Za wszelką cenę staram się uniknąć kontaktu wzrokowego z dwoma personami, które postanowiły mnie zaszczycić. Miły gest, nie ma co, sądząc po moich doświadczeniach z psami z klanów, niewielu zdawałoby się pomóc obcemu w potrzebie, obdarzając go gratisową wiewiórką. W normalnych okolicznościach prawdopodobnie sam zasugerowałbym nowej znajomej wspólne polowanie, ot, każda okazja do treningu jest dobra.
Problem w tym, że to absolutnie nie są dobre okoliczności. Nie mam jak jej winić, w końcu praktycznie mnie nie zna. W ciągu ostatnich kilku godzin zbyt dużo razy kogoś obwiniałem, choć jedyną osobą, którą powinienem winić, jestem ja.
Paciorkowate oczy wiewiórki zdają się świdrować mnie wzrokiem… albo to ja wariuję, choć nie widzę poza tymi dwoma przypadkami specjalnie wielkiej różnicy, myślami będąc daleko od rzeczywistości. Zupełnie jakbym przesadził z podejrzanymi specyfikami od Podgrzybkowej Sierści. Mam wrażenie, że ten futrzasty podwieczorek jest złośliwą ironią w stosunku do mnie, choć Biała Zamieć zasadniczo nie ma prawa wiedzieć, co mnie spotkało. Chyba że…?
— To ty go zabiłaś! — wydzieram się, kładąc uszy po sobie.
Truchło pokryte szkarłatem mi nie odpowiada, podobnie jak śnieżnobiała towarzyszka. Nużąca woń nieprzyjemnie łaskocze moje nozdrza, potęgując dzisiejsze doznania. Krew. Dlaczego jest nas zabić tak łatwo? Dlaczego wystarczy machnąć łapą na wiewiórkę czy zrzucić przypadkowego psa z klifu? Czy ja też pewnego dnia odejdę do Coelum w taki sposób, że Wodni zaczną szeptać między sobą, wyśmiewając jakże honorowego wojownika, który zginął raczej żałośnie?
— Wojownicza Łapo — zaczyna Biała Zamieć, starając się przywrócić moje gnające myśli do zwolnionego stepu. — Dlaczego krzyczysz na wiewiórkę? Martwą wiewiórkę?
Cofam się o krok od rudego trupa. Wojowniczka próbuje nawiązać ze mną jeszcze jakikolwiek kontakt, ale dochodzą do mnie pojedyncze słowa, zupełnie jakby oddzielała mnie od niej ściana.
Mam wrażenie, że zapach krwi kompletnie przejmuje nade mną kontrolę. Nie czuję obcej woni suki, smrodu Potworów nieopodal, nie wiem nawet, czy w pobliżu są jacyś Dwunożni. Swąd ofiary pozostawia na moim języku jedynie posmak śmierci, który nieprzyjemnie drażni moje wnętrzności, zupełnie jakby za chwilę i mnie miała opuścić dusza… nie, moment. To nie to.
W akompaniamencie nieprzyjemnych dla ucha odgłosów prezentuję Białej Zamieci zawartość mojego żołądka. Pozostaje we mnie zarówno metaforyczna, jak i fizyczna pustka, wraz z towarzyszącym mi drżeniem ciała. Kulę się obok martwej wiewiórki, dociskając łapy do pyska i starając się odciąć od otaczającego mnie świata.
— M-masz alergię na wiewiórki? — drąży suka. — Jeśli jesteś chory, zaprowadzę cię do medyka w moim klanie, albo pomogę ci wrócić do twojego. Jakoś się wytłumaczę przed Płomiennym Zachodem, ewentualnie ty będziesz mnie kryć przed wojownikami…
— Nie mam dokąd wrócić — urywam.
— Och, jesteś samotnikiem? Uciekłeś z klanu?
Kręcę głową.
— Nie, nie, nie — powtarzam przez moment w kółko. — Nie chcę tam wracać. Nie. Nie bez niego. Muszę do niego dołączyć. Pomożesz mi do niego dołączyć?
— Niego? — ponawia Zamieć. — Masz rodzinę? Zgubiłeś się? W porządku, jeśli powiesz mi, gdzie go ostatnio widziałeś, jak pachnie, cokolwiek co tylko pamiętasz, postaram się odstawić cię całego bezpiecznie.
— Pachnie morzem. — Uśmiecham się mimowolnie na to wspomnienie, jakby tylko ta myśl ratowała mnie przed utratą rozumu. — Pachnie ciepłem. Promieniami słonecznymi. Pachnie jak dom. Mój dom.
Wojowniczka przygląda mi się z konsternacją. Choć jej kompletnie nic to nie mówi, dla mnie znaczy wszystko. Chwilę później przypominam sobie, że wkrótce to stanie się tylko mglistym wspomnieniem. Mam o nim zapomnieć? Żyć dalej, jakby nigdy nie istniał? Prowadzić dalej swoje rutynowe życie, znajdując na jego miejsce inną, bliską mi osobę? Nie chcę, żeby ktokolwiek go zastąpił. Nie chcę o nim zapomnieć. Właśnie dlatego powinniśmy znowu być razem.
— Zabij mnie — jęczę, odwracając głowę tak, aby móc spojrzeć na Białą Zamieć swoim najbardziej błagalnym wzrokiem chłodnoniebieskich oczu. — Błagam, zabij mnie. Śmierć będzie mniej bolesna niż to wszystko.
— Nie mogę cię zabić, jeśli aktualnie próbuję ci pomóc — mówi zdziwiona.
— Mam sprawić, żebyś chciała mnie zabić?
— Możesz sprawić, żebym spróbowała cię zrozumieć.
Warczę przez zaciśnięte zęby. Mój humor zmienia się jak w kalejdoskopie, równocześnie chcąc płakać, umrzeć, wyżyć się lub cieszyć. Jak mam wytłumaczyć wszystko nieznajomej mi suce, kiedy kompletnie nikt nie ma prawa mnie zrozumieć? To ja byłem najbliżej z Odważnym Kłem. To Odważny Kieł był najbliżej ze mną. Jeśli Biała Zamieć nie znała nas ani nie straciła tego samego, co ja, jak miałbym jej wszystko wytłumaczyć jakby nigdy nic? Nigdy nie poczuła zapachu mojego ojca. A ja nie potrzebuję pomocy, jeśli ma być tylko monotonnym pocieszaniem, jakby czyjaś śmierć miała być tylko nieistotnym okresem w moim życiu, czymś, co zaraz mi przejdzie.
Szaleje we mnie nieuzasadniona złość. Znam kodeks jak własną kieszeń, wpajając go od postawienia swojej łapy na terenie Flumine po to, aby zostać godnym następcą Nakrapianej Gwiazdy. Zebrana złość kumuluje się, wybuchając w sekundzie, abym rzucił się na Białą Zamieć. W ostatnich kilku księżycach udało mi się podrosnąć, dzięki czemu powalam ją na ziemię, ale, ku mojemu zdziwieniu, suka się nie broni. Tymczasem moje kły nie mają zamiaru jej choćby drasnąć, jeśli walka będzie nierówna.
Ponownie przebiega mnie dreszcz. Kodeks. Flumine. Odważny Kieł. Podczas gdy klan wiecznie narzeka na moją impulsywność, mój mentor zawsze wierzył, że kiedyś będę dobrym liderem. W głowie obrazuje mi się myśl, jak sfrustrowany owczarek paca mnie łapą w głowę, porównując do mysiego móżdżka za tak głupi pomysł, jak poddanie się. Czy powinienem porzucać idee swojego nauczyciela? Czy powinienem przekazywać je dalej, stojąc na upragnionym miejscu, do którego od początku dążyłem?
Przełykam ślinę, odsuwając się od suki i spuszczając żałośnie łeb. Pod moimi łapami czai się martwa wiewiórka — nawet ona zdaje się przekazywać mi swoim trupim smrodem coś w stylu: „ty kupo lisiego łajna, ogarnij się, jesteś wojownikiem”. Czuję się jak skończony egoista, mając na uwadze to, że w historii mojego klanu była walka z Quintusem, podczas której zginął ogrom psów. Każdy, kogo znam, przeżył jakąś stratę. Nie mogę zostać liderem, propagując ideologię o tęczy i kupie radości, jaka spotyka zapchlone kundle modlące się do Gwiezdnych o każdy dzień. Mimo wszystko, to właśnie egoistyczne uczucie rozrywa mi serce, jakby już nic gorszego nie mogłoby mnie spotkać.
— Przepraszam — odzywam się po chwili, kiedy Zamieć spokojnie podnosi się i otrzepuje z kurzu. — Dziękuję za wiewiórkę. To musiało być udane polowanie. Wiesz, wygląda aromatycznie i w ogóle, ale… — Wlepiam wzrok w rzucone mi jadło. — Przepraszam.
Już sam się gubię w tym, czy rozmawiam z trupem, czy z Białą Zamiecią.
<Biała Zamieci? Miałem przynajmniej dwa kryzysy w trakcie pisania dont judge me>
[1028 słów: Wojownicza Łapa otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz