Biegłam z Leonisem ile sił w łapach za odjeżdżającym Potworem, ale po chwili wybiegliśmy na jakieś dziwne, betonowe pole dla Potworów, gdzie nie było prawie w ogóle trawy. Musieliśmy trzymać się krawędzi drogi i cały czas uważać na Potwory.
— Wybaczcie — usłyszałam wycie Alfiego z Potwora dwunożnego. — Nie wiedziałem, że mój właściciel wyjeżdża za granicę.
Spojrzałam surowo na Leonisa. Wspaniały pomysł z tym gonieniem Potwora. Teraz jesteśmy jeszcze dalej od domu niż wcześniej. Spuściłam smutno głowę. I co mamy teraz robić? Gwiezdni wiedzą, gdzie jesteśmy. W tej samej chwili zauważyłam Orzechowe Oko, idącego w moim kierunku z charakterystycznym dla siebie zadowoleniem na pysku.
— Liczę, że wiesz, jak wrócić do domu — warknęłam do niego, ignorując zirytowane spojrzenie Leonisa. Z jego perspektywy musi to wyglądać tak, jakbym mówiła do siebie, ale nie obchodziło mnie to. Mam większe problemy na głowie.
— Spotkałem się z twoją matką. — Nie umknęło mojej uwadze, że Orzechowe Oko macha ogonem, jakby miał moją wadę. — Nie mogła przyjść, bo Gwiezdni nie mają dostępu do tych ziem. Wiesz, grzeczne pieski idą do Gwiezdnych, niegrzeczne idą, gdzie chcą. Znasz to powiedzenie?
— To głupie powiedzenie — powiedziałam, chcąc go zirytować, ale tak naprawdę zawsze je lubiłam.
— Wiem, kiedy kłamiesz — zaśmiał się mój ojciec, przez którego właśnie przejechał Potwór, nie robiąc mu krzywdy.
Ugryzłam się w język, powstrzymując ripostę. Jeśli może nam pomóc, to lepiej go wysłuchać, niż się z nim spierać, bez względu na to, jak irytujący by nie był. Nie było to łatwe, ale nie miałam wyjścia. Spojrzałam mu w oczy, dając do zrozumienia, że koniec tego tematu. Jego spojrzenie sugerowało, że czuje się zwycięzcą. Tak, nieskrytykowanie tego było bardzo trudne.
— Przejdź do rzeczy — syknęłam twardo, starając się zachować spokój.
— Więc matka kazała ci przekazać, że droga do domu prowadzi na wschód — szczeknął radośnie ojciec, a ja zmroziłam go wzrokiem.
— Tylko tyle wiesz? — Nie mogłam uwierzyć. — To w takim razie powiedz, gdzie jest wschód.
— Już dość ci pomogłem — powiedział ojciec, siadając i liżąc łapę.
— Ale... - zawahałam się — w ogóle nie pomogłeś! Co mam niby teraz zrobić? Wiem, że istnieje północ, południe, wschód i zachód, ale uważałam to, jak dotąd za jakąś grę, czy mit, czy coś takiego. Skąd mam wiedzieć, gdzie jest wschód.
— W tym to ja ci już nie pomogę. — Uśmiechnął się złośliwie Orzechowe Oko i zniknął, jakby go nigdy nie było.
Warknęłam z irytacją i posłałam mordercze spojrzenie Leonisowi. Dopiero po chwili sobie przypomniałam, że on nie jest moim wrogiem i nie powinnam tak na niego patrzyć. Bezgwiezdny się jednak nie przestraszył, tylko spojrzał na mnie z niepokojem i lekką dezorientacją. Zaraz potem, spojrzałam przepraszająco na łapy.
— Dom podobno jest na wschodzie — mruknęłam. — Ojciec mi powiedział.
Leonis wzniósł oczy do nieba, pokazując, że coraz bardziej go irytują te moje dyskusje z ojcem. Uśmiechnęłam się, ale ta reakcja przypomniała mi, że drugi medyk nie jest już psem z tego samego klanu, co ja. Poczułam ucisk w żołądku, po czym uśmiechnęłam się cynicznie. Jak niewiele potrzeba, aby dwa psy z różnych klanów przestały sobie podgryzać ogony. Wystarczy wspólne wyzwanie, kilka pająków i mafia. Prawda, że niewiele? Cóż...
— A wiesz w ogóle, gdzie jest wschód, do stu Dwunożnych? — spytał Leonis, z niepokojem patrząc na kolejnego nadjeżdżającego Potwora. Gdyby chciały, to już byśmy nie żyli. Byliśmy na ich łasce, a to mnie przerażało.
— No właśnie nie — mruknęłam. — Ale przynajmniej coś próbuję. Przede wszystkim, musimy wrócić w kierunku, z którego przyszliśmy, bo inaczej zaraz nas zabije jakiś Potwór.
— Próbujesz rozmawiać z wyimaginowanymi przyjaciółmi — odciął się Leonis, ale poszedł za mną. — Słyszałem, że mech rośnie na drzewach na północ. Ewentualnie na południe. Albo zachód.
— We wszystkie możliwe kierunki, oprócz wschodu. — Przewróciłam oczami, a nawet mój ogon zwolnił.
— Nie rozumiesz? — zirytował się Leonis. — Jak znajdziemy północ, to znajdziemy wschód. Wschód jest chyba jakoś na prawo od północy.
Nie odpowiedziałam już. Chciałam się pocieszyć, że Leonis widocznie zaufał mojemu ojcu, więc i ja powinnam. Wiedziałam jednak, że tak naprawdę Leonisem kieruje to samo, co mną. Bynajmniej nie zaufanie, tylko desperacja. Co możemy innego zrobić, niż wejść do każdej nory, którą wskaże nam „życzliwy lis”. To jedno z powiedzeń mojej mamy. Oznacza nadmierną ufność. Co jednak, oprócz niej nam pozostało? Po chwili wyszliśmy na trawę. Poczułam ulgę, znów czując grunt pod łapami.
— Jest teraz południe, prawda? — spytałam nieśmiało.
— Myślisz, że nam to coś pomoże, do stu Dwunożnych? — warknął coraz bardziej zirytowany Leonis, a ja go rozumiałam. — To nie tak działa, że w południe słońce świeci równolegle do północy. Przynajmniej tak mi się wydaje, a wolę nie ryzyk...
W tej właśnie chwili, przerwał, wpatrując się w las. Wytężałam wzrok, ale nic nie widziałam. Po chwili Leonis przylgnął do ziemi, dając mi znak, abym zrobiła to samo. Schowałam się, po czym zobaczyłam idącą w naszym kierunku grupę dzikich kotów. Były o wiele większe i bardziej wypasione niż normalne. Poczułam, jak sierść mi się jeży. Może i to tylko koty, ale jest ich dużo. A my jesteśmy tylko dwójką medyków. Jeden ateista i jeden niepełnosprawny. Choć jesteśmy psami, to nie wydaje mi się, abyśmy byli przesadnym zagrożeniem dla kotów. Nie ulega jednak wątpliwości, że te istoty nas nienawidzą i nie wypuszczą, póki nam nie wydrapią trochę futra. Czułam, jak sierść mi się jeży.
— Gwiezdni, pomocy! — szepnęłam.
— Serio? — warknął do mnie Leonis. — Serio? W tym momencie zbiera ci się na modlitwę?
— Jesteśmy w niebezpieczeństwie, prawda? — mruknęłam. — Jest lepsza okazja na modlitwę?
<Leonisie?>
[877 słów: Ciemny Kieł otrzymuje 8 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz