8 lipca 2020

Od Klematisa CD Irysowego Serca — zgromadzenie klanów

Bycie liderem klanu ma swoje obowiązki. Nie da się ukryć, że nie są one łatwe, choć wiedziałem doskonale na co się piszę honorując się tym stanowiskiem, ale za tak odpowiedzialną rangą stoją też negatywy, choćby patrząc na aprobatę ze strony członków.
Nikt nie miał się o tym dowiedzieć. Zdawałem sobie sprawę, jak wszyscy by na to zareagowali. No bo hej, odszedłem z klanu nie po to, żeby teraz dalej mieszać się w jego sprawy. Tymczasem moje łapy aż mrowiły z ciekawości przez szykujące się zgromadzenie klanów. Nawet jeśli nie obchodził mnie interes wymyślonych przez inne psy bożków, to jednak warto było stawić się tam przez sam fakt planów biznesowych.
Opuszczając blokowisko, czuję na sobie wzrok Leonisa. Doskonale rozumiem, że medyk wie, dokąd idę. Początkowo spodziewam się złośliwego komentarza, ale ten ostatecznie postanawia przemilczeć moje zachowanie. Wiem, że narażam się nie tylko jemu, ale i innym psom w stadzie, wierzę jednak, że moje ryzyko opłaci się w przyszłości.
Księżyc w pełni oświetla mi drogę, kiedy stawiam się w miejscu nowego Locum Delegit. Staram się trzymać na uboczu, kryjąc po krzakach i węsząc w powietrzu, gotowy do potencjalnej ucieczki. Zewsząd otacza mnie cała chmura zapachów — wszystkie mieszają się ze sobą, wskazując na obecność wielu różnych psów. Niektóre rozpoznaję bardziej, inne mniej, niektóre są też mocniej lub ledwie wyczuwalne dla mojego nosa.
Przypominam sobie moment w swoim życiu, kiedy ostatnim razem doświadczyłem czegoś takiego. To było wiele księżyców temu, kiedy jeszcze funkcjonowałem we Flumine jako uczeń. Otaczała mnie duma innych psów — to my zostaliśmy wybrani przez mentorów jako szczenięta. Korzenna Łapa i Irysowa Łapa. Jeszcze wtedy widzieliśmy przed sobą świetlaną przyszłość, ba, wydawało się wręcz, że nic nie przerwie naszych dalekich planów i silnej przyjaźni. Wykrzywiam się w grymasie przypominającym uśmiech, kiedy myślę o tym, jak zaszczycona była wtedy Iryska. Całe życie skupiała się na klanie, nie zdziwiłbym się, gdyby w okresie dorosłości została przywódczynią Flumine.
Pochmurnieję. Jestem Bezgwiezdnym, nie członkiem Wodnych. Nie powinien obchodzić mnie ten klan, nieistotne, jakich wspomnień się nie trzymam. Mogłem spróbować przeciągnąć Irysowe Serce na swoją stronę, ale jak mniemam, dla niektórych jest już po prostu za późno.
Mimowolnie najsilniej wyczuwam zapach byłego klanu. Być może dlatego, że śmierdzą najbardziej, a być może mój mózg podświadomie kieruje się w stronę czegoś, co jest mi dobrze znane.
Potrząsam łbem. Nie po to tu przyszedłem. Za nic nie mogę stracić czujności.
Zniżam się na łapach, nos trzymając nisko przy ziemi, węszę po śladach klanów. Toruję sobie drogę do dużych krzaków, które równocześnie zasłonią moje rude cielsko i umożliwią mi podsłuchiwanie liderów z pewnej odległości. Słyszę nieopodal głos Nakrapianego Ucha, wojowniczki Flumine, którą mogę znać jedynie przelotnie. Dawniej często miewałem wrażenie, że psy unikały mnie nawet mimo starań zdobycia przyjaciół. Skończyło się więc tylko na Irysce, na co zazwyczaj nie narzekałem. Może poza jej fiziem na punkcie Gwiezdnych.
Usłyszałem niedawno, że Nakrapiane Ucho ma zostać nową liderką. Nic dziwnego więc, że mogę dostrzec ją rozmawiającą z przywódcą klanu Tenebris, Ciemną Gwiazdą. Omiatam wzrokiem wszystkich pozostałych. Reszty, rzecz jasna poza liderami i zastępcami, nie rozpoznaję.
A potem wszystko toczy się zbyt gwałtownie. Zauważam, że niektórzy zaczynają nerwowo węszyć. Dochodzi do mnie, że podszedłem do nich zbyt blisko — w ten sposób zostaję zdemaskowany.
W popłochu rozglądam się wokół siebie. Muszę znaleźć inną kryjówkę albo spieprzać stąd jak najdalej. Z miejsca wykluczam drugą opcją, zważywszy na to, że zgromadzenie nawet się na dobre nie zaczęło. Nie mogę teraz stchórzyć, nie w tym momencie.
Robię krok do tyłu, próbując poruszać się bezszelestnie wśród krzewów. Nakrapiane Ucho i Ciemna Gwiazda naradzają się po cichu, próbując równocześnie nie wywołać chaosu wśród innych psów. No tak, ktoś przerywa im tak ważny moment. W dodatku ten ktoś to bezgwiezdny, którym oni gardzą.
Liderzy zmieniają nastawienie co do mnie. Ich pozycja zaczyna przypominać szykowanie się do ataku. Wycofuję się, ale moja łapa przypadkowo natrafia na gałązkę.
Trzask. Wszyscy znają moją pozycję. Ucieczka? Nie, to nie w moim stylu. Nie w takiej sytuacji, kiedy wzrok wszystkich pada dokładnie na krzak, za którym jestem ukryty.
Jakkolwiek nie brzmi to głupio, muszę wyjść. W duchu mam nadzieję, że nie postanowią mnie zaatakować lub, o zgrozo, zabić — szybka kalkulacja mojej sytuacji próbuje pocieszyć mnie, że zgromadzenie klanów jest dla nich zbyt ważnym wydarzeniem, żeby nawet się mną przejmować. No tak, no bo przecież co na to powiedzą Gwiezdni?
Wychodzę zza krzaków. Moim oczom ukazują się wyraźnie zarysowane sylwetki różnych owczarków, wśród których to ja jestem w centrum uwagi. Przez tłum przechodzą ciche szepty pogardy, ktoś mówi coś o Bezgwiezdnych, ktoś o Flumine.
— Nie zrobimy ci nic, dopóki nas nie zmusisz. Uciekaj stąd — odzywa się Ciemna Gwiazda, warcząc ze zmrużonymi oczami.
— Przychodzę w pokoju — zaczynam, poruszając nerwowo ogonem. — Nie obchodzi mnie sens waszego zgromadzenia i ci cali Gwiezdni, jako lider obcego dla was klanu sam chciałbym się dowiedzieć o sytuacji innych.
Parę psów wyraża zdanie dezaprobaty, kilka kiwa głową, uznając, że mówię całkiem logicznie. Przywódcy patrzą po sobie, jakby próbując telepatycznie zdecydować co robić. W końcu odpuszczają, pozwalając mi ustawić się obok nich przy Srebrzystym Drzewie.
Czuję na sobie wzrok innych. Podczas gdy pozostali są otoczeni obstawą wybiórczych medyków, wojowników i uczniów, to ja jestem całkowicie samotny. Być może właśnie to ich przekonało do czystości moich zamiarów. Albo uznali, że wybierając się w pojedynkę, jestem zbyt głupi, żeby stanowić dla nich jakiekolwiek zagrożenie.
Spotkanie przebiega pokojowo. Wsłuchuję się w słowa innych przywódców, co jakiś czas kątem oka zerkając w stronę członków Flumine. Dostrzegam Iryskę, która komentuje każdą moją opinię cichym prychnięciem albo posłaniem mi morderczego spojrzenia.
Nie rozumiem jej. Znienawidziła mnie? Po tylu latach? A wszystko to tylko dla nieistniejących psich przodków, którzy trzęsą się w chmurach, bo niewierzący kundel zjawił się na zgromadzeniu ich kultu? To brzmi tak nierealnie, że z mojego pyska mimowolnie uciekają złośliwości wobec suki, nawet jeśli nie jest zbyt istotnym członkiem tego wydarzenia. Przecież to cios poniżej pasa dla fanatyków jak ona.
Tereny na obozy zostają rozdzielone pomiędzy klany, teraz jedynie pozostała do omówienia kwestia zniknięcia liderki Ventus. Członkowie wymieniają się namiętnie swoimi spostrzeżeniami i plotkami, nikt tak naprawdę nie jest jednak świadomy tego, co się stało. Nawet zastępczyni, gotowa już do przejęcia stanowiska przywódczyni, może jedynie wzruszyć na to ramionami. Czy jeśli na zgromadzeniu psy zaatakowałyby mnie znienacka, członkowie Bezgwiezdnych też by tak zareagowali? Podburzeni, że postanowiłem uciec? Niepewni, czy nie zostałem zamordowany? Skłóceni pomiędzy tych wyrażających krztynę empatii i tych, którzy głośno narzekaliby na czasy moich rządów?
Obrady dobiegają końca. Psy podążają za swoimi naczelnikami w stronę nowo dobranych terenów. Ja jednak, choć też powinienem wrócić już do starego blokowiska, postanawiam wykorzystać moment.
Sojusz. Choć jako Bezgwiezdni nie powinniśmy się bratać z Gwiezdnymi psami, to jednak w tej trudnej, nowej dla nas sytuacji musimy zadbać przynajmniej o tymczasowe wsparcie. Tymczasem niektórzy członkowie Flumine znają mnie jeszcze z dawnych czasów, dlaczego mieliby więc stanąć przeciwko mnie, znając moją osobowość? Nakrapiane Ucho wydaje się rozważną liderką. Chcąc nie chcąc, ktoś jednak może mi w tym przeszkodzić.
Podążam za korowodem Flumine, nie skupiam się jednak na dogonieniu Nakrapianej, choć właśnie to powinno być dla mnie priorytetem. Zauważam Irysowe Serce, która zamyka konwój, idąc nieco wolniej. Zatrzymuje się przed kałużą, chwilowo przyglądając swojemu odbiciu.
— Hej, Irysko — odzywam się. Czuję satysfakcję, zwracając się do niej starym imieniem tak samo, jak ona wcześniej nazwała mnie Spalonym Korzeniem. Brzmi to jednak trochę głupio, patrząc na to, że to tylko jej szczenięce miano.
Ruda podskakuje, jeżąc sierść na grzbiecie. Jej brązowe oczy wręcz błyskają gniewem posłanym w moją stronę. Postanowi mi wygarnąć wszystko teraz, w tym momencie? Wyzwie mnie od zdrajców? Zaatakuje? Obserwuję każdy jej ruch, wstrzymując na chwilę oddech. Nie, spokojnie. To Irysowe Serce. Atak w momencie, kiedy ja pozostaję bierny, nie byłby nawet w jej stylu.
Przez chwilę zastanawiam się, co by się stało, gdybyśmy wylądowali po dwóch stronach barykady jako wrogowie. Co prawda nie tego oczekuję, ale czy dawna przyjaciółka będzie w stanie mnie zabić w obronie swojego klanu? Nawet po tym, co przeżyliśmy? Stulam uszy. Czy ja byłbym w stanie jej to zrobić?
— Co ty tu jeszcze robisz, Spalony Korzeniu? Nie jesteś już Wodnym. Wracaj do zdrajców — odpowiada mi, starając się zachować cierpliwość.
W odpowiedzi wywracam oczami.
— Nie przyszedłem do ciebie, tylko do Nakrapianego Ucha. Jest waszą liderką, prawda?
Wydaje się zaskoczona. Przestępuje z nogi na nogę, jakby chcąc tikiem nerwowym przywrócić się do porządku.
— Przychodzę do was w pokojowych zamiarach. Potrzebuję sojuszu. Żyjemy w trudnych czasach, klany zabiegają o wzajemne wsparcie bez względu na wiarę — kontynuuję. — Nie obchodzi mnie, co o tym sądzisz, Irysko, a przynajmniej nie dopóki sama nie jesteś liderką. Będę wdzięczny, jeśli zaprowadzisz mnie do Nakrapianego Ucha.
Nie wygląda na przekonaną.
— Znasz mnie. Wiesz, że nam obojgu zależy na dobru własnego klanu. Różnica polega na tym, że pochodzimy z różnych stron.
Wymijam ją, wchodząc w kałużę, w której wcześniej przeglądała się Rysa. Tafla zlewa się w jeden obraz, tworząc odbicie mieszaniny naszej rudej sierści. Za mną podąża cicha nadzieja, że Irysowe Serce odstawi na bok swoje przekonania i pójdzie za mną.
<Irysowe Serce?>
[1483 słowa + opowiadanie o zgromadzeniu: Klematis otrzymuje 19 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz