przed innymi zwierzętami, ale nawet przed własnym gatunkiem, gdzie samiec bez oporu je zabije. Taka samica walczy o swe dziecko z praktycznie silniejszym i większym od siebie przeciwnikiem.
Kiedy już byli poza zasięgiem dzika, zatrzymali się przy moście, który pojawił się przed nimi. O tej porze Dwunożych nie było, jednak w celu większej ostrożności, weszli pod most. Usiedli na ziemi i napili się wody. Zawsze w tym miejscu śmierdziało ściekami i czymś ostrym od ludzi, którzy często tutaj spali.
- Dobry ruch – odezwała się Rysa, samiec spojrzał na nią.
- Jaki?
- Żeby uciec i nie marnować siły - mówiła to spokojnie, Onyks lekko się uśmiechnął.
- Zgadzam się z tobą i chciałbym dodać, że miała młode. Jak locha walczy dla swych dzieci, to do śmierci – odwrócił głowę w jej kierunku. - Nie lubię osierocać – dodał i poruszył uszami. Podniósł się i odwrócił, za nim pojawili się ludzie. Dwójka ludzi, samica i samiec, którzy nie przypominali otumanionych i niczym nie śmierdzieli, chociaż od dziewczyny mógł lekko poczuć coś na wzór fiołków.
- Są tu jakieś psy – odezwała się kobieta. Psy uważnie im się przyglądały. Mężczyzna popatrzył na nich, kucnął i wziął coś do ręki. Po chwili okazało się, że był to niewielki kamień, którym rzucił w psy. Na szczęście trafił w ziemię, przed nimi. Po chwili dziewczyna pomachała dziwnie rękami, poruszała ustami, na szczęście psy nie musiały rozumieć ich słów, by wiedzieć, że mają sobie stąd iść.
- Nigdzie nie ma spokoju – stwierdził Onyks, a Rysa mu tylko zawtórowała i oboje stąd zniknęli, dając kochankom możliwość nacieszenia się sobą. Wyszli spod mostu i ruszyli wzdłuż lasu, aby po kilkunastu metrach wejść w głąb i wrócić na bezpieczne tereny.
Las się zmienił. Żadnych liści, gołe gałęzie i wszędzie biało. Ten zimny puch przyklejał się do futra i nawet gdy próbowało się go strząsnąć, zawsze coś zostawało. O tej porze roku ciężej było cokolwiek znaleźć do jedzenia.
- W sumie zima jest całkiem ładna na swój sposób – odezwał się do samicy.
<Rysa?>
[530 słów: Onyks otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz