Bryzowy Szept nie usłyszawszy odpowiedzi, zaczęła się zastanawiać, czy Jeziorny Kwiat w ogóle życzy sobie jej towarzystwa.
Być może przeszkodziła jej w ważnych rozmyślaniach albo coś w tym właśnie stylu lub suczka po prostu wolała pobyć teraz sama? I czy śledzenie jej do tego miejsca, a następnie opuszczenie kryjówki jak gdyby nigdy nic było złym posunięciem?
Jednak już uderzenie serca później, do jej uszu dotarło powitanie. Może i to nie była odpowiedź na pytanie „jak ci mija dzień?”, ale przynajmniej ta nie próbowała zbyć wojowniczki Ventusu milczeniem, za czym suczka nie przepadała.
Rówieśniczka spojrzała jej w oczy, czego Bryzowy Szept nie miała pojęcia, jak ma interpretować. Taki kontakt wzrokowy zazwyczaj oznaczał wyzwanie, którego ta z pewnością nie mogłaby zaakceptować, zważywszy na to, iż brakowało jej energii, którą zagospodarowała na i tak nieudane polowanie. Dodatkowo nie miała najmniejszej potrzeby walczyć z kimkolwiek, zważywszy na ciężką sytuację klanów, którą pojedynek by tylko pogorszył.
Lekko się zestresowała i otworzyła już pysk, aby coś powiedzieć, miała dużą ochotę zawrócić do obozu i iść spać, ale poczuła, jak coś mokrego spada na jej głowę i wnika w jej sierść, lądując finalnie na skórze, co powodowało bardzo nieprzyjemne dreszcze.
Zaczęła — jak się zorientowała już moment po konfrontacji z kropelką — się mżawka, a chmury dotychczas porozsiewane pojedynczo na niebie zmieniły kolor z jasnobiałego na dość niepokojąco ciemny.
Suka zdała sobie sprawę z tego, że do Jeziornego Kwiatu musiała się skradać dość długo, skoro nastąpiła tak nagła, przynajmniej w jej odczuciu, zmiana pogody.
A może to była po prostu kwestia pory roku?
W każdym razie jej reakcja nie była natychmiastowa, bo nie bała się szczególnie bycia mokrym. A woda jak woda, póki tylko nie było jej za dużo i nie była zbyt hałaśliwa, to jej nie przeszkadzała.
— Czemu uciekasz? To tylko malutki deszczyk.
No i oczywiście, wykrakała, gdyż małe kropelki, które dotychczas nie były dla niej żadnym wielkim problemem, zamieniły się w większe, padające gęściej i będące coraz mniej znośne, a z nieba dochodziły głośne grzmoty.
Nagle zerwał się mocny wiatr, który zmniejszał widoczność, bo futro targane powiewami (wiatru) zasłaniało widok na niektóre strony.
Automatycznie zaczęła rozglądać się za jakimś miejscem, w którym można by się schować i przeczekać burzę, która z minuty na minutę przybierała na sile i dawała coraz mocniej o sobie znać.
Odwróciła się w stronę swej psiej towarzyszki jednak, co zauważyła dopiero po paru minutach, ta schroniła się pod dachem drewnianego budynku dwunożnych, któremu natomiast członkini Ventusu nie chciała ufać. Ogółem, uczono ją, aby unikała przedmiotów zbudowanych przez niebezpiecznych ludzi, o których naopowiadano jej dużo złych rzeczy.
Słysząc jednak warkot nadjeżdżającego potwora, stwierdziła, że mądrzejszym posunięciem jest ukrycie się razem z Jeziornym Kwiatem, niż zostanie rozjechanym lub złapanym.
Tak więc czym prędzej ruszyła w jej stronę, znajdując się w środku tego czegoś zrobionego z drzewa, w którym unosił się lekki, znajomy zapaszek drewna, a co za tym idzie lasu.
— Na Gwiezdnych! Co za nagłe oberwanie chmury! — skomentowała, po czym ulokowała się gdzieś blisko drzwi, by na wszelki wypadek móc uciec. Nigdy nie wiadomo, co takiego czai się w miejscu stworzonym przez dwunożnych.
Usiadła, cały czas gotowa do biegu, a jednak usiłując się rozluźnić poprzez słuchanie dźwięku kropelek cieczy uderzających z dużą siłą o dach. Dźwięk ten wydawał się nawet przyjemny dla jej wrażliwych uszu.
Minuty spędzone w bezruchu dłużyły się niemiłosiernie.
Na dodatek tutaj nie działo się nic ciekawego ani godnego uwagi, wszystko było takie monotonne i nudzące. Nie licząc wojowniczki Tenebrisu, wszystkie żywe istoty zniknęły z zasięgu jej wzroku.
No, może oprócz dwunogów, którzy chodzili po ulicy z różnokolorowymi, pokrytymi jakby błoną szkieletami, po których spływała deszczówka, lądując na twardej, betonowej ziemi, aby dotrzeć do jakiegoś płytkiego strumyczka, a następnie do dziury, będącej, inaczej mówiąc, studzienką kanalizacyjną, ale psina rzecz jasna o tym nie wiedziała. — Myślę, że to już końcówka — stwierdziła, kiedy grzmoty i błyski zniknęły, a wiatr nie wiał już tak gwałtownie, na co drzewa się wyprostowały, nie będąc już uginane pod naporem wiatru.
Zerknęła na swoją koleżankę, której obecność dotychczas ignorowała. Wydawała się zestresowana burzą, przeskakiwała z nogi na nogę i nerwowo podskakiwała. Znajdowała się również dość głęboko, wycofawszy się prawie że do ściany.
Kiedy nawałnica ustała, Bryzowy Szept odetchnęła z wyraźną ulgą, wysuwając nos zza drzwi chatki i spoglądając teraz w niebo.
Powietrze, które jeszcze kilkanaście minut temu było ciężkie, teraz wydawało się dużo lżejsze i przyjemniejsze do wdychania, smog był prawie niewyczuwalny, a na błękitnym sklepieniu zaświeciło słońce i pojawiła się niesamowita tęcza.
— Zobacz, jaka ładna tęcza! — krzyknęła urzeczona pięknem tego zjawiska, aż podskakując z ekscytacji.
Prędko przypomniała sobie, że nie w ten sposób powinna okazywać entuzjazm, bo nie rozmawiała z kimś, kto należał do jej klanu, a z wojowniczką wrogiej grupy psów.
— T-to znaczy, wydaje mi się, że ta tęcza wygląda bardzo ładnie. I w ogóle. Jest ciekawa — poprawiła się, machając jak oszalała ogonem na boki.
Poczuła nagły napływ energii.
To może być jeszcze świetny dzień. Prawda?
<Jeziorny Kwiecie?>
[810 słów: Bryzowy Szept otrzymuje 8 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz