— To wcale nie jest śmieszne — warknęła Biała Tęcza, po raz kolejny dochodząc do tego samego budynku, który mijała już kilkukrotnie w przeciągu ostatnich kilkunastu minut. — Może chwilę temu jeszcze było śmieszne, ale teraz zdecydowanie już nie jest — wbiła zmrużone nieco oczy w czerwoną cegłę, jakby oczekiwała od nich przeprosin. A może i oczekiwała? W końcu była ona świadkiem, jeśli nie bezpośrednią przyczyną, jej nieszczęścia, chyba mogłaby okazać jakąkolwiek skruchę!
Chwila, chwila — cegła miałaby okazywać skruchę? Wyglądało na to, że suka była bliżej obłędu, niż śmiała przypuszczać.
— I dobrze — mruknęła ponownie sama do siebie. — Jeśli Gwiezdni mi pomogą i mnie zabiorą z tego przeklętego miejsca, jestem gotowa nawet śpiewać do asfaltu.
— Gwiezdni? — tajemniczy głos był dość wysoki, wyraźnie zachrypnięty, ale z całą pewnością należący do jakiegoś samca. A samcem tym, jak okazało się po chwili, gdy postanowił on wyjść z cienia, był rudy kocur o poprzecieranym w wielu miejscach futrze i mogący się poszczycić zaledwie połówką cienkiego ogona. — Jesteś kolejnym psem, którego tu w ostatnim okresie spotykam, który bredzi coś o Gwiezdnych.
— Kolejnym? Kiedy był tu ten pierwszy? — podskoczyła wręcz, czując, że pojawia się dla niej jakakolwiek nadzieja.
— Och nie, psinko, Bruno nie dzieli się takimi informacjami za darmo — roześmiał się, jakby była to najśmieszniejsza rzecz na całym świecie.
Zawarczała przeciągle, tak, że aż zabulgotała, i doskoczyła do niego — nigdy nie lubiła tych cwaniaczków, kotów. Ten jednak na swoje szczęście zdążył odskoczyć, ratując tym samym swoje zdrowie, jeśli nie życie.
— Ale po co te nerwy, panienko? Ja tylko tak żartuję! Pożartować sobie nie można? — wymamrotał nerwowo, by już po chwili powrócić do chytrego uśmieszku. — To twój szczęśliwy dzień. Ten pies przechodzi tędy dość często, a ja wiem, dokąd stąd idzie — usiadł, wylizał sobie łapę, na której Biała dostrzec mogła dość świeżą ranę i dopiero wtedy, gdy zakończył ten proces, kontynuował swą wypowiedź, ignorując z chwili na chwilę coraz bardziej zdenerwowaną Tęczę. — Chodzi stąd do magazynu. To niedaleko stąd. Musisz obejść ten blok — łapą wskazał budynek z czerwonej cegły, który wojowniczka wciąż w duchu przeklinała, a pod którym to właśnie zasiedli — dojść do kontenera na śmieci, za nim skręcić w lewo, a potem to już po prostu iść prosto. To niedaleko stąd.
— Dziękuję, Bruno — rzekła, choć było to chyba najbardziej wymuszone podziękowanie w jej życiu i ruszyła w drogę zgodnie z trasą wyznaczoną jej przez kocura.
Dopiero gdy dotarła na miejsce, zrozumiała, dlaczego nazwa „magazyn” zdawała jej się tak znajomo, nawet jeśli miała pewność, że nigdy wcześniej nie zawitała w tym miejscu — była to lokalizacja, która na ostatnim zgromadzeniu klanów zostało wybrane na obóz dla klanu Ognistych, tak, jak Cieniści zamieszkiwali ruiny. Pies, o którym wspominał rudy futrzak, był zapewne członkiem innego niż ten, do którego należała Biała Tęcza, klanu, a ona sama pchała się na tereny, na których nie powinno jej być. Było już jednak za późno, gdyż oto dostrzegła rudo-białą samicę, a ta na pewno również ją zauważyła. Nie miała więc innego wyjścia — podeszła do niej, uśmiechając się delikatnie, nieco przepraszająco.
— Nieco zbłądziłam, przepraszam. Czy wiesz może, jak dojść stąd do ruin? — spytała, modląc się o to, by nie zostać od razu obwołaną wrogiem, najeźdźcą i przepędzoną tam, gdzie pieprz rośnie.
<Miodowy Nektarze?>
[522 słowa: Biała Tęcza otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz