Zasadniczo dosyć rzadko, ale precyzyjnie w moją dumę, trafia we mnie fakt bycia hipokrytą. W końcu jak inaczej nazwać to, że traktuję psy wierzące w Gwiezdnych tak samo, jak oni mnie? Z odrazą myśląc o ich zaślepieniu, pewny swoich racji o zakwestionowanym istnieniu duchów przodków. Gardząc każdym klanowiczem, który wchodzi mi w drogę, jakbym traktował go z wyższością przez ich wyjątkowo moralne (w przeciwieństwie do mnie) podejście do życia w zgodzie z kodeksem. Może nie wszyscy z nich byli takimi idiotami? Może niektórzy egzystują wedle kodeksu wojownika właśnie po to, żeby żyć i dać żyć innym?
A potem nieznajoma medyczka obcego klanu potrafi bezczelnie wtarabanić swoje czekoladowe cielsko do mojej nory i zdaję sobie sprawę, że kwestionowanie głupoty wyznawców Gwiezdnych to tylko chwila przebłysku empatii do tych skretyniałych pchlarzy. Ewentualnie nuta mechanizmu obronnego, jaki wykształcił mój mózg, żeby poradzić sobie z okrucieństwem świata.
— Wiesz? — powtarzam po suce, obrzucając ją niemal morderczym spojrzeniem. — W takim razie co ty tu, do stu Dwunożnych, jeszcze robisz?
— Wierzyłam, że Bezgwiezdni używają resztek empatii w przeciwieństwie do tego, co mówią o was inni. W Tenebris mamy chorych, to wyjątkowy przypadek i–
Tenebris. Strzygę uszami na to słowo, kompletnie ignorując jej dalszy wywód. Choć z tyłu głowy trzyma mnie to, że jest z mojego dawnego klanu, to szybko zdaję sobie sprawę, że nie bez powodu jest dawny. Teraz jestem Bezgwiezdnym, ba, medykiem Bezgwiezdnych, dlaczego miałbym więc pomagać obcym, w dodatku kosztem zapasów przeznaczonych dla moich braci?
Ponownie omiatam wzrokiem sukę, przywracając się tym samym do porządku. Muszę zachować zimną krew, zwłaszcza zważywszy na to, że może mnie okłamywać dla własnych korzyści. Oczywiście nie, żebym planował oddać jej zioła dobrowolnie, ale muszę chociaż zweryfikować jej wersję wydarzeń.
Na oko? Jest w moim wieku, być może nieco młodsza. To z miejsca przekreśla ją jako uczennicę medyka w klanie, w końcu to ja sprawowałem to stanowisko pod okiem Rubinowego Futra, z którą rozdzieliło nas moje odejście. W zasadzie nigdy nie zastanawiało mnie, co stało się dalej w Tenebris. Czy Rubinowa znalazła kolejnego ucznia? Z całą pewnością wiem jednak, że obca nie mogła nim zostać, w końcu trudno o zmianę specjalizacji dorosłego osobnika.
Lustruję wzrokiem jej wygląd. Być może kojarzę ją z wyglądu? Bursztynowe oczy. Wada ogona, przez którą ten nieustannie jest w ruchu. Ciemne futro. Jak miałbym ją przeoczyć, jeśli jej charakterystyka jest tak nietypowa? Zaraz, wróć. Ciemne futro.
— Ciemna Łapa… — mamroczę do siebie, łącząc fakty pomiędzy moimi komórkami mózgowymi w ubogim pod względem rozumowania, psim łbie — Ciemny Kieł?
Ruch jej ogona przyspiesza, choć nie wiem, czy to znak, że zgadłem, tik nerwowy czy po prostu trybiki jej zadu napędzające chorobę postanowiły zwiększyć moc.
Rozbieżność informacyjna łączy się w jednym punkcie. Nie, medyczka mnie nie okłamywała. Choć nie wiem, jak doszło do tego, że obsadzono ją na tym stanowisku, to jestem pewien słuszności jej słów.
— Córka tej wiedźmy, co? — dopytuję, nagle dumny z siebie, że udało mi się perfekcyjnie zgadnąć historię obcej w krótkim czasie. Nie, żebym nie szanował swojej poprzedniej mentorki. Być może, jak wszyscy inni wierzący w Gwiezdnych, była nieco głupia, ale nie przekreślało jej to z pozycji świetnej medyczki. Zresztą, jej wiarę w duchy przodków i kodeks też łatwo można było zakwestionować, zwłaszcza patrząc na to, że na rzecz urodzenia Ciemnego Kła złamała zasady, wychowując szczenię jako medyk. — Przeszła na emeryturę, że odwalasz za nią robotę?
— Nie żyje.
— Och. — Przez chwilę zastanawiam się nad dodaniem „przykro mi”, ale uznaję, że wcale nie jest mi przykro.
Na długi moment oboje zapominamy o naszej kłótni o zapasy, podczas którego panuje między nami niezręczna cisza. Przynajmniej jednostronnie niezręczna, bo do niechęci do rozmawiania ze mną akurat już się przyzwyczaiłem.
— Wiem, że byłeś Pochmurnym Pyskiem. — Wzdrygam się. — Wezmę trochę twoich ziół i obiecuję, że więcej nie wejdę ci w drogę. — Analizuję jej ruchy. Suczka wyciąga pysk w stronę kępki lnu, najwyraźniej mając zamiar porwać trochę i zwiać z łupem, ale szybko zostaje zdzielona łapą po łbie.
— Hola, hola, młoda damo. Bo dostaniesz po łapach. — Co z tego, że jesteśmy w tym samym wieku. I że w zasadzie już po łapach dostała. — Zawracanie mi głowy jest zbyt upierdliwe. Ze wszystkich medyków w równoległych klanach musiałaś wybrać akurat mnie?
Wzdycha cicho, jakby sama już była zmęczona moim podejściem.
— Możemy pójść na kompromis. Ja zostawię twój len, ale pomożesz szukać mi zapasów dla Tenebris — proponuje.
Mrugam kilkukrotnie, jakby niezupełnie dochodziło do mnie to, co właśnie powiedziała. Kwituję to krótkim parsknięciem śmiechem, ale szybko zdaję sobie sprawę, że Ciemny Kieł wcale nie żartowała.
— Wyglądam ci na cholernego Gwiezdnego, żeby w akcie miłosierdzia pomagać upierdliwym psom?
— Nie, ale–
— Cisza.
Popycham ją w głąb nory, chowając za zabluszczoną girlandą. Łapy uderzają rytmicznie o ziemię, sygnalizując zbliżanie się do nas. Znajomy zapach rozchodzi się w moich nozdrzach, alarmując pozostałości po wojowniczych zmysłach o obecności drugiego Bezgwiezdnego. Najwyraźniej patrol eksploruje tereny naszego obozu, sprawdzając, czy nie ma tutaj, ekhm, nieproszonych gości.
Sojusznicy w liczbie dwa znajdują się w odległości trzech ogonów od nas. Nieco zubożałą, psią wersją języka migowego próbuję przekazać Ciemnej w tyle krótką wiadomość o tym, żeby natarła się ziołami o silnym zapachu, coraz intensywniej strzygąc uszami i machając nerwowo ogonem w odpowiedzi na zbliżające się kroki. Cichy szelest liści za mną mówi mi, że suka zrozumiała.
— Leonisie? — odzywa się wojownik, zerkając do nory. — Czy wszystko w porządku? Ktoś poinformował nas, że po okolicy rozchodzi się nieznany zapach obcego psa.
— Do stu Dwunożnych, nie jestem aż tak stary, żeby nie poradzić sobie z pojedynczym kundelkiem — prycham. Ignoruję zupełnie fakt, że moje wewnętrzne lenistwo oddałoby się w łapy napastników dobrowolnie, poddając się bez walki.
Wojownik potrząsa głową ze zrezygnowaniem, zdając sobie sprawę, że nie powinien ode mnie oczekiwać innej odpowiedzi. W końcu, ruszając dalej, uznaje, że nie będzie mnie prowokować jeszcze bardziej.
Czekam, aż kroki się oddalą, po czym odwracam się w stronę Ciemnego Kła, krzywiąc w niezdarnym grymasie, kiedy uderza mnie intensywny zapach ziół, który miał zatuszować jej woń przed patrolem.
— Do stu Dwunożnych, cuchniesz.
— Szukają mnie, prawda?
Wywracam oczami. Trafne spostrzeżenie, inteligentna medyczko, zwłaszcza patrząc na to, że jakby nigdy nic weszłaś na nasze tereny i postanowiłaś spróbować ukraść zioła.
— Bezgwiezdni nie będą zadowoleni, jeśli zobaczą cię w naszym obozie. Zwłaszcza, jeśli przebywasz jak gdyby nigdy nic w mojej norze, a przypominam, że moje korzenie sięgają Tenebris. Wolę, żeby nie podejrzewali mnie o zdradę, zwłaszcza że Klematis niczego nie przestrzega tak, jak lojalności wobec klanu.
Zaczynam kręcić się w kółko, chaotycznie rozrzucając po podłożu te same śmierdzące zioła, którymi wcześniej natarła się Ciemna, żeby dokładnie zakryć jej naturalny fetor.
— Czyli? — dopytuje.
— Czyli pomogę ci znaleźć len, o ile stąd znikniesz. I, do stu Dwunożnych, choć na chwilę przestań być tak upierdliwa. — Dramatycznie kończąc moją wypowiedź, wypycham medyczkę z nory.
<Ciemny Kle?>
[1104 słów: Leonis otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz