27 grudnia 2020

Ciemny Kieł — Secret Santa

Cisza samą swoją nazwą opisuje swoją istotę. Nazwać ją głośną byłoby w takim razie idiotycznym oksymoronem. Jednak to uczucie można było porównać do tego, które towarzyszy (bądź nie) przy narodzinach — rodzisz się w końcu bez żadnych wspomnień czy emocji, które jesteś w stanie nazwać, a dźwięki wokół wydają się niesamowicie głośne, nawet jeśli takowych nie ma. Wcześniej praktycznie nie istniałeś, byłeś w ciemnej otchłani, by w końcu zostać wyplutym na świat, przez co twój i tak słaby organizm musi sobie sam poradzić z odbieraniem wszystkich bodźców.
Ta grobowa cisza nie potrwała niestety zbyt długo. Została zamieniona przez jeszcze gorsze szumienie w uszach, jakby właśnie gdzieś w pobliżu zepsuł się stary telewizor. Świeżo urodzona istota zazwyczaj uznawana jest też za ślepą — ciemnota nie dopuszczała żadnych przebłysków światła czy wyraźnych obiektów. W powietrzu unosił się jakiś intensywny, nieznany ze swego pochodzenia zapach. Ciśnienie nadmiernie naciskało na ciało. W gardle było czuć zgniły smak. Nie to jednak było najgorsze, tylko potworna, pusta przestrzeń w głowie.
Gdy odzyskuje przytomność, ma wrażenie, że budzi się właśnie z bardzo długiej, nawet kilkuletniej, bezsennej śpiączki. Przywrócenie siebie samej do żywota zajmuje przynajmniej parę długich, topornych minut. Wstanie do pionu jest jeszcze trudniejsze. Nie czując ani grama sił w kończynach, całym ciałem opada na ścianę. Pozytywne jest jednak, że zdołała podnieść się do pionu. Z trudem uchyla powieki, a do brązowych oczu dociera słaby blask. Pierwszą myślą jest tradycyjne — gdzie ja jestem?, poprzedzające atak niepokoju. Nie, to niemożliwe. Całe ciało zostaje oblane przez zimny pot, jakby było ono pozbawione sierści. Pustka zostaje zajęta przez chaotyczne, wpadające na siebie myśli. Próbuje się skupić, lecz osiąga marny skutek — wie tylko, że była tu już wcześniej. I nie była całkowicie sama. Ciemny Kieł osobiście nie czuje większej paniki. Ciało reaguje zamiast niej. Stara się to zignorować i uspokoić przyśpieszony z niewiadomych przyczyn oddech. W pomieszczeniu nie ma ani odrobiny świeżego powietrza. Widzi, że to jaskinia. Jest w jaskini, z której przecież niedawno się wydostała. Stara się zlokalizować ostatnie wspomnienie, jakie pamięta — swego Bezgwiezdnego towarzysza, lecz nie pozostało po nim ani śladu, jakby właśnie jego obecność była tylko iluzją. Może rzeczywiście była.
| Nagle w jaskini zaczyna rozprzestrzeniać się światło, jakby ktoś rozpalił dookoła pochodnie — takowych jednak nie ma, a źródło tej tajemniczej jasności jest nieznane. Zamiast tego, przed Ciemnym Kłem powstaje obraz otaczających ją ze wszystkich stron, przeogromnych ilości malutkich pająków. Mogłoby być ich z miliard, o ile nie bilion. Medyczka znowu odczuwa dreszcze. Dopada ją niemoc i poczucie, że może tylko czekać na to, co ma się wydarzyć. Czeka. Mijają dwie minuty. Jest zdezorientowana. Stara się ostrożnie odsunąć od ściany i wstaje na cztery łapy. Coś jest nie tak. To jest oczywiste, w końcu znalazła się ze zgrają pajęczaków w jaskini, jednak... powinny jakkolwiek zareagować, zaatakować, a nie bez ruchu ją okrążać. Czuje się odrobinę pewniej (co może być tylko złudne). Zachowuje ostrożność, przemierzając pole miniaturowych stawonogów, które posłusznie osuwają się jej z drogi. Do poduszek jej kończyn przyklejają się przeźroczyste nitki, odpadki rozszarpanych pajęczyn. Ma przez chwilę wrażenie, że to ze ślepi tych istot emanuje światło, zwalczające wszelką ciemnotę. Głucha cisza wciąż razi ją w uszy. Rozgląda się co chwilę wokół, chcąc zorientować się w niepewnej sytuacji. Przemierza powolnym krokiem korytarz, który wydaje się nie mieć końca.
— Potrzebujesz pomocy, Ciemny Kle?
Znajomy, niespodziewany głos sprawia, że medyk podskakuje w miejscu. Serce szybciej zabija w jej piersi. Nagle, zaraz przed sobą, widzi doskonale znanego sobie psa. Brązowa sierść, silne ciało i uśmiechający się szeroko, cyniczny pysk. Postać jej ojca jest tak realistyczna, że jest pewna, iż jest w stanie go dotknąć (oczywiście nie ma najmniejszego zamiaru czy chęci to uczynić). Głos niknie w jej gardle. Ma wrażenie, że została pozbawiona umiejętności mówienia. Czy ktoś odebrał jej głos?
Przy wojowniku pojawiają się dwa monstrualne pająki. Swoim wzrostem dorównują obydwóm psom. Medyczka może dokładnie poznać anatomię stawonoga — widzi dokładnie wszystkie cztery pary oczu, obleśne, owłosione odnóża i wielki odwłok. Tej wielkości owad, gdyby tylko zechciał, mógłby od razu ją pożreć. Instynkt podpowiada jej, aby uciekała. Nie lubi pająków. Dopada ją strach, który dopadłby nawet najodważniejszego wojownika na widok tych kreatur. Nie chce umrzeć w taki sposób. Jednak na to się nie zapowiada. W pewnej chwili Orzechowe Oko zniża swój pysk, jakby się kłaniał przed Ciemnym Kłem, a dwa towarzyszące mu owady robią to samo (kłaniające się pająki?). Brązowooka może poczuć napływającą do niej pewność siebie i wyższość, a jednocześnie zmieszanie.
— Jesteśmy dla ciebie i aby ci służyć. — Ku zdziwieniu medyczki, ten dźwięk ma swe źródło u jednego z towarzyszy Orzechowego Oka. — Ciemny Kle, czy masz jakieś żądania?
Czy to żart? Może nie obudziła się ze śpiączki, a właśnie w nią wpadła? Czemu pajęczak zna jej imię? Do głowy przychodzą jej coraz nowsze pytania, jednak nie potrafi znaleźć na żadne z nich logicznego wytłumaczenia. Jej głowa jest ciężka.
— Co tutaj robisz? — zwraca się do ojca chłodno.
| — Co masz na myśli? — Podnosi pysk. Kolejne pytanie? — Zostałaś wybrana. Czy chcę, czy nie, wraz z nimi jestem tutaj, dla ciebie, na każde twe zawołanie, by ci służyć — mówi te słowa sztywnym tonem, jakby były wyuczoną regułką.
— Ale co robisz z NIMI?
Z nimi. Z pająkami. Gadającymi, przerośniętymi pająkami.
— Długa historia.
Ciemny Kieł jest na tyle zdezorientowana, że sama nie wie, czy chce słyszeć opowiastki od swojego ojca. Z jednej strony chce wiedzieć, co się tak naprawdę dzieje, lecz z drugiej nie ma ochoty przeciążać siebie dodatkowymi, jeszcze bardziej zawiłymi informacjami. Ma nawet ciche myśli, że i tak nie zdoła pojąć, jakim cudem ponownie znalazła się w tym miejscu, co robi tutaj były zdrajca, a owady zaczęły mówić w psim języku i na dodatek znacznie podrosły. No chyba, że od zawsze istniały tak duże stawonogi, lecz medyczka nie była tego świadoma. Wciąż stara się przetworzyć ich słowa mówiące, że są, aby jej służyć. Zachowywały się jak... jej poddani. Czy naprawdę zyskała jakimś cudem armię pajęczaków, którą przewodzi?
— Okazało się, że pająki to bardzo miłe stworzenia! — mówi i tak bez jej zgody Orzechowe Oko, a medyk nie jest w stanie stwierdzić nawet, czy to ironia. — W każdym razie, otrzymały ostatnio jakiś... znak od Gwiezdnych, że pojawi się w ich gnieździe czworonóg, który został wybrany na ich lidera.
Pająki są... wierzące? Nie sądziła, że jakiś inny gatunek, prócz psów i kotów może dzielić tę wiarę. Przechodzi jej przez głowę nawet myśl, że to komiczne. Ciemny Kieł jednak wie, że przecież jest tyle rzeczy, których nie jest świadoma. W praktyce nie wie też, że i ludzie są wierzący — nie ma skąd tego wiedzieć.
— Co ty tutaj robisz? — powtarza z rosnącym zmieszaniem i niepokojem.
— Jako moją pokutę, wyznaczono mi życie z pająkami. Zabawne, co?
— To nie pora na żarty.
Nie ma w tym nic zabawnego. Ciemny Kieł kompletnie nie jest w nastroju do żartów. Ma wrażenie, że wojownik unika odpowiedzi na pytanie. Rośnie w niej podejrzliwość co do ojca, a raczej do całej tej sytuacji. Nie jest w końcu pewne, czy pies nie ma jakichś ukrytych zamiarów i czy to nie on w rzeczywistości przewodzi pajęczakami, aby wykorzystać je do jakiegoś swego niecnego celu, a także medyczkę. Nie ma podejrzeń, do czego miałaby się przydać mu banda owadów oraz ona sama — po Orzechowym Oku można by się jednak spodziewać wszystkiego. Nie jest przekonana, czy powinna zaufać pająkom, czy już zacząć planować ucieczkę, choć w pobliżu raczej nie ma żadnego wyjścia (a biegnięcie na oślep to najgorszy możliwy pomysł). Musi coś zrobić.
— Szukam...
Do Ciemnego Kła dochodzi nagła świadomość, że nie może sobie przypomnieć imienia Bezgwiezdnego. Wie tylko, że była z nim wcześniej w tej jaskini, do której przypadkowo trafili. Może to jakaś chwilowa amnezja i wcześniej uderzyła się o coś głową, przez co doznała szoku. Przecież pamięta o nim. Zapomniała jedynie imienia. Waha się, jednak stwierdza, że nie ma nic do stracenia. Jest otoczona przez tyle owadów, że szanse na walkę czy ucieczkę są zerowe. Może jedynie zaufać, że rzeczywiście została zesłana przez Gwiezdnych. Musi zaufać Gwiezdnym.
— Szukam psa, z którym byłam.
— Innego psa? — pyta podejrzliwie pająk, a raczej... pajęczyca, a przynajmniej takie wrażenie ma medyczka. — Ktoś jeszcze tutaj był?
— Mój towarzysz — odpowiada, a po chwili dodaje, starając się, by nie załamał się jej głos: — Jest godny zaufania. Nie musicie się obawiać. Przybył ze mną, lecz po drodze się rozdzieliliśmy.
Nie chce ryzykować, że powie coś, co wzbudzi nieufność u stawonogów, dlatego nie dodaje nic więcej. Ustanawia sobie jeden cel, czyli znalezienie Leonisa i wydostanie się z tego miejsca wraz z nim. Reszta nie jest istotna. Raz wydostali się z jaskini, zrobią to i drugi raz. Po tym wszystkim, medyczkę już nie zaskakuje aż tak wiele i jest pewna, że sobie poradzi.
— Dobrze — odpowiada niechętnie. — Wyślemy pająki, aby go znal...
— Nie, nie, to nie jest konieczne. Chcę pomóc w poszukiwaniach. — Stara się uśmiechnąć.
— Nie jest jeszcze bezpiecznie w komnatach! — odzywa się jeszcze ktoś inny, chyba jeden z małych stawonogów. — Ciemny Kle... znaczy, przywódczyni, dla twojego bezpieczeństwa lepiej, byś została!
— Dlaczego? — pyta zaskoczona.
Nie może tu zostać. Dwa duże pająki patrzą po sobie, Orzechowe Oko siedzi spokojnie, obserwując uważnie sytuację, a suczka oczekuje, że czegokolwiek się w końcu dowie. W pewnej chwili owady ruszają w stronę korytarza znajdującego się za nimi. Medyczka postanawia ruszyć za nimi (skoro jest ich przywódczynią, ma do tego pełne prawo), zostawiają w tyle wojownika. Oblepiona pajęczynami jaskinia zaczyna coraz bardziej przypominać wybudowaną siedzibę, niżeli przypadkową, pustą dziurę — zawierającą własne, przeznaczone do konkretnych celów komnaty. Okazuje się, że jest znacznie więcej przerośniętych pająków. Gęsia skórka powraca. Wyobraża sobie, jak pożerają ją żywcem, przyszpilając do podłoża tymi kończynami, przez co nie ma szans ucieczki. Wyobraża sobie, jak diabelsko szybkie muszą być. Choć przestała odczuwać niepokój, teraz znowu w nią uderza na widok wielkich owadów. Jej poprzedni "towarzysze" zatrzymują się przy nieco mniejszym, zajętym czymś pajęczaku. Zaczynają o czymś rozmawiać w trójkę, lecz Ciemny Kieł nie słyszy, o co chodzi. Rozgląda się i zauważa, że w pomieszczeniu jest pełno skrzyń, jakichś ksiąg czy rozłożonych na prowizorycznych stołach kartek papieru. Cało to miejsce wygląda, jakby pajęczaki stworzyły własną, rozwiniętą cywilizację.
— Zjedz to — mówi te słowa szorstkim tonem trzeci pająk.
Przed swoim nosem suczka widzi owłosioną, cienką, przednią kończynę pająka z jakimś nieznanym jej ziołem. Noga stawonoga wygląda, jakby mogła z łatwością ją złamać, lecz bardziej uderza ją, jak obrzydliwe z bliska są pająki. Zioło, przypominające raczej liść, nie kojarzy jej się z żadnym znanym medykamentem. Mimowolnie wykonuje polecenie. Po paru sekundach czuje, że zaczyna pobolewać ją głowa, a obraz przed nią zaczyna sie rozmazywać. Wiedziała, że to zły pomysł, lecz nie miała praktycznie żadnego innego wyjścia. Poddaje się nagłemu działaniu nieznanej, dziwnej rośliny. Mimo zawirowań głowy, gdy jeszcze spogląda na otoczenie, zauważa inne zioła. Jest nawet mięta, lawenda czy czarny bez. Wygląda na to, że nawet stawonogi też mogą mieć swego medyka. Jej ból głowy sprawia jednak, że nie jest w stanie myśleć. Czuje sie, jakby odpływała w nicość, zamiast niczego widzi jednak czyjąś postać. Znajduje się gdzieś indziej. Nadal żyje? Żyje, przecież nadal jest świadoma. Stara się oddychać spokojnie, choć czuje, że brak jej siły w jakiejkolwiek części ciała. Widzi Orzechowe Oko. Nie tylko jego. Ku jej trwodze, widzi również swoją matkę. Ostatni obraz, który chciałaby teraz widzieć. Przymyka oczy i zaciska kły. Słyszy jakieś odgłosy, czyjeś krzyki i warknięcia. Nie trwa to długo. Postanawia uchylić powieki. Znowu widzi jedynie swego ojca, zdrajcę i zabójcę jej matki. Otaczają go pająki. Słyszy ich słowa, lecz nie potrafi ich przetworzyć i rozpoznać, jakby nagle zaczęły mówić w swoim języku. Po chwili jednak rozumie oglądaną scenę. Wygląda ona, jakby owady rzeczywiście przyjmowały w swoje progi zdrajcę. Ten obraz znika równie szybko, co poprzedni. Tym razem widzi pająki oraz inne stado psów. Nie wie czemu, jednak coś podpowiada jej, że to Quintus (powiedziały jej o tym ich wściekłe pyski?). Widzi krwawą walkę tych dwóch gatunków. W przeciwieństwie do poprzedniej morderczej sceny, tę jest jej odrobinę łatwiej oglądać, choć nadal nie należy do najprzyjemniejszych. Psy zatapiające swoje ostre kły w odwłokach pajęczaków, zawijane w kokony z pajęczyn i się w nich duszące, popryskane krwią, porozrzucane szczątki zwierząt. Przez chwile Ciemny Kieł ma wrażenie, że jest w samym środki pola walki i zostanie rozszarpana. Przez obydwie strony. Wokół nie pozostaje żaden żywy. Widzi tylko jakąś niewyraźną, rozmazaną postać. Nawet gdy przygląda się jej dłuższy czas, nie potrafi stwierdzić, jakim stworzeniem jest. Podchodzi ona do martwych owadów i jakimś dosłownym cudem sprawia, że zmartwychstają. Nic nie łączy się w całość.
Może pająki i psy wierzą w tych samych Gwiezdnych? Nie wie, czemu w ogóle o tym myśli.
Jest w wąskim tunelu. A właściwie — nagle się w nim pojawia. Leży na trwadej powierzchni, przez którą bolą ją żebra, a przy sobie widzi pełno małych pajęczaków. Wygląda na to, że był to sen. Bardzo zmieszany, niezrozumiały, chaotyczny sen. Mimo tego, do Ciemnego Kła automatycznie przychodzi odpowiedź — pomiędzy pająkami a Quintusem również jest bardzo zażyły konflikt. Owady utraciły zaufanie do innych gatunków, ale jakimś cudem medyczka została wybrana. Skąd to wie, skoro nie widziała takiej sceny? Co do tego wszystkiego ma jej ojciec?
— Dobrze się czujesz? — pyta owad.
Kiwa głową na potwierdzenie, choć ponownie czuje ścisk w tyle głowy, gdy zaczyna sie podnosić do pionu. Nie ma Orzechowego Oka. Tylko ona, jeden wielki pająk i kilkadziesiąt małych.
— Więc teraz widzisz, na czym polega problem — mówi jakby zrezygnowany.
— Gdzie jesteśmy?
— Chcesz "pomóc" w poszukiwaniach, dlatego tutaj jesteśmy.
Ciemny Kieł chce spytać, jakim cudem nagle znaleźli się w korytarzu, jednak głos znowu zanika w jej gardle. Zamiast tego wzdycha. Owad rusza naprzód, a medyczka za nim, początkowo się zataczając na boki.
— Komnaty będą bezpieczne tylko wtedy, gdy go pokonamy. Jeśli jesteś w stanie to zrobić... cóż, może rzeczywiście jesteś wybraną.
— Go?
Pająk brzmi bardzo sceptycznie i nie daje jej odpowiedzi. Początkowo poznane wielkie stawonogi wyglądały na pobłażliwych, jednak on się znacznie różni swoją postawą, która sprawia, że medyczka jest niepewna. Nie może pozbyć się myśli o wojowniku i skupić się na podstawowym celu, jednak kroczy tuż za jej nowym towarzyszem, co jakiś czas otrożnie się rozglądając. Przemierzają jednostronny tunel przez kolejne piętnaście minut, aż nie widzą bardziej otwartej przestrzeni. Przewodnik zatrzymuje się, a tym samym suczka. Mruży oczy, by w ciemności móc dojrzeć czyjąś postać. Przybliża się do wyjścia z tunelu i zauważa leżącego, ogromnego psa, bardziej przypominającego wilka. Ten widok zapiera jej wdech w piersi. Jest przerażający. Jego nie do końca białe, gdyż pobrudzone futro jest postrzępione w niektórych miejscach odkrywając szerokie, wielkie i jeszcze gojące się blizny. Spogląda na pająka.
— Czemu nie ma z nami Orzechowego Oka?
— Nawet nasza setka nie była w stanie go pokonać — mówi, ignorując jej pytanie.
Za sobą słyszy jakieś odgłosy. Gdy odwraca się, widzi armię przerośniętych pająków. Jakim cudem ich setka nie była w stanie go pokonać? Jej pomoc nie zda się na zbyt wiele. Przecież mieli tylko poszukiwać Bezgwiezdnego! Musi być jakiś sposób na wyminięcie tego wilka, przecież to nie tak, że od razu blokuje wszystkie komnaty, prawda? Ciemny Kieł stara się rozważyć wszystkie możliwości. Coraz bardziej nie rozumie, czemu została postawiona w takiej absurdalnej sytuacji.
— I co niby da moja pomoc? — pyta w końcu, choć wie, jak ignorancko brzmi. — Chcę tylko znaleźć przyjaciela.
— Gwiezdni zesłali cię też po to, abyś nam pomogła — burczy. — Skoro nie jesteś w stanie go pokonać, będziesz sama przemierzać ciemne, niebezpieczne komnaty w poszukiwaniach, aż inne psy cię nie zeżrą.
— Pójdziemy przodem — mówi ktoś inny.
Ciemnemu Kłowi nie zostaje pozostawiona żadna decyzja. Choć powinna być liderką pająków, zamiast tego musi się dopasować do tego, co one robią. Napełnia ją to frustracją, która jednak szybko z niej schodzi, gdy przypomina sobie, że nie ma zamiaru przewodzić tymi obrzydliwymi kreaturami. Obserwuje, jak cicho i prędko owady podchodzą do leżącego cielska. Jednak wilk, ku jej zaskoczeniu, zrywa się gwałtownie, jakby miał niesamowicie wyczulone wszystkie zmysły i odsuwa się jak najdalej od pająków z ostrzegawczym, przeciągniętym warknięciem. Medyczka cofa się do tyłu, lecz przypomina sobie, że nie ma żadnej drogi ucieczki. Ogromny pies po wstaniu wydaje się jeszcze większy. Jest przynajmniej trzy razy większy od niej, a jego pazury mógłyby rozciąć jednym ruchem całe jej ciało. Swoją wielką łapą odrzuca parę pająków, a ich cielska rozbryzkują się krwawo na ścianach pomieszczenia. Już wie, dlaczego nawet setka tych owadów nie była w stanie się z nim rozprawić. I nie widzi siebie, jak pokonuje wielkiego wilka, z którego łap zginęło już przynajmniej kilkanaście stawonogów. Widzi, jak próbują opleść go i spowolnić pajęczynami. Ma to marny, choć minimalny skutek. Bierze głęboki wdech i rusza naprzód. Nie rzuca się jednak z kłami do karku wilka. Przyjmuje obronną pozycję, stając tuż przed nim.
— Jesteś z Quintusu — mówi, a zwierzę nagle się uspokaja.
Jego płonące złością ślepia patrzą wprost na nią. Pająki, widząc sytuację, przestają takować, choć nadal są ostrożne, gotowe w każdej chwili się bronić (co i tak byłoby na nic). Quintus. Wszystko sprawka Quintusu.
— Nie mam złych zamiarów — mówi w swoim własnym, a nie czyimś imieniu.
Przeciwnik się nie odzywa. Suczka nie wie, czy powinna zacząć żałować — nie widziała jednak żadnego innego logicznego wyjścia. Nie żeby to był logiczny ruch. Jego wielki pysk zbliża się do niej. Wystają z niego wielkie, śnieżnobiałe kły.
— Teraz! Atakować go! — krzyczy jeden z pająków.
Rzucają się na wilka i kąsają go. Nie taki był jej zamiar. Szczerze miała nadzieję, że pokojowe nastawienie i rozmowa zdziałają cuda. Ciemny Kieł cofa się o parę kroków, obserwując krwawą walkę, w której tylko jedna strona jest w stanie wygrać. Przecież to wszystko jest absurdalne. Nielogiczne i niespójne. Medyczka postanawia zaatakować, wierząc, że nie ma nic innego do zrobienia. Podbiega do skupionego na owadach stwora, strając się unikać jego ataków. Czeka na okazję i wtedy rzuca się do jego gardla, które okazuje się niewyobrażalnie twarde i zaciska na nim swoje kły. Słyszy głośne wycie wilka, zaczynającego rzucać się na wszystkie strony, aby zwalić z siebie suczkę. Czyni to machnięcie łapą, odrzucające medyczkę na pobliską ścianę, tak samo, jak inne pająki. Czuje, jak jej ciało doznaje szoku.
Nagle widzi pole lnu. Wiatr przyjemnie targa jej sierść, doprowadzając zapach roślin do jej nozdrzy.
Ciemny Kieł czuje szturchanie w jej bok. Wita ją ponownie zapach zgnilizny i suche powietrze.
— Straciłaś przytomność — mówi Leonis. — Musimy wydostać się z tej jaskini. Szybko!
Suczka widzi przed sobą pajęczyny oraz naburmuszony pysk. Wzdycha ze zmęczeniem, ale także ulgą. Znalazła go. Przynajmniej nie jest w tym bagnie sama. Teraz wystarczy powtórzyć je po raz drugi. Bądź trzeci.
[3022 słowa]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz