7 lipca 2020

Od Białej Tęczy — "Ludzkie szczenię" [przygoda #5]

Była głodna, tak cholernie głodna, że aż czuła, jak zaczyna jej brakować sił. Do tego ten dzień był niemiłosiernie upalny, tak upalny, że parzący ją w łapy przy każdym z jej szybkich kroków asfalt zdawał się wręcz topić pod wpływem bezlitosnych promieni słonecznych. To nie była dobra pora na polowanie, lecz Biała wiedziała również, że nie wytrzyma do wieczora z pustym brzuchem. Pozostało jej więc jedynie kroczyć dalej, odnaleźć jakiegoś nieroztropnego dwunożnego i skraść mu jakieś pożywienie. Oby Gwiezdni wybaczyli jej to, że po raz kolejny w tym tygodniu uciekała się do kradzieży, by móc choć w najmniejszym stopniu zaspokoić swój głód.
Tęskniła za dawnym domem klanów, tęskniła za lasem. Już jak przez mgłę pamiętała to, jak pachnie młody zając, za którym mogłaby godzinami ganiać, a on i tak nie dałby się jej złapać. W jej głowie jednak wciąż rozbrzmiewał szum gęsto rosnących drzew. Och, ile by teraz dała za możliwość położenia się w ich... cieniu? Czy pogrążyła się w swym zamyśleniu aż tak mocno, że mogła wręcz odczuć ich cień na swym grzbiecie? A może to był ten cały udar słoneczny, a ona już za chwilę miała paść na chodnik nieprzytomna?
Cień jednak rzeczywiście istniał, co nie zmieniało jednak faktu, że sami Gwiezdni wiedzieli, czy Tęcza nie była już o dwa kroki do poważnego przegrzania organizmu. Stała jednak pod ogromnym dębem o rozłożystych gałęziach. Jeśli to nie był prawdziwy dar od Gwiezdnych, suka już sama nie wiedziała, co miałoby nim być. Ponadto, gdyby sam cień miał jej nie wystarczyć, jej nozdrza uderzył nagle rozkoszny zapach przyrządzanego w jakiś nieznany członkini klanu Ciemnych sposób.
Jak się okazało, drzewo znajdowało się tuż po drugiej stronie ogrodzenia. Nie stanowiło ono jednak większego problemu, gdyż już kilka kroków od Białej znajdowała się równa wyrwa w nim, coś, co Dwunożni nazywali chyba jakimś dziwnym słowem na "f". Łapy same ją poniosły prosto przez plac równo, zbyt równo, by to wyglądało naturalnie, przyciętej trawy, nieco żółtawej tu i ówdzie, zapewne wskutek działania promieni słonecznych.
Jej nos i łapy okazały się być w jakiś cudowny sposób połączone, ponieważ to właśnie zmysł węchu prowadził ją dalej. Szybko zaszła pomiędzy dziwne kopce w ziemi. Oprócz typowo ziemistego zapachu wyczuwała tam coś jeszcze. Nie miała jednak już możliwości przeanalizowania tego, ponieważ do jej uszu dotarł przeokropny dźwięk. Jak się okazało, było to skrzypienie zamykającej się furtki (a więc to było to słowo na "f"!), przez którą weszła na ten plac i którą to zamierzała stąd wyjść. Możliwość ta została jej jednak właśnie zabrana.
Rozejrzała się nerwowo, lecz nie dostrzegała innej drogi ucieczki — teraz była to już dla niej ucieczka, a nie spokojne "wyjście". Podbiegła więc do ogrodzenia i wybiła się z tylnych łap. Udało jej się jedynie boleśnie przerysować pazurami beton. Czuła, jak narasta w niej panika. Wiedziała jednak, że nie mogła się poddać, musiała wrócić do swojego klanu. Po raz kolejny więc skoczyła. Ale i tym razem nie udało jej się skoczyć tak wysoko, by móc się wydostać z tej osobliwej pułapki, jaką było to podwórze. Spróbowała znowu. I jeszcze raz. Ale płot był po prostu zbyt wysoki, by mogła go w ten sposób pokonać.
Wtedy, gdy stała tak próbując złapać oddech i obmyślić lepszy plan, usłyszała połączenie tupotu i szelestu trawy. Ktoś się do niej zbliżał. Ktoś się szybko do niej zbliżałPodniosła pysk i najeżyła się, jednocześnie spinając mięśnie. Wtedy tamte dźwięki ustały. Usłyszała jednak coś innego, o wiele bardziej zaskakującego — pełen zachwytu cichy okrzyk.
Właśnie w tej chwili je dostrzegła. Kilka kroków od niej stało szczenię Dwunożnych. Samica, ich samice wyglądały zupełnie inaczej od samców, najwyraźniej w przypadku szczeniąt również — świadczył o tym fakt, że sierść na jego głowie była dość długa, związana w jakieś idiotyczne dwa pęczki, takie, jakie już widywała u dorosłych samic Dwunożnych (tylko że one zazwyczaj miewały tylko jeden taki pęk z tyłu głowy). O zgrozo, szczeniak wyszczerzył swoje małe, dziwnie tępo zakończone ząbki i ruszył w jej stronę, do tego wyciągając w jej stronę pulchne palce.
Mamroczący coś pod nosem maluch miał już chwycić łapką jej gęste białe futro, gdy ona odskoczyła. Dla polepszenia swojego efektu szczęknęła jeszcze głośno. Gwiezdni nad nią czuwali. Jak się po chwili okazało, szczęknięcie zaalarmowało dorosłego samca Dwunożnych. Szybkim krokiem okrążył on dom i dopadł swoje szczenię, chwytając je w ręce i podnosząc do góry. Bił wręcz od niego ten zapach mięsa, który ją zwabił do tego miejsca. Wyczuwała od niego chyba też woń dymu.
— Au, au! — Krzyczała raz po raz mała samiczka, wiercąc się w ramionach swojego ojca. Okrzyki te najprawdopodobniej miały imitować szczekanie, lecz Tęcza nie miała w tej kwestii pewności. Nawet jeśli miało to być właśnie to, malec musiał się jeszcze doszkolić.
Białą tak to rozbawiło, że na chwilę zapomniała o niechęci do Dwunożnych. Szczęknęła jeszcze kilka razy, lecz ciszej i bardziej przyjaźnie niż poprzednio. Szczenię roześmiało się i niezdarnie zaklaskało w dłonie. Dorosły Dwunożny również uśmiechnął się delikatnie, lecz zdawał się wciąż nie być przekonany do obecności psa na jego posesji. Tym lepiej dla niej. Może zaraz ją wypuści?
— Skarbie, piesek musi już iść, zrób mu "pa pa". — Odezwał się w końcu mężczyzna. Tak, piesek zdecydowanie musiał już iść, ten Dwunożny dobrze mówił.
— Nie! Tata! Au, au! — Szczenię wpadło w furię. Pies czy Dwunożny, szczenięta chyba tak po prostu, z reguły i definicji, były niezwykle irytujące.
— Chodź, kochanie, zjemy kiełbaski. — Przekonywał wciąż jego ojciec, zbliżając się w stronę furtki. Chwileczkę, czy on powiedział coś o kiełbaskach? — Chwila. Damy pieskowi kiełbaskę? Na pożegnanie. Piesek zje kiełbaskę i pójdzie. Co ty na to?
Cokolwiek dziecko by nie uważało na ten temat, Suka była jak najbardziej za! "Skarbie", "Kochanie", czy jakkolwiek w końcu nie było na imię szczenięciu, uspokoiło się i znów zaklaskało w rączki.
Zaledwie chwilę później brzuch Białej Tęczy był przyjemnie zapełniony nie jedną, a trzema kiełbaskami (dzięki Wam, Gwiezdni!), a ona sama machając ogonem wyszła przez otworzoną specjalnie dla niej furtkę. Wolność!
— Nie uwierzysz, co mi się dziś przytrafiło. — Mogła już kilka ulic dalej zagadać do spotkanego w drodze powrotnej do Ruin lidera swego klanu. Reszta ich wspólnej drogi wypełniona była jej żywą opowieścią.
[1003 słowa + przygoda: Biała Tęcza otrzymuje 20 Punktów Doświadczenia] 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz