— Gwiezdni?
Oboje podskakujemy, kiedy za naszymi plecami odzywa się miaukliwy głos. Jedno z nas gwałtownie łamie gałązkę, co alarmuje patrolujące teren koty. Jeśli jeszcze nas nie zobaczyli, to prawdopodobnie wkrótce nas znajdą po dźwięku.
Zaczynam wątpić w sens naszej wyprawy. Nie, żebym już wcześniej w to nie wątpił — po prostu teraz zdaję sobie sprawę, że w zasadzie prościej by było, gdybyśmy padli gdzieś martwi, zważywszy na to, że dzień się jeszcze nie skończył, a my średnio co kilka minut wpadamy w kolejne kłopoty.
Na przykład teraz. Odwracamy się w kierunku najbliższego głosu, a naszym oczom ukazuje się mały, rudy kociak, który przekrzywia z ciekawością głowę i macha nerwowo ogonem. Puszyste łapki okrywają białe „skarpetki”, a pomiędzy rdzawą sierścią gdzieniegdzie występują srebrne kosmyki. Choć nie jestem znawcą kotów, ten wydaje się dla nas raczej nieznacznym zagrożeniem, w końcu co może zrobić naszej dwójce niewielkich rozmiarów podrostek?
— Czy usłyszałem Gwiezdni? — Ożywiona Ciemny Kieł kiwa w odpowiedzi głową. Wywracam teatralnie oczami, zdając sobie sprawę, że nasza wspólna przygoda po raz kolejny sprowadza się do spirytualnego, obcego dla mnie świata, który z każdym słowem wyznawców wydaje się coraz bardziej absurdalny. — Jestem Liściasta Łapa, uczeń wojownika z klanu Wschodu! Mój klan wywęszył obcy zapach sfory psów, więc mój mentor zabrał mnie na patrol, ale nie możecie być źli, skoro przecież wierzycie w klan Gwiezdnych…
— Ja nie wierz– — Ciemny Kieł boleśnie szturcha mnie między żebra, dając mi znak, że dla własnego dobra mam się przymknąć. Odchrząkuję. — Klan Wschodu, mówisz?
Żyjąc na terenach pod obecnym władaniem Quintusu, oczywiście wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że gdzieś wśród nas żyją inne stworzenia niż my i nasze zdobycze. Ciężko było mi jednak zobrazować sobie kilka klanów tych przerośniętych, złośliwych futrzaków, które funkcjonują w podobnym systemie, co my sami. I to w dodatku, do stu Dwunożnych, wierzą w Gwiezdnych. Czy wyznają swoją własną wersję kocich przodków? Czy myślą o Gwiezdnych jako o psach? A może mają swoje własne mity?
— Potrzebujemy dostać się na wschód — odzywa się moja towarzyszka. Zawsze to robi, przemawia do innych, kompletnie ignorując moją obecność, zupełnie jakby już dawno zorientowała się w moim braku komunikatywności, a przecież znamy się tak krótko.
Sierść Liściastej Łapy jeży się na karku, a kociak nieufnie cofa o kilka kroków. Ciemny Kieł jakby odruchowo stara się go powstrzymać od ucieczki, wychylając się w jego stronę, a w mojej głowie świta myśl, że gdyby jeszcze nieco zbliżyła się do uczniaka, zmiażdżyłaby go samą łapą. Ruda, krwawa plama pośrodku lasu. Zabawne, co za przypadek, że nigdy nie lubiłem tych sierściuchów.
— Jestem przyszłym wojownikiem! Nie mogę wpuścić was na teren mojego klanu! Nie bez walki!
— Nie! — Medyczka uspokaja go dyplomatycznie. — Możemy ominąć twój klan. Nie chcemy wdawać się w bójkę, nie po raz kolejny. Chcemy tylko dostać się na wschód. Kierunek. Wiesz, jak północ, południe. Jeśli nazwa waszego klanu zgadza się z położeniem, to kiedy wskażesz nam drogę, rozejdziemy się w swoje strony bez walki.
Liściasta Łapa momentalnie się zamyśla, jakby jego szare, śmierdzące komórki próbowały wykrzesać resztkę energii na uruchomienie połączeń między sobą.
— Dlaczego chcecie dostać się na wschód?
— Próbujemy wrócić do domu — kontynuuje Ciemny Kieł. — Podobnie jak ty, prawda? Jeśli wskażesz nam drogę, twój patrol nie odkryje niczego podejrzanego. Obędzie się bez ofiar, w końcu sam mówiłeś, że twój klan próbowałby nas zaatakować…
— Widziałeś kiedyś kota zmasakrowanego przez kundla, smarkaczu? Ta tutaj nie bez powodu nazywa się Ciemny Kieł! — podchwytuję dramatycznie. — Ciemny Kle, suszymy ząbki!
Suka wyszczerza się do uczniaka półgębkiem i choć w teorii miało to wyglądać groźnie, to z trudem powstrzymuję parsknięciem śmiechem na widok jakże ostrych zębów medyczki. Liściastej Łapie jednak nie wydaje się to ani trochę śmieszne, ponieważ cofa się o kolejne parę kroków w tył z wyraźnym błyskiem przerażenia w szmaragdowych oczach.
— D-dobrze, pokażę wam drogę. Tylko schowaj te zęby, jasne? — Zwiesza głowę. — Klan byłby mną zawiedziony, gdybym zginął rozszarpany przez psy. Już i tak za mną nie przepadają.
Brązowowłosa wzdycha cicho, zupełnie jakby momentalnie zrobiło jej się żal młodziaka. Ja jednak mimo wszystko podchodzę do tego sceptycznie — nawet, jeśli został przyparty do muru, zgodził się zdecydowanie zbyt szybko, choć początkowo pokazywał nam zupełnie inną, bardziej wojowniczą postawę. Moje przeczucia jednak często bywają błędne, a my i tak nie mamy większego wyboru w odnalezieniu drogi powrotnej, nie mamy więc nic do stracenia. No może poza życiem.
Liściasta Łapa każe nam się skulić, poruszając się niemal bezszelestnie pomiędzy leśnymi krzewami z brzuchem zetkniętym z ziemią. Przestaje mnie bawić jego drobna, dziecięca postura, nagle uznając ją za niezwykle przydatną w skrytobójstwie, bo nasze kilkukrotnie większe, ociężałe cielska przepychają się niezgrabnie między roślinami, nie oszczędzając przy tym niegłośnych dźwięków pękających gałązek i szelestu liści.
Podążamy za uczniem z nosem przy glebie, który szybko wyczuwa zbliżający się do nas zapach widzianych wcześniej kotów. Włos jeży mi się na skórze, analizując pokrótce sytuację i pozostając czujnym. Czy patrol już nas odnalazł? Jesteśmy na tyle głośno? A może wyczuli swąd psów przy znajomym zapachu kociego ucznia? Zerkam na moją towarzyszkę, która nie wydaje się zbyt nieufna wobec naszego przewodnika. W takim razie to tylko moje urojenia. Siłą rzeczy silniej czuję obcy smród kotów, w końcu znajdujemy się niebezpiecznie blisko klanowych granic. Momentalnie wydaje mi się to całkiem oczywiste, w końcu gdzie będzie bardziej czuć kebabem, jeśli nie w budce z nim?
Rudy ogon znika za pobliskim krzakiem. Nasza dwójka rzuca się za nim, starając się nadążyć za smukłym kocurem tak, żeby go nie zgubić. Choć wcześniej znaliśmy te tereny jak własną kieszeń, to niezaprzeczalnie pamięć mogła zacząć szwankować pod wpływem nowego betonowego otoczenia… no i faktu, że psy raczej nie są na tyle zwinne, żeby tak sprawnie przemykać pomiędzy roślinami niezauważalnie.
Ja i Ciemny Kieł wychylamy się zza krzaka, ale nagle zdajemy sobie sprawę, że oboje straciliśmy kociaka z pola widzenia. Rozglądamy się wokół, ale rudego błysku pomiędzy roślinnością jak nie było, tak nie ma, pozostawiając nas na pastwę losu w samym centrum lasu.
— Liściasta Łapo? Hej, gdzie jesteś? — dopytuje Ciemna półszeptem. Co prawda jej głos może zwrócić na siebie uwagę wrogów, ale na ten moment chyba lepiej zaryzykować, biorąc pod uwagę to, że jeśli czegoś zaraz nie zrobimy, zostaniemy zaatakowani przez patrol.
— Jeżynowy Cierniu, tam są! Znalazłem ich! — Rozpaczliwy jęk, który jeszcze chwilę temu wydawał się nieco bardziej przyjacielski, przeszywa nasze uszy. Wszystkie moje zmysły zostają zaalarmowane, instynkty wyją, żeby uciekać, ale ciało pozostaje sparaliżowane. Najwyraźniej podobnie do Ciemnego Kła, która tępo wpatruje się w przestrzeń przed sobą, jakby czekając na to, co zaraz się wydarzy, a nie da się zaprzeczyć, że już w przeciągu kilku następnych sekund ukazuje nam się widok paru zabliźnionych, kocich pysków, które łypią na nas gniewnie z przemykającym im pomiędzy łapami rudym kociakiem.
Zasada numer jeden: zawsze słuchaj przeczucia Leonisa. Daliśmy się złapać prosto w pułapkę.
<Ciemny Kle?>
[1109 słów: Leonis otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz