Nie miałem zamiaru przychodzić z takim problemem do Lekkiej Łapy. W końcu musiałem być twardy, nie mogłem okazywać słabości przez coś... takiego. Pewnie to nie jest nawet groźne! Mogłem jednak tylko siebie sam oszukiwać i zwodzić. To coś przyniesione przez Dwunożnych nabawiło mnie dużych wątpliwości. Przeszył mnie strach przed nieznanym, a najbliżej miałem właśnie do klanu, z którego pochodzi Lekka Łapa.
Obejrzałem się na ucznia, który rzucił mi zdezorientowane spojrzenie. Chciałem tylko się upewnić po jego oczach, czy nie ma zamiaru na mnie nakrzyczeć. Wolałbym tego uniknąć, naprawdę. Wysłuchiwanie pouczeń od ucznia... z innego klanu, to... to byłoby na mnie za wiele.
Zatrzymałem się tuż przed miejscem, w którym znalazłem dziwne straszydło zostawione przez Dwunożnych. Rozejrzałem się, by sprawdzić, czy nikogo nie ma w pobliżu i powolnym krokiem ruszyłem w kierunku obiektu. Słyszałem, jak Lekka Łapa porusza się tuż za mną, idąc tak samo wolno.
— I co? — odezwał się nagle. — Nic nie widzę.
— Poczekaj, zaraz zobaczysz — zapewniłem go, zwalniając jeszcze bardziej.
Serce tłukło mi w piersi. Odgłos ten przypominał upadające drzewo, tyle że, to drzewo w takim razie upadało kilka razy bez przerwy. Lekka Łapa dorównał mi kroku, lecz już więcej się na mnie nie spojrzał. Jego wzrok skierowany był prosto w średniej wielkości obiekt postawiony na ziemi.
— Widzisz? — szepnąłem. — To coś się ruszyło, gdy chciałem obok tego przejść. — Zadrżałem.
Coś mi mówiło, że Lekka Łapa jest równie niepewny, co ja. Jednak on w przeciwieństwo do mnie zachowywał spokój. Nie widziałem po nim strachu, kroki stawiał pewnie, stanowczo szedł do przodu. Miałem zamiar się zatrzymać, czując, iż jesteśmy już wystarczająco blisko, lecz nie mogłem tego zrobić. Od drugiego ucznia płynęło dziwne uczucie, dziwna energia, która przepływała na mnie. Dodawało mi to siły, by się nie zatrzymać, ale iść.
Spiąłem mięśnie i przełknąłem ciężko ślinę. To nie może być przecież niebezpieczne. Dlaczego Dwunożni mieliby zostawiać coś niebezpiecznego samo sobie? Nie sprawiamy im kłopotów, nie próbują się nas poznać. Kiedyś nawet któryś rzucił mi kawałek kiełbasy, która była niesamowicie pyszna. Potem co prawda usłyszałem, bym nie brał już więcej jedzenia od Dwunożnych, ale było warto. Dlaczego więc tym razem mieliby być wrogo nastawieni?
Te myśli mnie podbudowały i dodały pewności siebie. Wyprostowałem opuszczony przed chwilą łeb i podobnie jak mój towarzysz, dzielnie parłem naprzód.
— Poczekaj. — Lekka Łapa cofnął się o dwa kroki. — Coś mi się tutaj nie podoba.
— Przecież chyba wszystko... wszystko jest w porządku? — Spojrzałem na niego. — Prawda, Lekka Łapo? — Jego oczy jednak mówiły coś zupełnie przeciwnego.
Brązowe, świecące oczy psa zaszły mgłą. Wyglądały jak wtedy, gdy próbował wykurzyć mnie z krzaków, w których się ukryłem. Odczułem od niego strach, ale nie wrogość.
— Opalowa Łapo, odsuń się! — krzyknął, lecz nim zdążyłem zrobić to, co powiedział było już odrobinę za późno.
Obiekt wzbił się w powietrza i zatoczył wokół mnie krąg. Wystraszony, próbowałem odbiec w miejsce, które posłużyłoby mi za schronienie. Straszydło latało za mną, jak orzeł, czy inny drapieżny ptak. Wydawało również z siebie przerażające odgłosy. Nie mogłem od tego uciec, chociaż bardzo się starałem.
— Lekka Łapo! — zawyłem, biegnąć w kierunku drzewa, za którym towarzysz najpewniej się ukrywał. — To... to jest niebezpieczne!
Za drzewem nie znalazłem ucznia. Nie znalazłem go też nigdzie w pobliżu. Serce waliło mi w piersi jeszcze mocniej, a mięśnie spięły się na tyle, że nie mogłem się ruszyć. Zastygłem w bezruchu, patrząc, jak latający obiekt wznosi się coraz wyżej, po czym opada i znów się wznosi. Lekka Łapa mnie zostawił. Uciekł pewnie, jak miał możliwość. Nie będę go za to winić... to bardzo dobrze, że udało mu się uciec. Nic mu się nie stało. Jest bezpieczny w swoim klanie. To coś pewnie za chwilę odleci i...
— Opalowa Łapo! — usłyszałem krzyk, który należał do mojego towarzysza. — Tutaj! Szybko!
Obejrzałem się za siebie. Lekka Łapa stał kilka metrów przede mną. Wbiłem w niego spojrzenie, lecz się nie ruszyłem. Po prostu stałem w jednym miejscu jak kołek wbity w ziemię i nic mi nie mówiło, iż teraz moje ciało się mnie usłucha.
— Co jest?! Rusz się!
Głos towarzysza zagłuszał mi odgłos walącego serca. Nie mogłem się ruszyć. Wgapiałem się w niego pewnie jak ostatni idiota. Lekka Łapa pojął, o co chodzi właściwie od razu, gdy próbowałem krzywo się do niego wyszczerzyć. Podbiegł do mnie i trącił mnie kilka razy nosem w bok.
— Nie mamy na to czasu. — Rozejrzał się nerwowo. — To coś już nas znalazło.
— Tak... jest — wymamrotałem.
Lekka Łapa skrzywił się, lecz nic więcej nie powiedział. Patrzył się na to na mnie wymownie. Jego wzrok mówił "ogarnij się i przestań się załamywać". Miał oczywiście rację. Jako uczeń wojownika musiałem brać sprawy we własne łapy. Nie mogłem tak sobie po prostu zamierać w nagłej sytuacji. Moja mentorka, gdyby mnie teraz zobaczyła, na pewno by się załamała... na pewno bardziej, niż ja teraz jestem.
Otrząsnąłem się i skinąłem Lekkiej Łapie na zgodę. Towarzysz zadowolony z mojej zmiany zamerdał ogonem i pobiegł w kierunku przeciwnym od tego, skąd przyszliśmy. Teraz wystarczyło liczyć na cud, że nie będziemy śledzeni przez to straszne cudo...
<Lekka Łapo?>
[820 słów: Opalowa Łapa otrzymuje 8 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz