18 listopada 2020

Od Klematisa CD Irysowego Serca

Śmieję się cicho na reakcję rudej. Po raz pierwszy od naprawdę dawna czuję się zwyczajnie… spokojny. Zupełnie, jakby czas się zatrzymał, a cały świat skupił się jedynie na naszej dwójce, jakbyśmy byli głównymi bohaterami klanowej legendy. Ton głosu wojowniczki mnie uspokaja, a sam fakt, że nie zachowujemy się, jakbyśmy byli wrogami, sprawia, że kamień spada mi z serca.
— Lubię twój śmiech, Irysko — mówię. Czuję potrzebę powiedzenia jej jeszcze więcej: lubię, jak jesteś szczęśliwa, Irysko. Lubię patrzeć na to, że to ja jestem powodem twojego szczęścia. Lubię widzieć, jak poprawia się twój humor, kiedy wszystko jest przeciwko tobie. Mam nadzieję, że mimo wszystko, suka to czuje, bez potrzeby wyrażania tego słowami.
Zawsze, kiedy miałem zły humor, poprawiałem sobie go wspomnieniami. Nie chciałem pamiętać o matce czy o tym, że faktycznie porzuciłem Irysowe Serce, nie chciałem myśleć o tym, jak ważne było dla mnie Flumine. W głowie miałem tylko krótkie momenty mojego życia, w których zapominałem o tym, co dzieje się dookoła — było tylko tu i teraz. Jak na ironię, praktycznie wszystkim tym chwilom towarzyszył przyjazny śmiech Iryski, która nie brzmiała, jakby chciała mi podciąć struny głosowe.
Kiedy miedzianowłosa kładzie pysk na łapach, opieram łeb o jej kark, ogrzewając towarzyszkę ciepłem swojej obecności. Układ naszych ciał jest kojący. Kiedy Pora Nagich Liści w klanie była ciężka, często zasypialiśmy wtuleni w siebie, łaknąc wzajemnej bliskości. Jak po tym wszystkim, co razem przeżyliśmy, moglibyśmy być obcymi dla siebie psami? W dodatku wrogimi, patrząc na niesprzyjające okoliczności dwóch różnych klanów? Wzdłuż kręgosłupa przebiega mnie dreszcz. Czy potrafiłbym wybrać pomiędzy jedną, najważniejszą dla mnie osobą a wieloma lojalnymi wojownikami, którzy wierzą w moje dowództwo bez względu na okoliczności?
Moje powieki robią się ciężkie. Nie, Klem. Tu i teraz. Jutro przypadkiem możesz zostać rozjechany przez Potwora, pokonany przez chorobę, zagryziony, czy Gwiezdni wiedzą, co jeszcze los może wymyślić. A skoro i tak zawsze istnieje ryzyko, że coś może pójść nie po twojej myśli, to po co ryzykować aż tak znaczącymi decyzjami?
Przełykam ślinę, przytulając się bardziej do boku Rysy. W głębi duszy wiem, że decyzja mnie nie ominie, nieistotne jak długo będę ją odkładać.
Budząc się, szum moich myśli przestaje być zagłuszany odgłosem ulewy. Zamiast tego coś szamota się pod moimi łapami, próbując mnie zrzucić na zimną posadzkę.
— Złaź ze mnie, ty kupo lisiego futra — mamrocze znajomy głos, wiercąc się upierdliwie. Pacam sukę łapą w czoło, na co ta fuka z niesmakiem.
— Kto normalny wstaje o tej godzinie? — jęczę, mrużąc oczy, aby spojrzeć na dopiero wschodzące słońce.
— Zastępca, który ma obowiązki, szanowny liderze.
Irysowe Serce wypełza spod mojego ciała, stając na równe nogi i otrzepując się z kurzu. Wygląda, jakby momentalnie nabrała nowej energii. Co innego można powiedzieć o mnie, narzekającym na fakt, że przed chwilą straciłem dostęp do włochatego ciepła.
— Miej litość, o, pani, nawet nie było śniadania do łóżka — wzdycham, przeciągając się w miejscu. Rysa piorunuje mnie spojrzeniem, ale ja posyłam jej niewinny grymas psiego pyska.
— Trzeba będzie upolować coś na stos dla Flumine — recytuje ruda, krzywiąc się pod napływem suchej analizy typowej dla zastępcy.
— Czy jak będę grzeczny, też załapię się na śniadanie dla Bezgwiezdnego?
— Nie będę mogła narzekać, jeśli sam coś złowisz. — Marszczy nos. — Wasz klan funkcjonuje pod innymi zasadami niż Kodeks Wojownika? — dopytuje.
Staję obok niej, popychając sukę lekko nosem w pysk, tak, aby dać jej znak, że już możemy ruszać. Błoto przyjemnie chłodzi moje łapy, a zapach ziemi po deszczu odświeża poranną wonią. Ze względu na idealny moment na całkiem przyjemny spacer, staramy się iść wolnym, równomiernym krokiem.
— Nie do końca — odpowiadam. — Część stara się funkcjonować zgodnie z zasadami, część ma je kompletnie gdzieś i traktuje klan jako pozory życiowej stabilności. Większość wojowników chodzi na łowy w pojedynkę i podobnie się żywi, ale w razie potrzeby staramy się mieć zapasy.
Kiwa głową, okazując zrozumienie. Wiem, że Rysa zapewne chciała łowić ryby na terenie Wodnych, ale ja mam nieco inną koncepcję, popychając ją w zupełnie odwrotną stronę. Miedzianowłosa obserwuje mnie zdekoncentrowana, stając w połowie drogi.
— Mieliśmy iść nad rzekę — zagaja.
— Mhm. Mieliśmy — podkreślam. — Zamiast tego idziemy na randkę.
Wojowniczka przez chwilę jest tak wryta, że po prostu nie odpowiada, truchtając za mną dalej.
— Randkę? Najpierw muszę zrobić coś innego, potem…
— Nie — przerywam. — Świat się nie zawali, jak odpowiedzialna Wodna raz zrobi coś dla siebie.
— Gwiezdni nie będą zadowoleni.
— Ja też nie, jeśli mi odmówisz.
Choć spodziewam się, że zwyczajnie będzie mieć gdzieś moje słowa i jak zawsze zrobi po swojemu, to suka nie przystaje, dotrzymując mi kroku. Parskam śmiechem pod nosem.
Często widuję Dwunożnych w okolicznych budynkach, którzy za witrynami zajadają się różnymi przysmakami. Ogrom tego ląduje później w łatwo dostępnym koszu, a trzeba przyznać, że jadłospis Bezfutrzastych jest naprawdę barwny i smaczny, choć zważywszy na późniejsze dolegliwości żołądkowe, niekoniecznie dla nas przyjazny. Miejsc, w których można znaleźć nadgryzione żarcie, jest od groma, ale ja celuję w sprawdzony śmietnik, przy którym o miejsce na jadalnię biją się tutejsze bezpańskie kundle.
Siadam na chodniku naprzeciw budynku, od którego oddziela mnie Droga Grzmotu. Obserwuję wychodzących Dwunożnych i ich uwiązane przy wejściu burki, czekając na odpowiedni moment. Rysa marszczy nos, przypatrując mi się uważnie. Szybko jednak wywraca oczami, uznając, że zapewne wiem, co robię. Albo i nie wiem, ale chociaż liczę na cud.
Bezwłosy paraduje dumnie z połową hot doga. Czając się na najbliższy śmietnik, parówka otoczona bułką z cichym łoskotem ląduje wśród innych śmieci miastowych, a Dwunożny jak gdyby nigdy nic, po prostu idzie dalej, nawet nie zerkając za siebie na rdzawego psa, który prędko przechodzi przez ulicę, po czym wywraca niewinny kosz. Hot dog wypada na chodnik, ale zanim przegrywa z zasadą pięciu sekund, porywam go w zęby i gnam przed siebie, mając nadzieję, że Iryska wcale nie została w tyle.
Przed budynek wypada jakiś Dwunożny, który wydziera się na całe miasto, wskazując to na mnie, to na rozrzucone śmieci.
— Bheegnii — krzyczę do Irysowego Serca, choć moje niewyraźne „biegnij” zapewne zostaje przytłumione trzymanym w pysku hot dogiem.
Skręcamy w najbliższą ślepą uliczkę, z dyszeniem opadając na ziemię, a przed naszymi łapami rzucam ukradziony kąsek. Towarzyszy nam tylko kot, który na nasz widok z sykiem ucieka nam sprzed oczu.
Irysowe Serce wybucha dźwięcznym śmiechem, a jej ogon kołysze się na boki nieświadomie. Jeszcze bardziej, niż udane łowy, cieszy mnie widok szczęśliwej wojowniczki przy mnie. Wydaje się zupełnie szczera w tym, jak się zachowuje, a przecież tak bardzo brakowało mi tego, kiedy darliśmy ze sobą koty.
— Po co to wszystko było? — parska Rysa, szturchając pyskiem naszą zdobycz.
— Widziałaś kiedyś randkę bez dania głównego? — droczę się.
Biorę w zęby jeden koniec hot doga, po czym przysuwam się do rudej, nadstawiając jej drugą stronę.
— Bą apheti — mówię niewyraźne. Choć miało to być krótkim „bon appétit”, bardziej niż na słowach, skupiam się na reakcji Irysowego Serca i samej chwili.
<boomerze?>
[1111 słów: Klematis otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz