26 września 2020

Od Wojowniczej Łapy do Białej Zamieci

Łapy świerzbią mnie, kiedy ciężko stawiam kroki przed siebie. Targają mną mieszane uczucia, intuicja równocześnie powtarza mi, że słusznie robię, zawracając i że to wcale nie jest najlepszy pomysł. Może lepiej było zostać jeszcze chwilę na treningu?
Od początku dnia coś było nie tak. Nakrapiane Ucho zasadziła mi solidnego kuksańca między żebra za problem z koncentracją, choć sama myślami była gdzieś daleko. Zazwyczaj nasza współpraca przynosiła solidne efekty, a moje ambicje nadrabiały jej zadania również poza treningiem. Z tego właśnie powodu, kiedy zmartwiona Irysowe Serce pojawiła się przed liderką klanu, starałem się ukryć niezadowoloną minę. W końcu, nawet jeśli fakt, że będę musiał dalszą naukę przeprowadzić samodzielnie przez brak Nakrapianej, niemiłosiernie mnie wkurzał, to jednak wiedziałem, że mentorka jako liderka ma ważniejsze ode mnie obowiązki w klanie. A przecież skoro ja sam miałem kiedyś przejąć jej miejsce, to potrzebuję respektować potrzeby wynikające z hierarchii, prawda?
Później to pytanie, odbijając się echem w mojej czaszce, paląco połechtało moją ciekawość. Skoro jestem przyszłym liderem, powinienem wiedzieć, co obecnie dzieje się w klanie, prawda? Nagle wszystko inne przestaje być ważne. Liczy się tylko jedna rzecz: Flumine.
Przebijam się pomiędzy wątłymi krzewami, pozornie udając, że niewinne gałęzie są atakującymi mnie wrogami. Precyzyjnie wymierzonymi pacnięciami łapy zadaję ciosy krzakom, a patyki wydają z siebie liczne, trzaskające odgłosy, niby łamanie karków przeciwników. Odważny Kieł skręcił kiedyś na moich oczach kark wiewiórce, kiedy byliśmy zmuszeni żywić się raczej marnym jadłem, a dźwięk pękających kości śni mi się po nocach aż po dziś. Mój starszy przyjaciel byłby zdecydowanie bardziej zadowolony, że łamię gałęzie, a nie gryzonie.
Kłapnięciem szczęki rzucam się na liścia, ale wychodzi mi to na tyle niezdarnie, że potykam się o niewielki korzeń i z głuchym łoskotem opadam na ziemię. Czuję, jak ziemia kruszy się pod moimi wyciągniętymi przez siebie łapami i ze zdziwieniem unoszę łeb, żeby ujrzeć przez sobą klif.
Jeden fałszywy ruch i byłoby po mnie. Stulam uszy blisko czaszki, przypominając sobie słowa wszystkich moich nauczycieli, jakich dane było mi spotkać. Początkowo kazania Odważnego Kła na temat mojej nierozwagi wydawały się paplaniną wyrachowanego staruszka, ale to samo do głowy próbowała wpoić mi Nakrapiane Ucho… w zasadzie, cały klan powtarzał, że przede wszystkim powinienem uważać. Tylko jak mam odsunąć od siebie wrodzoną impulsywność, kiedy walczę z krzakami i korzeniami?!
Podnoszę się z ziemi, otrzepując czarno-białe futro z kurzu. Krzaki nie są już takie ciekawe — moją uwagę odwraca szum morza kilka metrów pode mną, poruszające się liście pod wpływem szepczącego wiatru i rozmowy, zarówno w języku Dwunożnych, jak i psim. Szczególnie skupiam się na tym ostatnim, kiedy głosy wydają mi się wyjątkowo znajome, ale odgłosy z otoczenia niemiłosiernie mieszają się ze sobą, tworząc w mojej głowie jedynie chaos. Wzdycham cicho, postanawiając, że najlepiej będzie zejść na dół, na plażę. Może Wodni właśnie mnie potrzebują?
Przedzieram się przez te same chaszcze, które jeszcze chwilę temu były przeciwko mnie. Droga na dół trochę mi zajmuje, po drodze będąc zmuszony do omijania slalomem Dwunożnych, uważnie przyglądających się latarni na szczycie klifu. Schodki w dół, które ciągną się niemal w nieskończoność, doprowadzają mnie na piaszczyste podłoże, które przyjemnie otula moje łapy. Wraz z opadaniem pierwszych liści, plaża pustoszeje z plagi Dwunożnych, którzy nie wylegują się już na słońcu i nie ochlapują naszego futra słoną wodą. Bardziej niż brak Bezwłosych, cieszy mnie powoli chowające się za widnokręgiem słońce, które nie sprawia już, że mam ochotę przywitać się z Gwiezdnymi, tym samym zwiastując zbliżającą się nieubłaganie moją ulubioną porę roku, śnieżną i mroźną, która jest równocześnie najtrudniejsza dla klanów.
Zostawiam za sobą piaszczyste ślady, zbliżając się do źródła znajomych głosów. Czy to jakaś tajna narada liderki i zastępczyni klanu?!
Nie, chwila. Zwolnij, ogierze. Nie wolno tak podsłuchiwać. Zawsze dostajesz w żebra od Nakrapianego Ucha za wszelkie podsłuchiwanie. „Jeszcze nie jesteś zastępcą, Wojownicza Łapo. To nie twoja sprawa”. Bla, bla, bla.
Coś mnie ciągnie w stronę tej rozmowy. Niewidzialna siła, przeczucie, przeznaczenie Gwiezdnych, własna głupota — jak zwał, tak zwał. Stawiam przed siebie kolejne parę kroków, a moim oczom ukazuje się najgorszy widok, jaki kiedykolwiek było i będzie dane mi spotkać.
Irysowe Serce i Nakrapiane Ucho pochylają się nad ciałem psa, albo raczej czegoś, co z niego zostało. Co prawda piasek nieco zamortyzował upadek, ale stan kości ofiary symbolizuje raczej chwilę wcześniej trzaskające pod moimi łapami patyki. Przy trupie widoczna jest szkarłatna warstwa jego własnej krwi, a sam pysk zwierzęcia, które mogę dostrzec pomiędzy łapami moich towarzyszek, wydaje się tak samo martwy, jak i znajomy.
— Musimy powiedzieć o tym Wojowniczej Łapie — informuje Irysowe Serce.
— Ostatnio straciliśmy wielu dzielnych wojowników — dodaje Nakrapiane Ucho. — Ale to… to go kompletnie załamie.
Krew szumi mi w uszach, załamując całe spojrzenie na otaczający mnie świat. Mam wrażenie, że to koszmar, jeden z wielu, które dręczą mnie, kiedy finalnie moje pędzące myśli uspokoją się na tyle, żeby zmrużyć oko. Czy to się dzieje naprawdę? Wszystko uderza we mnie jak wściekły Potwór, jak bolesny upadek o ziemię, a mimo wszystko dalej nie wierzę w to, co widzę. Informacje mieszają się w bezużyteczną breję, która nie dopuszcza do siebie żadnej logicznej myśli.
Pomiędzy dwiema znajomymi mi postaciami, widnieje nieruchome ciało Odważnego Kła. Z całą pewnością żyje — śpi, łapiący w futro ostatnie promienie słoneczne najcieplejszej pory roku, leniwy staruszek. Co w tym złego, Nakrapiane Ucho, Irysowe Serce?
Nie. Nie, nie, nie. Rzucam się przed siebie, nacierając prosto na liderkę.
— Zabiłaś go! — krzyczę przeraźliwie, rozrywając pazurami skórę zaskoczonej wojowniczki. — Oszukałaś mnie! Wszyscy mnie oszukaliście!
— Uspokój się, ptasi móżdżku! — syczy mentorka, próbując mnie od siebie odepchnąć. Ruda suka stojąca za nami łapie mnie zębami za kark i odciąga od liderki. Kiedy wypuszcza mnie ze swojego pyska, nie udaje mi się po raz kolejny zaatakować Nakrapianej, bo ta powala mnie na ziemię i przytrzymuje całym ciężarem ciała przy piasku.
Z trudem potrafię złapać oddech. Moje myśli nie nadążają za moimi ruchami, moje ruchy nie pokrywają się z myślami. Czuję, jak coś ściska moją pierś, choć nie wiem, czy poddusza mnie Nakrapiane Ucho, czy to reakcja organizmu na akt paniki. W moich płucach wyrastają rozległe ciernie, które ranią mnie od środka i odbierają powietrze.
— Spadł z klifu, Nakrapiane Ucho jest niewinna — krzywi się Rysa.
Wiruje mi przed oczami. Każde kolejne słowo wydaje się tylko bardziej absurdalne. Odważny Kieł, który spadł z klifu? Ten sam, który przeżył wojnę u boku Dwunożnych, od najmłodszych dni uczył mnie walczyć i był dzielnym, odpowiedzialnym wojownikiem? Nie jestem w stanie uwierzyć w tak beznadziejną brednię. Wszyscy, ale nie Odważny Kieł. Parę metrów wysokości nie mogło go zabić, prawda?
— Obudź się — szlocham w stronę owczarka, kiedy suki przytrzymują mnie przy ziemi w obawie przed kolejnym atakiem. — Odważny Kle… Sully, proszę, obudź się. Nie chcę być sam. Nie znowu.
Czasy, kiedy starszy przyjaciel się mną nie zajmował, wydają się odległe i mętne. Nie pamiętam rodziców poza tym jednym zającem, który chwilowo się mną opiekował, nie wiem też, dlaczego mnie porzucili. We wszystkich moich wspomnieniach miejsce zajmuje jego ciepły uśmiech na pysku, kiedy razem przemierzaliśmy znane i nieznane nam tereny, aż nie osiedliliśmy się w klanie. Nawet, jeśli nie było go obok mnie, nieustannie czekałem na moment, kiedy mogłem opowiedzieć mu o wszystkim, co wydarzyło się podczas tej rozłąki.
Wojowniczki odsuwają się ode mnie na krok, zauważając, że pogrążam się w swoich myślach na tyle, że nie przechodzi mi przez głowę atak na nie. Zamiast tego impulsywnie rzucam się do ucieczki, uznając, że jeśli teraz zwieję przed problemem, przestanie mnie on dotyczyć. Świat znowu wróci do normy. Wystarczy tylko udać, że nic się nie wydarzyło.
Łapy prowadzą mnie przed siebie, kierując w stronę miasta. Rysa i Kropka wołają mnie w tle, ale ja przestaję zwracać uwagę na wszystko, co się wokół mnie dzieje. Jestem ja. Wspomnienia o Odważnym Kle. I Potwór turlający się po Drodze Grzmotu, który niemal mnie potrąca. Bezwłosi odwracają się na widok gnającego przez miasto młodziaka, psy na uwięzi kłapią w moją stronę pyskami.
Nie mija nawet kilka minut, aż ponownie na coś wpadam, To „coś” jest ode mnie nieco większe, białe jak puszysty śnieg na szosie i, na szczęście, żywe. Łypie na mnie zdziwionym spojrzeniem, jakby zastanawiało się, co za skacząca pchła przeszkadza mu w wędrówce.
Skomlę na widok suczki. Wspaniale, może i tego samego dnia mnie coś rozszarpie.
— Hej, futrzaku, czy wszystko w porz–
Mroczki przed oczami spowodowane utratą oddechu na chwilę zwalają mnie z nóg, a ja ryję pyskiem o chodnik tuż przed nieznajomą. 
Nieco spóźnione, ale Odważny Kieł umiera w nieznanych okolicznościach, spadając z klifu.
<Biała Zamieci? (ಥ﹏ಥ)>
 [1368 słów: Wojownicza Łapa otrzymuje 13 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz