7 listopada 2020

Od Białej Zamieci CD Wojowniczej Łapy

Cofnęłam się zaskoczona i wbiłam wzrok w puszyste futro leżącego przede mną psa. Wstrzymałam oddech, nie wiedząc, co powinnam najpierw poczynić. Wszystko zadziało się bardzo szybko. Zajęta byłam obserwowaniem przyrody oraz Dwunożnymi. Nie spodziewałam się, że pędzący pies wpadnie prosto na mnie. Nie spodziewałam się również, że zemdleje on tuż pod moimi łapami, a ja będę w zbyt wielkim szoku, by udzielić mu natychmiastowej pomocy.
W końcu obudziłam się z tego chwilowego zamglenia, oszołomienia i snu, w którym próbowałam powoli przekalkulować zaistniałą sytuację i schyliłam się, by trącić leżące ciało nosem. Zero odzewu. Wyprostowałam się i rozejrzałam na obie strony. Nikogo w pobliżu, nawet Dwunożnego. 
Trzeba będzie go stąd zabrać nim pojawi się jakiś nieproszony gość. Oczywiście mówiąc nieproszony gość nie miałam na myśli jedynie Dwunożnego, ale też innego psa. Nieprzytomny nieznajomy jest gorszy do obronienia niż nieznajomy, który jest w stanie ustać na własnych łapach.
Chwyciłam więc zębami psa za kark i próbowałam przeciągnąć go trochę dalej. Był bardzo ciężki, choć na takiego nie wyglądał. Na pierwszy rzut oka pomyślałam, że może jest wygłodniały. Teraz oczywiście zmieniłam zdanie. Rozbolała mnie aż szczęka od przeciągania ciała nieprzytomnego psa. Jednak nie mogłabym go tak pozostawić samego sobie. Wyglądał jakby przed czymś uciekał lub... Biała, to nie czas na analizowanie, sprężaj się i ciągnij.
Gdy znalazłam się w odpowiedniej odległości, czyli takiej, gdzie raczej nie zwrócę uwagi potencjalnego Dwunożnego, który się tutaj zapłaczę, zaczęłam obwąchiwać szarawe futro psa. Nie wyczułam zapachu krwi, na szczęście, nie zauważyłam też żadnych ran czy nieprawidłowości. Co się mogło z nim stać? Od kiedy psy mdleją, gdy wpadną na kogoś innego? Nie jestem drzewem, nie mogłabym swoim ciałem sprawić, że zemdleje. To było coś zupełnie innego.
Nie miałam siły, by dociągnąć go do medyka, więc mogłam tylko przy nim usiąść i obserwować, czy nic złego się z nim nie dzieje. A może... a może by tak upolować coś małego do jedzenia i podać mu, gdy się już obudzi? Byłby to miły gest, tak myślę... a także mógłby coś zjeść, w końcu wygląda bardzo marnie.
Spojrzałam raz jeszcze na nieprzytomnego psa i w upewniwszy się, że jest bezpieczny, a mnie nie będzie możliwie jak najkrócej, wstałam i pognałam w kierunku drzew. W tamtej okolicy zawsze było sporo wiewiórek. Teraz też będą. Nie było dnia, gdzie ich nie widziałam skaczących po gałęziach, czy szukających orzechów na ziemi. To będzie łatwy pokarm do dobycia, ale też wystarczająco duży, by nakarmić nim kogoś, kto przed chwilą pożegnał się z rzeczywistością na dość długi czas.
Na moje szczęście jedna z wiewiórek akurat szukała czegoś wśród niskiej trawy. Jestem pewna, że zesłali mi ją Gwiezdni, widząc, w jakiej znalazłam się sytuacji. Przed atakiem oceniłam, czy uda mi się ją złapać na raz, czy też będę zmuszona ją gonić.
— A co tam — mruknęłam do siebie i rzuciłam się do ataku, biegnąc tak szybko, jak tylko było to możliwe.
Moja ofiara niezbyt ogarnęła, co się dzieje, bo drgnęła dopiero, gdy było już za późno. Wbiłam kły w jej drobne ciało, łamiąc jej przy tym kark. Szybko poszło, nie ma co gadać.
Upolowaną wiewiórkę z zadowoleniem niosłam w kierunku miejsca, gdzie zostawiłam na chwilę samego nieprzytomnego psa. Będąc tak dumna ze swojego upolowanego jedzenie nie zauważyłam, że pies już się obudził i rozglądał się właśnie dookoła.
— Och. — Wiewiórka wypadła mi z pyska. — Wszystko w porządku?
Pies nawet na mnie nie spojrzał. Wbijał wzrok w ziemię. Mogłabym pomyśleć, że zajęty jest obserwowaniem mrówek.
— Przyniosłam ci jedzenie — powiedziałam, odpuszczając dopytywanie się o samopoczucie obcego.
Wzięłam wiewiórkę raz jeszcze i przyniosłam mu ją prosto pod łapy. Ten jednak nie wydawał się nią jakkolwiek zainteresowany. Był w zupełnie innym świecie.
— Hej. — Schyliłam się, by spojrzeć prosto w błękitne oczy towarzysza. — Nie odpływaj mi znowu.
Pies drgnął. 
— Jestem Biała Zamieć — przedstawiłam się. — Powiesz mi coś o sobie?
Cisza. Uśmiechnęłam się do niego delikatnie, starając się pokazać, że jest bezpieczny i nie jestem wrogiem. Ta cisza jednak nie mijała i zdawała się trwać w nieskończoność. A ja dalej przy nim trwałam, czując się coraz bardziej na kogoś niepotrzebnego, który utrudnia mu oddychać. Przed naszymi łapami leżała zakrwawiona martwa wiewiórka.
— Wojownicza Łapa — wychrypiał głosem tak ciężkim, że przypominał mi głos już dawno zmarłego psa.
Mimo chwilowego szoku zamerdałam ogonem z radości. Cieszyłam się, że w końcu się do mnie odezwał. Nie, cieszyłam się, że mi się przedstawił, chociaż najwyraźniej kosztowało go to sporo wysiłku.
— Zjedz wiewiórkę — zachęciłam go. — Przez chwilę byłeś nieprzytomny. Nabierzesz sił, ja ją zjesz. — Trąciłam nosem ciało zwierzęcia. — No dalej.
<Wojownicza Łapo?>
[740 słów: Biała Zamieć otrzymuje 7 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz