— Czemu tak właściwie nie? — powiedziała dość radośnie, jak na nią samą i odwróciła się frontem do Rysy — Prowadź więc do tego miejsca... nigdy wcześniej nie słyszałam tej nazwy. Jeśli znajdę tam choć kilka ziół, których potrzebuję, będę ci dozgonnie wdzięczna!
Wojowniczka kiwnęła głową i ruszyła szybszym krokiem w stronę wydm, majaczących się przy końcu plaży. Riley dopiero po chwili zauważyła, że niemal biegnie i mimowolnie rzuciła rudej wyzwanie, które ta, o dziwo, przyjęła. Piach wytrysnął spod ich łap, gdy suczki wyskoczyły i karkołomnym biegiem popędziły w stronę obranego celu.
Opuszczony dworzec wywarł na Riley ogromne wrażenie, choć nie pozytywne. Monumentalna budowla, która wyszła spod spiczastych łap Dwunogich, była przerażająca i budziła w młodej medyczce jedynie lęk, przed potęgą Dwunogich i odrobinę podziwu. Jedynie Rysa, która raźnie parła do przodu, sprawiała, że Riley jeszcze jakoś za nią człapała. Czekoladowa cały czas rozglądała się pełna niepokoju, wyraźnie widziała dawne ślady obecności Wysokich. A co, jeśli by tutaj wrócili?
W pewnym momencie miedziana zatrzymała się na śliskiej, szarej skale i głęboko odetchnęła, wyraźnie zadowolona. Riley westchnęła i uniosła oczy ku górze. Chciałaby mieć tyle odwagi, co ona.
— Czujesz? Tylko kilka razy, gdy byłam u ciebie, wyczułam ten zapach — zawołała i obróciła się w stronę czekoladowej; gdy ją dostrzegła, na jej pysku wymalowało się rozbawienie wymieszane z litością — Riley, czy ty się boisz?
Na dźwięk tych słów samica podniosła głowę i smętnie spojrzała się na Rysę. Nie chciała wyglądać na przestraszoną, ale nie potrafiła ukryć swojego strachu.
— Można ująć, że trochę się tego miejsca obawiam — po chwili jednak dodała, wyraźnie z nutką radości w głosie — Ale zioła czuję. I to nie jedno. Jeśli nam się poszczęści, to być może uzupełnię dzisiaj swoje zapasy w dość dużym stopniu. Czuję szałwię i nagietka...
— Riley, czekaj — ruda zeskoczyła z płyty i podbiegła do medyczki — Będzie szybciej, jak powiesz mi, czego mam szukać.
Wydawałoby się, że Rysa czyta w jej myślach. Dokładnie to, miała jej przed chwilą powiedzieć.
— Masz rację — powiedziała po chwili — Zajmiesz się rumiankiem. Wiesz jak wygląda?
— Ehm, tak. Mniej więcej.
— Pozwól, że ci przypomnę. Zioło, którego szukasz, ma bardzo łagodny zapach. Nie gryzie w nos, ba, można uznać, że samą wonią uspokaja. Niewielkie, o żółtych łupkach i białych płatkach. Jak znajdziesz kilka zbiorowisk tych roślin, to daj znać. Sprawdzę, czy to aby na pewno to, czego szukamy i zbierzemy ich dużo. Sądzę, że w naszym klanie wiele psów będzie go potrzebować. Ja w tym czasie zajmę się czymś innym...
Riley nie czekając, zaczęła wdrapywać się na sam szczyt budowli. Nie obejrzała się nawet za siebie, choć wiedziała, że Rysa za nią podążą. Niech jej będzie... Co chwilę łapy czekoladowej zsuwały się jej ze śliskiego spadu, jednak nie dawała za wygraną. Wskakiwała na pękniecie i ułatwiając sobie drogę, omijała wyrwy w pokryciu. Coś tu było stanowczo nie tak... Czuła to. Po prostu.
Dotarła. Z wycieńczenia usiadła i pozwoliła, by jej głowa dotknęła chłodnego kamienia. Specjalnie wybrała miejsce, które było w cieniu wielkiego głazu i pozwalało odetchnąć spokojnie wśród słonecznych promieni. Otworzyła ślepia i dostrzegła na linii leśnego horyzontu to, co nie dawało jej spokoju.
— Widzisz? — odwróciła się w stronę Rysy i westchnęła zaniepokojona.
Czwórka psów, zapewne wojowników, zmierzała w przeciwnym kierunku ich dawnej trasy. Mimo, że byli bardzo oddaleni, Riley widziała ich sylwetki i miała świadomość, że do Flumine nie należą.
<Rysa?>
[706 słów: Riley otrzymuje 7 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz