Zostałem sam.
Włócząc się po mieście, myślę o niedawnych wydarzeniach. Choć jestem otoczony tak odległymi od mojego świata Dwunożnymi i równocześnie bliskimi mi wojownikami Flumine, w głębi serca wiem, że zostałem całkowicie samotny. Odważny Kieł, przyszywany ojciec i najlepszy przyjaciel towarzyszył mi od samego początku mojego istnienia, każdy dzień był naznaczony jego rodzicielskim zapachem, a życie wydawało się beznamiętne bez jego pyska obok mnie. Nakrapiane Ucho także wydaje się ode mnie odsuwać po mojej reakcji na śmierć owczarka, braki treningu zasłaniając swoimi ubytkami w czasie.
Staram się trzymać z daleka od plaży. Mimowolnie, zerkając w stronę słabo poruszającego się morza, przypomina mi się tamten dzień. Swąd krwi rozlanej na piasku dobiega moich nozdrzy, przyprawiając o mdłości na wydźwięk wspomnień. Jeszcze nie teraz. Nie jestem gotowy, aby znowu jakby nigdy nic zanurzyć się w chłodnej już wodzie, wdychać słony zapach i czuć się beztrosko, jakbym był na swoim miejscu. To miejsce zbyt bardzo przypomina mi o tym wszystkim, co powinienem zostawić za sobą jak najszybciej. Tyle że nie chcę zostawiać tego za sobą.
Pogrążony we własnych, splątanych ciasnym sznurem myślach, jak przez mgłę staram się wybrać inny teren. Tylko to będzie w stanie odwrócić mnie od natłoku, jaki pojawił się w mojej głowie – trening. Nieistotne, czy odbędzie się z Nakrapianym Uchem, czy bez niej. Skoro jestem sam, jestem zmuszony podobnie sobie radzić.
Chłodny wiatr rozwiewa moją sierść, kiedy ruszam przed siebie szybkim truchtem zgodnym z drogą chodnika. Chociaż większość wojowników starała się egzystować na obrzeżach, unikając zatłoczonego centrum miasta, to Odważny Kieł często mnie tam przyprowadzał, aby opowiadać o różnych rzeczach związanych z Dwunożnymi. Wydają się ciekawymi stworzeniami, choć jestem pewien, że nie chciałbym z nimi mieszkać tak jak owczarek niegdyś. Zdecydowanie bardziej odpowiada mi życie na wolności. We dwójkę nigdy jednak nie odwiedziliśmy charakterystycznego miejsca w mieście – ruin, a przynajmniej tak zwały to inne psy. Odważny początkowo powtarzał, że to opuszczony (a zatem nudny) dworek, później poprawił się, że ma nowych, aczkolwiek prawdopodobnie niezbyt przyjaznych mieszkańców. A ja zamierzam się o nich przekonać.
Stojąc przed wspomnianym dworkiem, czuję się dziwnie mały. Ewentualnie to budynek (albo to, co z niego pozostało) jest większy, niż go sobie wyobrażałem.
Na murach budowli widnieje szereg długoletnich zniszczeń, zupełnie jakby Dwunożni kompletnie o nim zapomnieli. Wygląda jak starszy, smutniejszy i bardziej samotny domek Bezwłosych, które mija się na obrzeżach miasta. Tylko kto chciałby mieszkać w tak smutnym domu, Odważny Kle? Robaki?
Chaszcze utrudniają mi drogę do wejścia, które na środku ma dziurę wielkości dużego kundla. Nawet najgrubszy pies w klanie tędy by się przecisnął. Może oznacza to, że jednak ktoś tutaj czasem bywa?
Nie mija nawet minuta, a do moich uszu dochodzą głosy. Przez sekundę zastanawiam się, czy tak przypadkiem nie mam halucynacji, a potem rzucam się ku ziemi, próbując zasłonić chwastami. Prawdopodobnie powinienem stąd uciekać. A jednak świadomość, że faktycznie ktoś zamieszkuje to opustoszałe i nacechowane smutkiem miejsce sprawia, że chcę się dowiedzieć jeszcze więcej. Muskając brzuchem o podłoże, zbliżam się coraz bliżej budynku, ostatecznie zachodząc na tyły. Coś irytująco przyczepia mi się do sierści, a ja kłapnięciem pyska próbuję to z siebie zrzucić, ale z raczej marnym skutkiem.
— Flumine straciło ostatnio paru wojowników.
— Głód? Choroby? Czyżby to nowa pora roku im zaszkodziła?
Biała suka potrząsa łbem, nerwowo machając ogonem.
— Nie, Ciemna Gwiazdo. Słyszałam, że to nieszczęśliwe wypadki.
— Sugerujesz coś?
— Sugeruję, że powinniśmy bardziej uważać na Tenebris.
Czarny pies wzdycha. Ich sierści kontrastują ze sobą w łagodny sposób. Aparycją wyglądają na zupełnie sobie przeciwnych, ale jacy są tak naprawdę?
— Zajmiemy się tym na następnym zgromadzeniu. Postaram się porozmawiać z Nakrapianym Uchem. — Na dźwięk znajomego imienia, poruszam się nerwowo w krzakach. Coś kłującego ponownie uczepia się mojej sierści, a ja prycham cicho pod nosem, jakby to miało mi pomóc w oderwaniu tego od siebie. — Uważaj na siebie, Biała Tęczo. Niech Gwiezdni będą z tobą.
Ciemny pies wchodzi do środka ruin przez dziurę w ścianę, a jego sierść momentalnie scala się w jedność z ciemnością. Tymczasem ja tracę czujność, namiętnie próbując zrzucić z siebie rzep, ale moje kły nawet go nie dosięgają.
A chwilę później coś boleśnie zdziela mnie łapą w łeb.
Siła uderzenia odrzuca mnie na bok, centralnie w niewielkie, aczkolwiek przerażająco groźne krzaki pełne rzepu. Syczę z irytacją, wiedząc, że teraz będę miał większy problem. Ba, nawet niejedyny — łopian wydaje się jakoś mało istotny przy tym, że zastępczyni obcego mi klanu znalazła mnie przyczajonego na swoim terenie. Mimo wszystko nie uznaję tego za swój priorytet.
— Kim jesteś, jak długo mnie obserwujesz i co tutaj robisz? — rzuca chłodno biała suka, mierzwiąc mnie wzrokiem ciemnych oczu.
— Jestem Wojownicza Łapa — odpowiadam, mając nadzieję na zaskarbienie jej zaufania (lub litości) swoją niewinnością. — I, przepraszam, czy madam mogłaby pomóc mi się tego pozbyć? Wasz łopianowy system obronny jest niestety skuteczniejszy niż cała armia wojowników… — wzdycham, żałośnie wskazując na pokrytą rzepami sierść.
<Biała Tęczo? Sorruwa, odechciało mi się pisać, wyszedłem z formy>
[792 słowa: Wojownicza Łapa otrzymuje 7 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz