Przekonanie, że także nostalgia doprowadzi kiedyś do tego, że wszystkie klany pewnego dnia sprzeciwią się Quintus tylko po to, aby wrócić do swojego dawnego domu pali mnie od środka. To głupota, powtarzam. Psy są słabe. Daliśmy się wybić przez garstkę idiotów, którzy pragnęli jedynie władzy. Ale przecież bezgwiezdnego gbura to nie dotyczy, prawda? Przecież bezgwiezdny gbur nie ma nic wspólnego z tymi nostalgicznymi (idiotycznymi?) bestiami, które uciekają z własnego domu i liczą na cud, że pewnego dnia wszystko się zmieni, prawda?
Zaiste, myślę, kierując się w stronę lasu. Zaiste, mnie to nie dotyczy. Nie jestem skończonym kretynem.
Na las najbardziej lubię patrzeć z ukrycia — w ten sposób istnieje nikła szansa, że ktoś mnie zaatakuje, a jeszcze mniejsza, że będzie to ktoś z Quintus. Przy tym mogę skupić myśli, wsłuchując się w melodyjny śpiew ptaków o poranku i w szum drzew podczas łagodnego wiatru poruszającego gałęziami. No dobra, koniec romantyzmu. Ptaki pozdychały z głodu i zimna, a szum przemienił się w irytujący gwizd. Śnieg skrzypi pod łapami paląc skórę, a na białym puchu osadza się krwistoczerwona ciecz po ataku na ofiarę.
Czy już mówiłem, że nienawidzę zimy?
Choć w szeregach Bezgwiezdnych panują braki, to i tak pierwszy lepszy medyk drastycznie odczuje zmianę pory roku. Chorzy? Są. Chłód? Jest. Głód? A jakże. Smutek, jakże estetycznie ozdobiony nostalgią? No ba. A wraz z tym wszystkim Leonis tracący rozum.
Ale zima to też dobry pretekst, aby chwilowo wczuć się w rolę wojownika i zrobić zapasy w nieco konserwatywny sposób. Jaki chory, wychłodzony, głodny i smutny pies nie zadowoliłby się tradycyjnym smakiem surowego zająca zamiast wyciągniętego ze śmietnika, lekko nadgryzionego hot doga? Dlatego też nie waham się, mając okazję choć na chwilę znaleźć się na obrzeżach lasu, aby zapolować.
Stary, tępy gbur, który kompletnie nie zna się na polowaniach. Czaję się na dostrzeżonego zająca, który prawdopodobnie już i tak doskonale sobie zdaje sprawę z mojej obecności, tylko czeka na odpowiedni moment, aby mi zwiać. W myślach próbuję ułożyć pełną strategię mojego polowania, włącznie z planem A, planem B i niedopracowanym planem C. Prawdopodobnie jestem zbyt wolny na zwierzątko — rozglądam się wokół, sprawdzając, czy mogę je w jakimś sposób ogłuszyć lub zapędzić w ślepy zaułek. W zasadzie, to tylko tyle wystarczy, aby plan się powiódł. Nie muszę zbędnie marnować energii na bezowocną gonitwę za czymś, co i tak mi ucieknie, a nawet nie jest warte całego zachodu… i zapuszczania się w głębsze tereny lasu.
Gdybym tylko miał tak zręczne łapy jak Dwunożni, myślę. Przecież wystarczyłoby tylko rzucić czymś w głupiego zwierzaka i padłby z miejsca. Dwunożni zawsze mają lepiej, wzdrygam się z irytacją.
Napinam mięśnie, jeszcze przez chwilę obserwując ofiarę. Wystarczy odpowiednio skoczyć, Leonis. Jeśli pacniesz go łapą w łeb, ogłuszysz go na taką chwilę, aby móc go bezproblemowo zabić.
Wyskakuję do przodu, ale jestem wolniejszy niż reakcja zająca. Długouchy skurczybyk wyrywa się spod moich łap, rzucając przed siebie w biegu o własne życie. Nawet go, do stu Dwunożnych, nie drasnąłem.
Zirytowany swoimi zerowymi umiejętnościami łowieckimi, 0druchowo puszczam się za ofiarą, choć doskonale wiem, że nie mam z nim szans. Zresztą, nie tylko z nim — moment, w którym wyskakuję zza wysokich krzewów, jest też momentem, w którym tuż przede mną wyrasta duża zaspa, w którą wpadam.
Duża, puchata zaspa. Z szarymi śladami od brudu i łapami w błocie. I chłodnym spojrzeniem, które idealnie komponuje się z jego personą.
Z wrażenia podskakuję, wywracając się do tyłu i koziołkując po śniegu. Mój towarzysz lustruje mnie wzrokiem, zupełnie jakby już sam doszedł do wniosku, że ma do czynienia ze skończonym kretynem.
Podnoszę się, otrzepując futro ze śniegu i stając w odległości kilku metrów od mojego towarzysza, na wszelki wypadek tak, żeby być bezpiecznym, ale przy tym zachować klasę. Atakować? Uciekać? Udawać niewinnego? Czy może jednak zostać zaatakowanym? Żadna odpowiedź nie jest poprawna. Prawidłowe jest:
— Czy mógłby szanowny pan nie pojawiać się przede mną jak, do stu Dwunożnych, duch? Cóż za młodzież, w tych czasach starzec nawet spokojnie nie może zapolować na zwierzynę — fukam, robiąc z siebie debila.
— Jesteś w pobliżu klanu Quintus — odzywa się.
— Stwierdzasz fakty, czy zadajesz mi pytanie? — mamroczę. — Słuchaj, jeśli bardzo miałeś ochotę na tego zająca, to bierz go sobie, niech ci będzie. Jeśli go znajdziesz. Tej zimy są jakieś dziwnie… szybkie. I niegłupie.
Mam wrażenie, że na wspomnienie o zającu pies lekko wzdryga się. Serce przyspiesza w mojej piersi, bijąc tak głośno, że nieznajomy zapewne jest w stanie usłyszeć je z odległości trzech metrów. Co, jeśli wcale nie chciał tego zająca? Co, jeśli to ja jestem jego ofiarą?
Cofam się o kolejny krok. Błąd. Mój towarzysz staje się jakby niespokojny i spięty. Przypatruję mu się uważnie, śledząc każdy jego ruch, jakby czekając na jego atak i przygotowując się do możliwej ucieczki. Czy powinienem zagłębić się w las tak, żeby go zgubić? Nie, to głupi pomysł. Być może jest z Quintus i zna las jak własną kieszeń. Muszę wrócić do miasta wszystkimi bocznymi ścieżkami, jeśli chcę się go pozbyć.
Moje plany pękają jak zamarznięta tafla wody, na której wejście co odważniejsi próbują swoich sił. Na tylnej łapie psa zauważam ranę, a śnieg wokół niej powoli zaczyna barwić się na rubinowo. Pora obrać inną strategię.
— Słuchaj, jestem medykiem, nie wojownikiem. Mogę odjąć ci trochę bólu, jeśli potem puścisz mnie wolno — mówię, zgrywając ofiarę. Przynajmniej w jednej rzeczy jestem dobry, choć nawet ja nie jestem pewien czy mam tu na myśli bycie medykiem, zgrywanie ofiary czy po prostu zachowywanie się jak idiota.
<Onyks?>
[935 słów: Leonis otrzymuje 9 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz