Lato nieubłaganie zbliżało się ku końcowi. Ciemność zapadała coraz wcześniej, sprawiając, że popołudniowe spacery, które stały się stałym punktem planu dnia Białej Tęczy, najczęściej przeobrażały się w spacery przy blasku księżyca. Nie bez znaczenia pozostawał tu również fakt, że zarówno dni, jak i noce robiły się coraz chłodniejsze. Wojowniczka raz po raz z zadowoleniem zauważała, że jej sierść jest prawdziwym darem od Gwiezdnych — nie tylko swą śnieżnobiałą barwą dostarczały jej jako tako komfortu w trakcie mijających już letnich upałów, a także, dzięki jej długości i gęstości, stawała się jej wiernym sprzymierzeńcem w walce z jesiennymi wiatrami, zimowymi mrozami czy wiosennymi deszczami. W skrócie mówiąc — skarb, nie sierść!
Choć postanowiła, że na swe codzienne małe wyprawy wybierać będzie się wcześniejszej godzinie niż do tej pory, słowa danego samej sobie dotrzymać nie była w stanie. Patrolowanie granic terytorium jej klanu, które w czasie pokoju i względnego spokoju pomiędzy klanami było jej głównym zajęciem, było czynnością niezwykle czasochłonną i żmudną. Okolice ruin były — mówiąc delikatnie — nieco dzikie. Wszędzie tam, gdzie sięgało oko psa stojącego u progu starego dworku, widać było wybujałe rośliny — zwykłe chwasty, w większości, jak stwierdziła medyczka ich klanu, Ciemny Kieł, zupełnie nieprzydatne. Nikomu oczywiście nie chciało się oczyszczać z nich okolicy, dlatego też obecnie Biała patrzyła na nie z wdzięcznością — jako dobrą kryjówkę w razie niebezpieczeństwa — ale też z nieufnością — kryjówkę tą mógł przecież wykorzystać również wróg. Co do jednego miała pewność — przedzieranie się przez nie było prawdziwą męczarnią, która już nie raz i nie dwa wydobywały z pyska Tęczy niecenzuralne słowa, za które później w zaciszu swego legowiska przepraszała Gwiezdnych.
I tym razem sprawdzanie oraz ponowne oznaczanie granic zajęło jej znacznie dłużej, niż by chciała. Chwasty były dla niej tego dnia szczególnie okrutne — kolejne zdecydowanie za długie chwile spędzić musiała później na oczyszczaniu sierści, którą tak zawsze się chlubiła, z całego tego tałatajstwa — listków, gałązek, czy, jak to nazywali Dwunożni, „rzepów”, czyli owoców łopianu. Ku jej znacznemu niezadowoleniu, gdy udało jej się już wyruszyć w drogę, zmierzch zbliżał się wielkimi krokami. Zanim dotarła do drogi, która zaprowadzić ją w okolice mostu, jej celu, zdążyło się zrobić już ciemno.
„Świetnie. Po prostu znakomicie”, pomyślała, ponieważ nie miała odwagi otworzyć pyska, choć język zdecydowanie ją świerzbił, by głośno okazać swoje niezadowolenie. Biała barwa jej sierści nie była już tak znakomitym sprzymierzeńcem, gdy wokoło panowały ciemności.
— To chyba niebezpiecznie tak chodzić samemu nocą — usłyszała nagle w okolicy swojego prawego boku.
Podskoczyła zaskoczona. Nie zauważyła wysokiego i muskularnego samca, który to znikąd wyrósł tuż obok niej. Prawdopodobnie przyczynił się do tego fakt, że kolor jego szaty był idealnie przystosowany do skrywania się w mroku — dobrze zbudowane ciało zdobił upstrzony tu i ówdzie czernią brąz.
— Jakoś sobie radzę — mruknęła, sama szanując swoją siłę woli, która nie pozwoliła jej warknąć na nieznajomego, który zdecydowanie nie wzbudzał jej zaufania. — A teraz przepraszam, spieszę się — szybkim krokiem wyminęła natręta i skręciła na bardziej dziką niż do tej pory ścieżkę.
— Nie bądź taka sztywna — warknął cicho samiec, dogoniwszy ją i bezczelnie ocierając się o jej bok. — Bo będziemy musieli inaczej porozmawiać.
Wzdrygnęła się dwukrotnie — gdy jego śmierdzące cielsko otarło się o jej żebra („Teraz już zdecydowanie będę musiała się umyć” ) oraz gdy wyskoczył nagle przed nią, ukazując swoje brudne, ale na pewno ostre kły. Wiedziała, że sama nie ma szans w starciu z takim przeciwnikiem. Musiała działać inaczej.
— Naprawdę się spieszę. Umówiłam się z kimś — jęknęła, chowając ogon między nogi. — Ale jeśli chcesz, możesz pójść ze mną — uśmiechnęła się niewinnie.
— W porządku — skinął łbem i zszedł jej z drogi.
Gdyby była Dwunożnym, prawdopodobnie stwierdziłaby, że nieznajomy depcze jej po piętach. Szedł tuż za nią, a gdy tylko zwalniała, popychał ją do przodu, warknięciem przypominając, że nie powinna robić żadnych głupstw, jeśli nie chce, żeby, jak to raz po raz określał, „porozmawiali inaczej”.
W końcu dotarli nad rzekę, tuż przy moście. Ku jej niezmiernej uldze okazało się, że Gwiezdni nie zapomnieli o niej w tej trudnej chwili. Oto nad wodą spokojnie siedziała nieznana Białej suka, w której to wyglądzie coś podpowiadało Tęczy, że nie jest ona wrogiem.
— Cześć! — z udawanym zachwytem podeszła szybko do samicy, w tyle zostawiając swą niekoniecznie mile widziana obstawę. — Przepraszam za spóźnienie — dodała głośno, tak, by on to usłyszał. — Błagam cię, pomóż mi — wyszeptała jednak nerwowo, nachylając się w stronę nieznajomej, udając, że wita się z nią serdecznie. — Przyczepił się do mnie, grozi mi. Sama nie dam mu rady. Błagam na Gwiezdnych, proszę, pomóż mi.
Gdy odsunęła się od rudej suki, na jej pysku znów pojawił się ten uśmiech — boleśnie wręcz sztuczny, czego jednak nie dostrzegał ponownie obecny u jej boku dryblas. W oczach nieznajomej dostrzegała zrozumienie, a także, jak jej się zdawało, jakiś błysk. Mogło to być wyłącznie wytworem jej wyobraźni, lecz mogłaby przysiąc, że pojawił się on tam, gdy wspomniała o Gwiezdnych. Czyżby ta zesłana przez nich samych suczka również wyznawała w nich wiarę i, tym samym, należała do jednego z klanów?
<Irysowe Serce?>
[809 słów: Biała Tęcza otrzymuje 8 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz