Leżałam w tej ciemnej grocie, zastanawiając się, dlaczego ja byłam taka głupia, aby pchać się na teren Bezgwiezdnych tylko po jakiś len. Kiedy mój przewodnik kręcił się, szukając słabych punktów ściany, ja leżałam z pajęczyną na boku, zastanawiając się, jaka jest szansa, że jeszcze zobaczę światło. Podniosłam wzrok na jeden, szary kamień w ścianie ziemi i niechętnie podważyłam go łapą, bez nadziei, że coś to da. Po chwili... kamyk się poluzował, wywołując lawinę ziemi prosto na nas. Nie widząc nic, kaszlałam i plułam ziemią, wiedząc, że to samo dzieje się z Leonisem. Próbowałam się wydostać, rozkopując ziemię łapami, ale byłam osłabiona przez rany. Chwilę potem poczułam, że coś mnie ciągnie za łapę. To Leonis dał radę się wyjść spod gruzu i mi pomagał. Kiedy wszyscy już byliśmy bezpieczni... to znaczy, chwilowo bezpieczni, posłał mi spojrzenie pełne dezaprobaty.
— Próbujesz nas tu, do stu Dwunożnych, pogrzebać żywcem? — warknął.
— Już nie muszę. — Uśmiechnęłam się cynicznie i spojrzałam przez siebie. Lawina ujawniła szeroki tunel, przez który możemy z łatwością przejść. — Pozostało nam tylko zaryzykować — stwierdziłam, również wyczuwając obecność innego psa dobiegającą z tego tunelu.
Leonis skinął głową na zgodę. Tym razem, ja objęłam prowadzenie. Zarówno ja, jak i Bezgwiezdny czuliśmy się tu nieswojo. A najgorsze miało dopiero nadejść. Nie minęło kilka kroków, kiedy na uboczu zobaczyłam zwłoki psa. Znieruchomiałam, patrząc się na nie, a zaraz potem, Leonis też to zauważył. Nie było wątpliwości, że ten pies nie żył. Najpewniej przysypała go ziemia, która odsunęła się jakiś czas temu. Wszyscy myślą, że medycy tyle razy widzieli umierającego towarzysza, że widok kolejnej śmierci ich nie wstrząśnie. Mylą się. Dla nas nie ma nic bardziej przybijającego, niż świadomość, że mogliśmy uratować drugiemu psu życie, a tego nie zrobiliśmy. Jednak tym razem, ten pies był mi obcy. Prawda, czułam lekki smutek, ale nie tak, jak przy stracie pacjenta. Kiedy jednak podeszłam do ofiary, serce zabiło mi mocniej. To był doberman. Pies, który słynie ze swojej siły i odporności. A umarł tutaj, pod ziemią. Umierał, wiedząc, że już nigdy nie zobaczy swoich towarzyszy, ani nie ujrzy blasku słońca. Czy jeśli on nie dał rady stąd wyjść, to my mamy jakąś szansę? Jak? Skończymy nie lepiej od niego. A ja nie na to się pisałam.
— Nie możemy się poddać — powiedział cicho Leonis. — Musimy walczyć.
Spojrzałam na niego z ciekawością. Nie spodziewałam się po nim takiej siły i determinacji. Więc jeśli on się nie poddaje, czy mam prawo odpuszczać? Jeśli to zrobię, to będę miała na sumieniu medyka Bezgwiezdnych.
— Przestań się nad sobą użalać jak szczeniak i zacznij działać — warknął mi przy uchu głos, nienależący do Leonisa.
Wiedziałam, kto jest jego właścicielem i się wzdrygnęłam. Znów nawiedza mnie mój ojciec. Orzechowe Oko. Czego on znowu chce? Jestem przecież na skraju śmierci. Spojrzałam na niego pytająco, nic nie mówiąc. Ojciec położył łapę na kawałku ziemi, a łapa przeszła mu na wylot, jakby nic tam nie było.
— Kop tu! — rozkazał. — Albo każ to zrobić temu Bezgwiezdnemu, dla mnie to bez znaczenia.
— Dlaczego miałabym ci ufać? — warknęłam, a on nie zaśmiał się złośliwie.
— Jeszcze się pytasz? — parsknął. — A jaki masz wybór?
Spuściłam głowę. Spodziewałam się po nim takiej odpowiedzi. A najgorsze było to, że miał rację. Nie miałam innego wyjścia. Jeśli chciałam zachować, chociaż nadzieję na to, że nie umrę tutaj, to musiałam mu zaufać. Nieśmiało popchnęłam łapą kawałek ziemi, na który wskazał Orzechowe Oko i... ściana się zawaliła. Chodź, nieco mniej gwałtownie, niż ostatnim razem. Teraz, zdążyłam się cofnąć wraz z Leonisem. Ściana odsłoniła kolejny tunel.
— Skąd wiedziałaś, że tu jest przejście? — spytał Leonis.
— Fart — mruknęłam, dochodząc do wniosku, że nie ma co mówić Bezgwiezdnemu o duchu mojego ojca.
— Chodźcie za mną — powiedział mój ojciec, wysuwając się na prowadzenie.
Znów pokuśtykałam do Leonisa, chcąc się o niego oprzeć, z powodu swoich ran po walce z lisem. Medyk mi pozwolił, a ja zdecydowałam się posłuchać ojca.
— Będę prowadzić — mruknęłam do niego. — Chyba wiem, gdzie może być wyjście. Na razie prosto.
— Skąd? — nie zrozumiał Leonis, idąc niepewnie przed siebie.
— To kwestia... — zawahałam się — widziałam chyba światło z tamtej strony.
— Dlaczego ja ci nie wierzę? — westchnął Leonis, zatrzymując się.
Ojciec zatrzymał się przed nami, wyraźnie zirytowany. Czułam lekką satysfakcję. Nienawidziłam go i dlatego, widok jego irytacji był dla mnie przyjemny. Jednak pomysł drażnienia przewodnika nie jest zbyt dobry.
— Uwierzyłbyś, że prowadzi mnie duch mojego ojca zdrajcy? — spytałam niewinnie, a Leonis spojrzał na mnie jak na wariatkę. — Właśnie.
— Uderzyłaś się w głowę, spadając z tego drzewa, do stu... — zaczął Leonis, ale mu przerwałam.
— Słuchaj, nie musisz wierzyć w Gwiezdnych, ani w Zgaszonych, którym jest najpewniej mój ojciec — powiedziałam spokojnie. — Ale uwierz we mnie. Proszę.
Leonis zawahał się na chwilę, ale wciąż pozostawał sceptyczny. Zmrużyłam oczy i spojrzałam ze zdenerwowaniem na mojego ojca. Posłałam mu spojrzeniem tylko jedną myśl. Lepiej, abyś mnie nie zdradził, bo inaczej znajdę się nawet jako duch i zabiję po raz kolejny. Orzechowe Oko najwyraźniej zrozumiał przekaz, ale uśmiechnął się tylko. Pochyliłam się nad Leonisem i szepnęłam tak, aby mój ojciec nie słyszał.
— Jeśli nie wierzysz we mnie, to uwierz chociaż Ciemnej Łapie — powiedziałam.
Leonis, nie od razu, ale po chwili, niechętnie skinął głową i kontynuował marsz. Musiał również zdawać sobie sprawę, że nie mamy w ogóle wyboru. Ojciec poczekał, aż do niego dojdziemy i znów zaczął mówić.
— Kiedy byłem szczeniakiem, wybierałem się z kolegami na wycieczki daleko poza nasz stary teren. — Uśmiechnął się lekko. — Tu również byłem. Bawiłem się ze swoimi braćmi w berka po tych korytarzach, więc znam każdą skarpę. Może nie uwierzysz, ale do czasu ingerencji Dwunożnych na tych terenach, było to przyjemne miejsce.
Najchętniej bym go uciszyła, ale nie chciałam z nim rozmawiać w towarzystwie Leonisa. Ponadto, miałam do niego kilka pytań. Spojrzałam prosząco na Leonisa, udając, że ból się nasilił.
— Możemy zrobić przerwę? — spytałam, a gdy pies zgodził się, skinięciem głowy, odeszłam na bok do swojego ojca. — Dlaczego nam pomagasz?
— A dlaczego nie? — Uśmiechnął się czarująco mój ojciec. — Rodzinie się pomaga.
— Owszem, pomaga — zgodziłam się. — A nie zdradza i zabija własną partnerkę.
— Stare dzieje — mruknął smutno Orzechowe Oko. — Dobrze, powiem, o co chodzi. Nie mogłem cię zostawić na pastwę losu. Nie po tym, jak Gwiezdni cię porzucili.
— O czym ty mówisz? — warknęłam ze zdenerwowaniem.
— Tak, jak mówiłem. — Zobaczyłam w oku mojego ojca złośliwy błysk. — Gwiezdni cię porzucili.
— Kłamiesz — warknęłam.
— Dlaczego miałbym? — zaśmiał się. — A ty? Bez urazy, ale niewiniątkiem nie jesteś. Przechodzisz przez granice jakby nigdy nic. Romansujesz z członkami wrogich klanów, wolisz walczyć, niż leczyć, choć jesteś medyczką, a wiesz, co jest według nich twoim największym przewinieniem? — W tej chwili, położył mi łapę, na mojej łapie tak, że nie poczułam jego dotyku, jako że był duchem. — To, że płynie w tobie moja krew. Nawet matka cię opuściła. Kiedy ostatnio z tobą rozmawiała?
Nie odpowiedziałam, rzeczywiście, dawno. Ale... nie uwierzę, że Gwiezdni mnie opuścili. Nie jemu. Posłałam mu mordercze spojrzenie.
— Prowadź nas dalej — warknęłam przez zęby, po czym wróciłam do Leonisa. — Idziemy dalej. Już odpoczęłam.
<Leonisie?>
[1136 słów: Ciemny Kieł otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz