3 listopada 2020

Od Irysowego Serca do Klematisa

Małe, deszczowe krople spadały na jej rude futro, z minuty na minutę czyniąc je jeszcze bardziej przemoczonym. W mieście zrobiło się pusto, Dwunogi prędko schowały się do swoich ciepłych legowisk, chroniąc się przed narastającą ulewą. Nieliczni samotnie biegli ku najbliższym budynkom, aby jak najmniej zmoknąć.
Ciecz spływała po Irysowym Sercu i ochładzała jej ciało, bezczelnie ignorując jej złe samopoczucie. Nawet przyroda chciała być przeciwko niej, chociaż nie czerpała z tego żadnych korzyści, uporczywie świecąc błyskawicami i warcząc gromem.
Rozkojarzona suka dreptała po zimnych i szorstkich betonowych płytkach, pustym wzrokiem patrząc gdzieś w niebo. Przy kolejnym kroku poczuła wilgoć otulającą jej prawą łapę i zaklęła pod nosem, uświadamiając sobie, że po palce stoi w kałuży. Otrzepała się, co na niewiele się zdało, biorąc pod uwagę, że ociekała już wodą. Członkini Wodnych, fanka pływania w rzece. Czym przeszkadzał jej taki drobny deszczyk? Przecież ta ciecz była jej żywiołem.
Tym razem Opalową Łapę zostawiła w obozie, wymykając się ze starego domu, zanim uczeń ją zauważył. Branie go na zewnątrz w taką ulewę byłoby zachęcaniem szczeniaka do odebrania sobie życia przez zapalenie płuc. Niby do dorosłości zostało mu tyle, co nic, ale takie szczupłe chucherko zdecydowanie nie powinno biegać po mieście w deszczu, gdy wokół zawiewa wiatr. Była jednak absolutnie pewna, że gdyby tylko ujrzał jej łapę przestępującą przez próg, byłby pierwszy do wspólnego spaceru i dodatkowego treningu.
Opalowa Łapa był jedynym, co jej w życiu wyszło i jedynym, kogo tak naprawdę miała. Treningi z nim miały jakiś cel i sens, i przynosiły jej dumę. Przynajmniej na chwilę czuła w sercu ciepło, patrząc jak maluch powoli dorasta i coraz mniej pokracznie łapie nieświadome niczego gołębie. Poza tym wszystko się sypało. Niczym liście w aktualnie kończącej się porze, kolejne części życia Irysowego Serca powoli leciały w dół, wirując w powietrzu i kpiąc sobie z niej. Żyła zawieszona między szkoleniem ucznia a zajmowaniem się sprawami klanu, które teraz zwaliły jej się na głowę, jako zastępczyni.
Od ostatniego zgromadzenia myślała intensywnie nad tym, dlaczego Nakrapiana — teraz już Gwiazda — to zrobiła. Co nią kierowało, że podjęła tak niezrozumiałą dla miedzianowłosej decyzję? Irysowe Serce nigdy nie czuła pociągu do władzy, wręcz przeciwnie. Rządzenie i pilnowanie było dla niej czymś przerażającym. Wolała być cicho, robić co do niej należy i mieć swoje sprawy nudnego, szeregowego wojownika. Bez ciężaru odpowiedzialności na barkach, który zdawał się ważyć więcej niż najstarsze drzewa w jej dawnym domu. Podejmowanie decyzji, które miały zaważyć o przetrwaniu pozostałych członków klanu, nie było dla niej. Wiedziała, że każda decyzja ma swoje konsekwencje, a ona nie czuła się na nie gotowa.
Zresztą, Flumine miało tylu lepszych od niej wojowników. Byli silni, zdecydowani i pewni siebie. Chętnie rozdawali innym zadania i dzielili jedzenie na niewielkim klanowym stosiku lub krytykowali przesadzających z dziecinną zabawą uczniów. Irysowe Serce nadawała się do łapania rybek w rzece, chodzenia z resztą na patrole terytorium i merdania ogonem, gdy przywódca mówił coś mądrego, nie do bycia nim.
Szanowała decyzję liderki, oczywiście, że tak! Nawet przez myśl by jej nie przeszło, żeby im zaprzeczyć. To byłoby wbrew wszystkiemu, co uważała i w co wierzyła. Poza tym, Nakrapiana Gwiazda musiała być bardzo blisko przodków, zajmując tak ważne stanowisko. A oni zawsze wiedzą, co robią. O nie, miedzianowłosa zdecydowanie nie chciała robić nic przeciw słowu Gwiezdnych. Doceniała dane jej zaufanie, ale od środka zżerał ją fakt, że na nie nie zasługiwała. Ba, ona nawet go nie chciała. Marzyła tylko o tym, żeby w końcu wszystkie pomieszane kawałki jej życia znalazły swoje miejsce i nie zaprzątały więcej miejsca w jej głowie. Nie chciała kłopotów.
Różany Nos udusił dym i teraz spoglądała na rudą sukę z nieboskłonu, ale nie mogły już spędzać wspólnie czasu i rozmawiać o trudnych sprawach. Zniknęła z dnia na dzień, całkowicie niespodziewanie. Rodziców nie było przy niej od dawna. Masz klan, krzyknęła na siebie w duchu. Klan jest twoją rodziną! I był, dbała o nich jak o nic innego, ale też – co innego jej pozostało? To była ostatnia rzecz, o którą warto było walczyć. Gdyby nie Flumine, zostałaby sama, z modlitwą do Gwiezdnych szeptaną ku błyszczącemu w górze księżycowi.
Jej ciało zadrżało, próbując choć na moment odzyskać upragnione ciepło. Mięśnie napięły się, wychłodzone wichurą. Suczka rozejrzała się dookoła. W powoli zapadającym mroku widać było wyraźnie świecące latarnie. Rzeka płynęła dziś gwałtownie, z prądem podsycanym wiejącym wiatrem. Niedaleko znajdował się most, który pozwalał Dwunogom bez moczenia ich łysych ciał przejść na drugą stronę wody.
Szybko skierowała się w stronę zabudowania i skryła się pod nim. Na szczęście nie było tam nikogo, a żaden Dwunożny nie leżał gdzieś koło rzeki w stanie odbiegającym od świadomego. Wokół walały się potłuczone, śmierdzące czymś gorzkim szklane butelki. Przerzedzona i sucha trawa wyrastała gdzieniegdzie, ale jej stan był daleki od ideału. Irysowe Serce zakręciła się w miejscu i pogrzebała pazurami w twardej ziemi. Zwinęła się w ciasny kłębek, wtulając się we własny ogon i w myślach zaczęła rozmowę z przodkami. Dyskusja ta była co prawda raczej monologiem, ale zastępczyni wierzyła, że Gwiezdni słyszą jej dukane zachrypniętym głosem słowa i odpowiadają, chociaż do jej uszu dobiegał jedynie szum wody.
Powierzyła im swoje rozterki, jak zawsze. Chyba w końcu się od niej odwrócą, jeśli z takim natężeniem będzie im zwalać swoje troski na ich niematerialne głowy. Komu innemu miała jednak to powiedzieć? Członkowie Coelum zawsze słuchali i byli przy niej. Chciała wierzyć, że mają jej życie i klan w swojej opiece, chociaż patrząc na to, jak ostatnio się układało, trudno było mieć pewność. Co do tego, że istnieją, nie miała wątpliwości, ale czy naprawdę zależy im na każdym pojedynczym wojowniku i uczniu? Czasami niepokoiła się, że nie.
Spróbowała wyciszyć się i chociaż trochę ogrzać ciepłem własnego ciała. Mogła wrócić do obozu, ale zaszła już dosyć daleko. Wracanie do obozu w trakcie burzy byłoby jeszcze głupsze niż wychodzenie z niego, gdy rozpoczynała się ulewa. Uznała, że przeczeka najgorsze chwile i wyjdzie ze swojego pseudo schronienia, kiedy deszcz zmniejszy natężenie obrzucania wszystkich wokół wodą. Po co miała moknąć jeszcze bardziej? Lepiej dać wyschnąć przemoczonej sierści.
Usłyszała szelest zza jednej z kolumn mostu i wlepiła w nią zaniepokojony wzrok. Nie chciała, żeby teraz zaskoczyło ją niebezpieczeństwo, gdy była zmarznięta i słaba. Za chwilę obok kolumny pojawiły się dwie rude łapy, a za nimi brakująca reszta ciała. No tak, tylko jego jej tu brakowało.
<dżemor? tak, w końcu coś napisałam>
[1035 słów: Irysowe Serce otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz