Mam wrażenie, jakby od początku naszej pozornie krótkiej podróży minęło już kilka dni. No bo jak inaczej wyjaśnić to, że od wschodu słońca ciągle spadają na nas złośliwe zrządzenia losu? Każda kolejna minuta spędzona z Ciemnym Kłem utwierdza mnie w przekonaniu, że po tak zdrowej dawce adrenaliny na raz, prawdopodobnie nie będę wychodzić z nory przez kilka księżyców. Kilkanaście. Do stu Dwunożnych, nie żebym kiedykolwiek dobrowolnie miał zamiar wystawić czubek łapy poza tereny klanu, a na pewno nigdy więcej z medyczką Tenebris.
Po śmierci lidera pająków, którego niechcący zabiłem, w jaskini zapada głucha cisza, a atmosfera między dwoma gatunkami jest tak gęsta, że można by ją rozorać pazurami. W końcu najodważniejsze pajęczaki postanawiają upewnić się o zgonie przywódcy, czatując nad jego martwym ciałem i rzucając nam ośmiokrotne, złowrogie spojrzenie na każdą ich parę oczu.
— Przydałby się kolejny mord na gliniarzu naściennym. Może to by je udobruchało — wykrztuszam nerwowo.
Ciemny Kieł posyła mi równie mordercze spojrzenie, co te ośmionogie stwory. Patrząc na stan jej łapy, niekoniecznie chcę ją ponaglać, ale jestem pewien, że po wcześniejszym incydencie nie będziemy mogli zostać tu zbyt długo. Medyczne pająki (o ile takie tutaj istnieją) prędzej podadzą mojej towarzyszce więcej jadu, niźli odtrutkę.
Pomiędzy stawonogami następuje krótka wymiana zdań. Bez większej znajomości pajęczego, jestem w stanie zrozumieć, że współplemieńcy nawołują do krwawej rewolucji. Problem w tym, że ich celem jest nasza dwójka.
Wielogatunkowa horda robali rzuca się w naszą stronę bez większego zastanowienia. Ciemny Kieł próbuje wstać, ale ból w ugryzionej łapie paraliżuje ją na tyle, że niemal traci przytomność. Trzeba coś wymyślić i to szybko, inaczej zostaniemy pożarci żywcem przez głodne zemsty owady. Sęk w tym, że do mojej głowy nie wpada żaden pomysł, a przynajmniej żaden mądry.
— Stójcie! — wrzeszczę. — Jam jest Leonis, wasz pajęczy bóg. To ja pokonałem waszego przywódcę własnymi łapami! Teraz to ja przejmuję stanowisko lidera, słuchajcie słów Pana!
Towarzysząca mi medyczka cicho parska śmiechem, choć ewidentnie nie jest to najlepszy moment na chichot.
— To pająki. Nie rozumieją psiego.
— Do stu Dwunożnych.
Wszystkie opcje przepadają. Pora na odwrót.
Popycham Ciemnego Kła naprzód, chociaż suka ewidentnie porusza się ociężale, co wcale nie ułatwia mi roboty.
Choć z każdym, i tak powolnym krokiem przybliżamy się do kolejnego korytarza, to robale siedzą nam na ogonach. Ile, do stu Dwunożnych, te małe kreatury mogą mieć sił w odnóżach, żeby tak prędko tuptać za większymi od siebie obcymi potworami? Nie, żeby mnie to w tym momencie interesowało. Chociaż o wiele spokojniej by mi się żyło, gdyby pająki miały szybkość chodu ślimaka.
Wpadamy do korytarza, za nami nieco z tyłu znajduje się armia, a cały pościg poprzedza niewielkie trzęsienie ziemi, które jest jednak kluczowe dla mojego sytuacyjnego, impulsywnego rozumowania. Początkowo przyspieszam kroku, popychając Ciemnego Kła przed siebie, po chwili jednak zatrzymuję się, bez większego zawahania zaczynając kopać.
— Leonisie? Nie wygłupiaj się, musimy uciekać!
— Idź przodem, ty ćwierćmózgi pokurczu, do stu Dwunożnych! — warczę, wkładając w bez ustanku kopiące łapy siłę młota pneumatycznego.
Na moje szczęście, Ciemny Kieł ufa moim beznadziejnym ideom, chwiejnym krokiem podążając przed siebie. Coraz większe okruchy ziemi odpadają ze ściany. Mam teraz ułamek sekundy na reakcję — turlam się po podłożu dosłownie chwilę przed tym, jak ściana po mojej lewej zawala się, zastawiając drogę robakom.
Dyszę ciężko, mając z tyłu głowy, że nie mam czasu na odpoczynek. Teraz to my mamy niewielką przewagę, choć podejrzewam, że pajęczaki znają lepiej te tereny od nas, a w związku z tym zaraz z powrotem nas dogonią.
Dotrzymuję kroku sojuszniczce, która nie komentuje mojego przebłysku geniuszu, a szkoda. Drobna, narcystyczna uwaga przydałaby się nawet w podziemiach.
— Nie mamy czasu na szukanie alternatywnych korytarzy — mówię do medyczki, pomagając jej iść ociężałym truchtem. — Jeśli ktokolwiek może znać te korytarze lepiej niż dwójka przypadkowo znajdujących się tutaj pchlarzy, to właśnie oni. Musimy jak najszybciej znaleźć stąd wyjście.
— Gonią nas! — krzyczy Ciemny Kieł, a głos suki załamuje się, kiedy rozgląda się wokół siebie w popłochu.
— Co, gdzie? — Mój łeb obraca się niczym ten sowy, próbując nadążyć za nagłą reakcją towarzyszki. Ta w panice wskazuje na jej cień, leniwie liżący ziemiste ściany. Serio? Czy ten jad był na tyle silny, że ugryziona ma halucynacje? Być może już wcześniej, kiedy zauważyłem, jak gada do siebie, została ugryziona?
Zaraz. Cień.
— Do stu Dwunożnych, wreszcie powiedziałaś coś mądrego — prycham, a na mój pysk wtacza się satysfakcjonujący uśmiech. — Skoro pod ziemią jest cień, to musi być tu gdzieś dojście światła. Jesteśmy blisko.
Suka odpowiada mi, uśmiechając się półgębkiem, zupełnie jakby właśnie usłyszała najlepszy komplement w swoim życiu. Tak, ewidentnie jest nieco… naćpana. Tym bardziej nie mam ochoty użerać się z nią sam na sam już ani minuty dłużej.
Wtłaczam skołowane cielsko brązowowłosej do kolejnej już w tym cholernym podziemiu jaskini. Nie ma tutaj zbyt wielu owadów, a przynajmniej te, które pokrywają kąty, nie wydają się zbyt zainteresowane naszą obecnością, jakby były neutralne bądź jeszcze nie znają nas od strony zbiegów. Z ulgą wypuszczam powietrze, wiedząc, że jesteśmy tu przed resztą.
Omiatając spojrzeniem otoczenie, widzę niewielką dziurę w suficie, przez którą możemy się wydostać. Dostanie się tak wysoko, na szczęście również nie wydaje się problemem, myślę z ulgą, widząc ogromny głaz umożliwiający wejście tam. Najwyraźniej nie jesteśmy jedynymi jednostkami, które tutaj do tej pory bytowały. A być może to jednak łut szczęścia się do nas nareszcie uśmiechnął?
Kiedy pomagam niewyraźnej łachudrze wspiąć się na kamień, pająki nas znajdują, wchodząc do jaskini niewidocznymi dla psiego oka dziurami.
— Szybciej, ty łamliwa kupo futra, do stu Dwunożnych! — syczę do medyczki, użyczając jej swoich barków jako drabinę do wyjścia. W momencie, kiedy najszybsze pająki wspinają się do moich łap na głaz, przestaję czuć nacisk na plecy. Teraz moja kolej, żeby się wydostać.
Członkini Tenebris, nieco wiotkimi łapami, pomaga mi ujrzeć światło dziennie. Upadam na trawę, uprzednio zrzucając z siebie kilka stawonogów, którym udało się wspiąć na moje futro jeszcze przed ostateczną ucieczką. Zaraz potem moja towarzyszka pada obok mnie, choć nie wiem, czy ze zmęczenia, z paraliżu, czy najzwyczajniej w świecie już nie żyje. Nie mam siły już jej nawet o to zapytać.
Otwieram jedno oko, jakby nie dowierzając, że finalnie udało nam się ujść z życiem. Słońce ledwie przebija się przez rozłożyste gałęzie drzew, a jego niskie położenie sygnalizuje mi, że dzień chyli się już ku końcowi. Świergotowi ptaków towarzyszy tupot zająca w oddali, który uciekł w krzaki prawdopodobnie na nasz widok.
Do stu Dwunożnych.
— Ciemny Kle? — odzywam się nagle przerażony, szturchając sukę między żebra. — Nie, żebym psuł ci moment, ale… obawiam się, że wyjście doprowadziło nas do lasu. Jesteśmy w samym środku terenów dawnego domu.
<Ciemny Kle?>
[1072 słowa: Leonis otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz