18 czerwca 2020

Od Klematisa CD Richiego

    W przypadkowych momentach swojego życia jako Bezgwiezdny jestem w stanie określić zalety mieszkania z Dwunożnymi — choć zazwyczaj są irytujący, mówią w niezrozumiałym języku i albo są na starcie wrogo nastawieni, albo wręcz przeciwnie, dokarmiają cię w najgorszym czasie dla klanu, to jednak pod pewnymi względami mutualizm obu naszych ras jest wyjątkowo opłacalny. A przynajmniej tylko z psiej strony, w końcu jestem pewien, że nie będę ulubionym futrzastym pupilkiem Dwunożnych mieszkających na obrzeżach swoich terenów. Jak wynika z moich wieloletnich obserwacji, gatunek ten szczególnie nie przepada za jednostkami, które podkradają im pożywienie. A przecież to istotna głupota — ofiara należy nam się tak samo, jak im, z tą różnicą, że oni nie za bardzo przestrzegają Kodeksu Wojownika.
    Wzdycham. Ja też nie powinienem. Zapewne dlatego teraz krążę wokół prowizorycznie postawionych desek przy domu, szukając dziury na tyle dużej, abym mógł się przez nią przecisnąć. O dziwo, nie jestem pierwszym psem, który wpadł na ten pomysł; istoty te są jednak na tyle głupie, że jeszcze nie zauważyły błędu własnego budownictwa. Nie jest to może najlepsza szczelina, będąc zmuszony do wciągnięcia brzucha, żeby przez nią przejść, ale finalnie dostaję się na drugą stronę płotu.
    Próbuję poruszać się bezszelestnie blisko desek, mając nadzieję, że Dwunożni nie wykryją mojej obecności — płot nieco uniemożliwia mi szybką ucieczkę, musiałbym cofnąć się z powrotem do dziury, przez którą się tutaj znalazłem, a przecież wtedy nasz psi sekret zostanie odkryty i będziemy musieli odrzucić drogę na skróty do znalezienia pożywienia. To nie jest trudne, myślę, czając się przy ziemi. Mam w końcu tyle możliwości do wyboru! Rozglądam się dokoła, chcąc dobrać rodzaj zwierzyny do swojej obecnej sytuacji. Cicho, bezszelestnie, nie zwracając na siebie uwagi, ale też w pojedynkę. Krowa odpada — zrobiłoby się zbyt dużo szumu, nie przecisnąłbym się przez dziurę i potrzebowałbym jeszcze paru silniejszych Bezgwiezdnych do tej roboty. Świnia? Te tutaj wydają się dziwnie przy kości, na upartego mógłbym skraść samo prosię. Kury? Kur—
    Nadstawiam uszu, słysząc rozpaczliwe wycie. Nie brzmi ono jednak jak krzyk z bólu, lecz desperacji, podejrzewam, że ktoś musiał gdzieś utknąć. Poza tym głos brzmi dziwnie znajomo. Wywracam oczami. To pewnie jakiś idiota z innego klanu zawalił misję zdobycia żarcia.
    Rozglądam się, zmieniając kierunek swojej drogi. Nie zaszkodzi spróbować sprawdzić, kto padł ofiarą Dwunożnych — być może upolujemy coś razem, a potem rozejdziemy się w swoje strony. Wrzask dochodzi z szopy, na moje nieszczęście znajdującej się wyjątkowo blisko samego domu. Jedynym źródłem światła w tym schowku jest małe okno, do którego mogę się dostać poprzez wspinaczkę po leżących przy ścianie skrzyniach. Trzy kroki, dwa, jeden. Znajdując się wystarczająco blisko nich, napinam wszystkie mięśnie swojego ciała i wskakuję na górę.
    Prycham pod nosem, ostatni raz zaglądając za siebie na wszelki wypadek, gdyby czaił się na mnie Dwunożny. Pies, który utknął, musiał być skończonym idiotą. Tylko idiota dałby się złapać tym wysokim kreaturom.
    Omiatam go wzrokiem przez okno. Zaraz, to przecież mój skończony idiota.
    — Richard, cholera jasna — mamroczę do siebie, uderzając łapą o szybę i modląc się w duchu, żeby nikt mnie nie usłyszał. — Wyłaź stamtąd!
    Bezgwiezdny wzrusza ramionami, po czym popycha drzwi szopy całym ciężarem swojego ciała, jakby chcąc zademonstrować mi, że ta sytuacja na stan obecny nie za bardzo ma wyjście. Jedzenie w momencie szlag strzela — najpierw muszę pomóc dosyć nieudolnemu wojownikowi się wydostać.
    Szybko taksuję wzrokiem otoczenie, szukając możliwości, dzięki którym będę mógł go wyciągnąć. Na starcie odrzucam pomysł z samodzielnym otworzeniem drzwi, w końcu prawdopodobnie są zamknięte na klucz, a ja musiałbym je wyważyć. Pozostaje mi tylko sprawić, aby to właśnie osoba, która go tam zamknęła, sama go też stamtąd wyciągnęła. Wzdycham cicho, patrząc na swoje łapy. Nachodzi mnie eureka — choć początkowo tego nie planowałem, prawdopodobnie będę musiał zwrócić na siebie uwagę. Raz kozie śmierć.
    Zeskakuję z pudełek, co wywołuje tylko ponowny krzyk Richiego, przesączony teatralnym wręcz oburzeniem.
    — Ej ty, przywódco! Nie zostawiaj mnie tutaj! — jęczy. — Nie widzisz, jaki jestem samotny? Zrobiłbyś coś!
    — No przecież próbuję — mruczę na wpół do siebie, napierając na pudła swoim bokiem. Nie czekam długo na reakcję, kiedy prawa fizyki poprzedzone są głośnym hukiem roztrzaskania pudeł o ziemię. Deski pękają wraz ze zderzeniem się z gruntem, a ja w momencie zdaję sobie sprawę, że nie ma już odwrotu.
    Drzwi od domu otwierają się z podobnym hukiem, a zza nich wypada zgarbiona Dwunożna suka, która wymachując kijem w powietrzu, wydziera się na całe gardło, niczym podniesiony alarm. Licząc na szybkość moich łap, ukrywam się w przestrzeni między szopą a domem, czekając, aż zacznie szukać źródła hałasu i otworzy schowek, a ja wtedy będę mógł zwrócić na siebie jej uwagę, dając czas na ucieczkę Richiemu.
    Polegam na swoim słuchu, chcąc umiejscowić jej położenie gdzieś w pobliżu. Dwunożna na chwilę milknie, prawdopodobnie rozglądając się po najbliższym terenie wokół szopy. Odkrywa rozbite pudła i prycha ze zirytowaniem.
    — Wstrętny kundel. Niech ja tylko pójdę po strzelbę — słyszę, choć nie jestem w stanie zrozumieć ani słowa jej niezrozumiałego języka.
    Do moich uszu dochodzi dzwoniący dźwięk prawdopodobnie jej kluczy. Chrzęst zamka. Nie szarpie jednak za klamkę, jakby się nad czymś wahając, po czym krzyczy w jeszcze bardziej irytujący sposób niż wcześniej:
    — Lis! Pieprzony lis! Widziałam rudą kitę za szopą! Ty leniwy staruchu, ruszaj dupę i wyciągaj strzelbę!
    I chociaż nie brzmi to dla mnie w żaden sposób logicznie, to jestem niemal pewien, że jej wrzask wcale nie znaczy czegoś dobrego. Słyszę, jak wycofuje się ponownie w stronę swojego domu, jakby przed czymś uciekała. Na szczęście Richie wykorzystuje sytuację i opierając się łapami o drzwi od wewnętrznej strony szarpie zębami za klamkę, tym samym uwalniając się z uwięzi.
    — Słuchaj, przyw— — Przerywam mu.
   — Nie wiem, co ta Dwunożna wymyśliła, ale mam przeczucie, że to nie jest nic dobrego — rzucam do Richiego. — Zmywajmy się stąd. Znajdziemy coś innego do jedzenia po drodze. Bezpieczeństwo klanu jest ważniejsze.
    Przez chwilę mam wrażenie, że chce mi coś powiedzieć, ale ostatecznie nie komentuje tego. Próbuję ułożyć w głowie mapę otaczającego mnie terenu, przypomnieć sobie wszystkie szczegóły tak, aby móc przemknąć się wszystkimi znanymi ukrytymi przejściami i szczelinami, chowając się przed powrotem wroga. Zza szopy kieruję się do krzaków, a Richard mimowolnie podąża za mną. Z krzaków znajdujemy miejsce za kurnikiem. W tym momencie wystarczy tylko przejść do płotu, a tam przecisnąć się przez dziurę. Cały problem polega na tym, że to miejsce odsłonięte, co czyni szczelinę naszą jedyną drogą ucieczki, niestety bez kamuflażu.
    Jako znak daję mu tylko skinięcie łba, chcąc, żeby Richie przeszedł pierwszy. W ten sposób będę mógł chronić jego zad i w razie czego zaatakować. Pies zgadza się bez większych protestów, a jego ciało przepycha się na drugą stronę płotu. Wypuszczam ze świstem powietrze z nozdrzy. Zaraz będzie po wszystkim, świat się nie zawalił, nikt po drodze nie zginął, Richie jest bezpieczny.
    Stawiam łapę przed siebie, a wraz z tym ruchem ponownie słyszę krzyk, tym razem podwojony — Dwunożna nie jest sama. Momentalnie próbuję się wycofać, ale na to z całą pewnością jest już za późno.
    — Uciekaj, Richie! — syczę. — Dwunożni wrócili!
    Kula ze świstem przemyka tuż obok mojego ucha, omijając mnie i trafiając w płot.
    Może w ciągu całego życia nie byłem na tyle grzeszny, żeby trafić do Infernum?
<Richie?>
[1166 słowa: Klematis otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz