18 listopada 2020

Od Mlecza CD Laurencego

Wczorajszy dzień był dla mnie jednym z lepszych, tak mi się wydaje. W końcu tych dobrych chwil nie miałem dużo na tyle, by ustalić jakąś skalę. Spotkanie wujka Laurencego przyniosło mi tyle nowości! Kto by się spodziewał, że istnieją takie wielkie stosy z dobrym jedzeniem, a do tego tak miękkie podłoże? Mimo przyjemnego spanka moje mięśnie, a bardziej pęcherz zaczęły mnie budzić. Przeciągnąłem się i z grzbietu przewróciłem się na bok, otwierając swoje ślepia. Rozejrzałem się wokół i widząc znów te brązowe futro, zamerdałem ogonem. Miło jest wstawać z osobą, z którą się zasypiało, zawsze jest tak jakoś weselej.
— Wstawaj! No już, szkoda dnia! — Zacząłem podgryzać ucho psa, zapierając się przy tym przednimi łapami na jego ciele.
— Mhm już, tak, podnoszę się — mruknął samiec, trzepiąc łbem, by odgonić się od moich zębów. Odskoczyłem od Lauriego, przyjmując pozę do zabawy. No już! Szybciej! Chciałbym jeszcze raz pójść na górę jedzenia! Gdy ten wstał, również się podniosłem, dopiero teraz zauważyłem wielką różnicę pomiędzy nami, jednak nic dziwnego, skoro jeszcze jestem szczeniakiem, za to on na karku nosił zapewne ponad cztery lata.
— Jak się spało, kierowniku? — zapytał, trącając mnie nosem.
— Baaardzo wygodnie! Nigdy nie sądziłem, że coś miększego istnieje od liści — odpowiedziałem zgodnie z prawdą, miałem wielką nadzieję, że zostaniemy tu z mamą na zawsze. Mógłbym się nawet szybko przyzwyczaić, chociaż Dwunożni, którzy zajęli wcześniej miejsce wujka, są straszni.
— W dechę, jednak wiem, co jeszcze bardziej ci się spodoba, a raczej twojemu żołądku — stwierdził, gdy z mojego brzucha wydobyło się ciche burczenie.
Nie potrzebowałem szczegółowej informacji co do planu psa, było to tak bardzo oczywiste, aż nos sam mnie zaczął prowadzić. No, prawie. Szedłem obok Lauriego, by przypadkiem się tu nie zgubić, moja orientacja w terenie jest dość słaba. Powiem wam, że spędzanie tutaj czasu ma swoje uroki, a gdy robi się ciemno, to już nie da się tego opisać.
Gdy dotarliśmy już na jadłodajnię, zacząłem wędrować na wczorajszy stos jedzenia, no po prostu wyśmienicie! Nigdy, ale to nigdy nawet nie myślałem, że takie miejsca istnieją. Tyle zapachów, które drażniły przyjemnie mój nos, zachęcając do tego, by zjeść to wszystko. Jednak wiem, że nie zjadłbym tego na raz. Skusiłem się na jakieś mięso, które nie wyglądało na jakieś spalone, było dość jasnego koloru. Otwierałem już szczękę, by zabrać kawałek, lecz szybszy ode mnie był jakiś szary kocur. Nie lubiłem ich, były wredne i zawsze wszystko zabierały. Nie myśląc zbyt dużo, ruszyłem za nim.
— Hej! Oddaj! To moje! — warknąłem, starając się omijać innych osobników, nie chciałem przypadkiem wpaść w czyjś pysk.
— Mlecz? Mlecz, gdzie jesteś? Mlecz, wracaj tu! — słyszałem odgłosy mojego opiekuna, jednak chęć dorwania tego kota była większa. No i prawie mi się udało. Byłem tak blisko, lecz jeszcze bliżej było brązowe futro, które już poznałem.
— Oszalałeś, kierowniku? Mogło ci się coś stać! I to nie tylko stracić zęby, a nawet cenne futerko! Nie można tak robić, kierowniku — zbeształ mnie, trącając pyskiem.
— Tylko że on! Ten sierściuch! Zabrał mi moje śniadanie! — warknąłem, lecz pod wzrokiem opiekuna opuściłem łeb. — Wybacz, Laurie — mruknąłem z lekkim poczuciem winy.
— No już, jest okej. Następnym razem nie podejmuj decyzji pochopnie.
— Pochopnie? Co to znaczy? Brzmi jak to coś, co się świeci — zapytałem, wyczekując odpowiedzi.
— Mleczu, Mleczu, pochopnie to znaczy szybko. Tak jak pobiegłeś za tym kotem — odparł ze spokojem, na co ja zamerdałem ogonem. Coraz więcej poznaje dziwnych słów. Nigdy nie pomyślałem, że będę słyszał takie słowa.
Wróciliśmy na wcześniejsze miejsce i od razu zacząłem zjadać pożywienie rzucone przez brązowego psa. Zdecydowanie miał lepsze doświadczenie odnośnie do jedzenia. Chociaż twierdzi, że mlecze nie są smaczne. A nawet ich nie spróbował! Skandal. Zdecydowanie ten chwast jest najlepszy z kwiatków. Gdy mój posiłek został pochłonięty, podniosłem się, otrzepując. Laurency dopiero kończył swój posiłek, wiec zacząłem podgryzać swoją łapę. Pchły atakowały moją skórę co jakiś czas.
— Dobra, kierowniku, zrobimy małą wycieczkę — mlasnął samiec, ruszając powoli, by nie zgubić go, poszedłem za nim.
— A gdzie idziemy? Może pójdziemy nad jakąś kałużę? — znów zadałem pytania. Laurie chyba już się przyzwyczaił. To było jedno z charakterystyczniejszych moich cech. Tak przynajmniej mówiła matka.
— Powoli, kierowniku. Idziemy do Klematisa — rzekł dość niespokojnie, jakby obawiał się spotkania z mniemanym psem.
— Mlematis? Po co? Przecież nic się nie stało? Czy to dlatego, że pogoniłem kota?
Pytaniom nie było końca. Co chwila zadawałem więcej głupszych pytań. Laurie na samym początku starał się nie pogubić i co chwila kazał mi się zamknąć, jednak nie widząc żadnej szansy na spokojną wyprawę, odpowiadał jedynie jakimiś krótkimi słowami, nawet niezbyt wsłuchując się w sens pytań.
<Laurency?>
[742 słowa: Mlecz otrzymuje 7 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz