27 grudnia 2020

Irysowe Serce — Secret Santa

Gdyby zapytać jakiegokolwiek psa, ten zapewne nie miałby problemu z wymienieniem zalet Irysowego Serca. Powiedziałby, że jest ułożona, poważna oraz bardzo szczegółowa. Słysząc takie komplementy, suczka, o której mowa, poczułaby się jak w niebie. W końcu kto nie lubi słuchać na swój temat komplementów?
Słońce przedzierało się przez gęste chmury, delikatnie łaskocząc promykami sierść suczki. Ta przewróciła się na drugi bok i mlasnęła dwa razy, pogrążając się w błogim śnie. Poprzedniego dnia ciężko pracowała — sprawdziła granice oraz przeszła wyczerpujący trening ze swoim uczniem. Należał jej się długi odpoczynek, choć z tyłu głowy powoli rodziła się myśl, iż musi wstawać i iść załatwić sprawy zastępcy. 
Ptaków niewiele zostało na zimę — większość odleciała, szukając ciepła. Te, które zostały, ćwierkały, pozwalając płomiennorudej suczce rozkoszować się chwilą spokoju. Ich delikatny, dźwięczny śpiew dodawał uroku marzeniom sennym. Suczka uśmiechnęła się delikatnie przez sen. Tak, to było to, czego potrzebowała. 
A gdzieś za plecami Irysowego Serca szumiał leśny strumień...
***
Uchyliła powiekę i momentalnie się skrzywiła przez rażące światło. Głowa zaczęła ją niemiłosiernie boleć, prawie tak, jakby przed chwilą spadła z drzewa albo napiła się czegoś... nieodpowiedniego dla psów.
Podniosła się na chwiejące łapy i od razu spostrzegła, że czuje się lżej, niż kiedy kładła się spać. Tak, jakby straciła połowę wagi przez jeden głupiutki sen. Rozejrzała się, próbując odgadnąć, gdzie jest. Nie rozpoznawała tego miejsca.
Wokół jej łap rosła długa trawa, pokryta przez kropelki rosy, a gdy spojrzała wyżej, dostrzegła olbrzymie drzewa, przysłaniające prawie cały nieboskłon, prócz jednego, jedynego miejsca. To właśnie stąd musiały dopaść ją rażące promienie słońca. Owe drzewa wyglądały zupełnie normalnie — pień oraz gałęzie, a na tych gałęziach... liście? Suczka zmrużyła oczy, by przyjrzeć się bliżej temu, na co patrzyła. Na drzewach rosły liście, najnormalniejsze na świecie.
Zaintrygowana postanowiła podejść do rosnącego krzaczka, który również przyozdobiony był ciemnozielonymi liśćmi. Uśmiechnęła się delikatnie na ten widok — brakowało jej lata, tego przepięknego krajobrazu oraz natury, budzącej się do życia. Teraz to wszystko miała na wyciągnięcie łapy.
Obserwując naturę, nie zdawała sobie spawy, że nie jest u siebie w domu. Krajobraz, który otaczał suczkę, był całkowicie obcy. A na sam fakt liści, rosnących w zimę Irysowemu Sercu powinna zapalić się czerwona lampka. Zastępczyni jednak dała się pochłonąć temu, co piękne i niespotykane, odrzucając od siebie prawdę.
Wokół płomiennorudej suczki zaczęły tańczyć świetliki. Był dzień, a istotki były widoczne idealnie — jasne, białe światło dodawało uroku całemu zajściu. Irysowe Serce uniosła łapę, próbując trącić jednego z nich, jednak świetlik wydał z siebie cichutkie piśnięcie i odleciał do tyłu. Suczka przekrzywiła łeb, starając się zrobić to samo, lecz z drugim świetlikiem. Ten również pod wpływem dotyku łapy zastępczyni odleciał.
Powoli zaczęła sobie dawać, że znajduje się w złym miejscu, że to nie jest jej dom. Krajobraz może i był ładny, jednakże dla suczki najbardziej liczył się klan razem z jego członkami. To właśnie dla klanu wypruwała sobie żyły i to właśnie dla klanu planowała się poświęcić. Tym razem nie była na swoich terenach, lecz zupełnie gdzie indziej, otoczona świetlikami oraz gęstymi zaroślami.
Serce powoli zaczęło przyspieszać, aż doszło do momentu, kiedy suczce zaczęło się zdawać, że za moment wyrwie się z uwięzi. Skuliła się i starała uspokoić, powtarzając szeptem do samej siebie, iż to tylko sen. Za moment wszystko wróci do normalności, szeptała cichutko, zaciskając powieki najmocniej, jak tylko potrafiła.
Oczy otworzyła dopiero wtedy, gdy usłyszała odgłos strumienia, zdającego płynąc się tuż przed jej nosem. Uniosła łeb niepewnie, wystraszona i zobaczyła, że przed nią nie ma żadnego strumienia, dodającego jej otuchy. Przed nią w rozbłysku niebieskiego światła ukazały się nieznane jej postacie — każda z nich rozglądała się po krajobrazie oraz wpatrując w suczkę.
Jedna z postaci opadła swobodnie na ziemię i się otrzepała. Ciepłym wzrokiem patrzyła na Irysowe Serce, która już gotowa była uciec lub też wlecieć prosto w drzewo, mając nadzieję, iż to pozwoli jej się obudzić.
Postać, która podeszła do zastępczyni była psem, jednakże nie takim zwyczajnym: nie miała futra, lecz świeciła się cała na niebiesko, jej postura była delikatnie rozmyta, jakby stworzona została z mgły, a oczy wyglądały na puste, pozbawione źrenic. Pomimo tego tajemniczego wyglądu, można powiedzieć, iż postać patrzyła ze współczuciem oraz troską na młodą zastępczynię.
— Wstań, Irysowe Serce — rzekła.
Pysk psa rozmywał się wtedy, gdy cokolwiek mówiła. Niebieskie światło pojawiało się i znikało, całkiem jak para wodna.
Suczka wykonała polecenie nieznanej jej postaci i wstała na równe łapy, starając się wyglądać przy tym na odpowiedzialną oraz poważną. Kimkolwiek ta postać była — Irysowe Serce to zastępczyni klanu, nie może reprezentować Flumine w tak tchórzowski sposób.
Postać odwróciła się i poprowadziła suczką w głąb zarośli, co chwilę też sprawdzając, czy Irysowe Serce podąża za nią.
Doszli do otwartej przestrzeni, otoczonej przez gęsto porośnięte drzewa oraz wysoką trawę. Pośrodku znajdował się ogromny głaz z wyrytymi napisami, nieczytelnymi dla suczki. Obok latały te same świetliki, które spotkała przed chwilą — było ich znacznie więcej.
Postać uśmiechnęła się do Irysowego Serca i wymruczała parę słów. Świetlików przybyło znacznie więcej i nie świeciły się już tylko na jeden, biały, kolor. Świeciły we wszystkich kolorach tęczy. Towarzysz zastępczyni ponownie coś powiedział, zupełnie niezrozumiałego dla stojącej obok suczki. Słowa najwyraźniej wypowiadane były w zupełnie innym języku, którego nie miała jak postać.
Świetliki przemieściły się w stronę głazu, który oświetlały swoim światłem. Ich światła odbiły się od niebieskiego kamienia, znajdującego się po jednej części głazu i skupiły w jedną, jasnoniebieską wiązkę. Irysowe Serce obserwowała wszystko z zaciekawieniem oraz zaskoczeniem. Nie mogła oderwać wzroku od jaśniutkiego światła, które utworzyło kilkanaście zwykłych robaczków.
— Podejdź. — Kilka głosów woła ją do siebie. — Podejdź.
Suczka z wahaniem postawiła pierwszy krok do przodu, lecz widząc postać, która ją tu zaprowadziła, już z większą pewnością podchodzi bliżej głazu.
Głosy rozbrzmiewały coraz głośniej i głośniej, zmieniając się w końcu w jeden głos. Suczka nie wiedziała, czego szuka. Spojrzała na postać, która tylko mgliście się uśmiechnęła. Nie znalazła w niej oparcia.
Zdezorientowana poczuła, jak jedna z jej łap drga. Tak, ucieczka to byłby dobry pomysł. Z jednej strony słyszała kogoś, kto prosi ją, by została, zaś z drugiej słyszała błagalny krzyk, poganiający ją do ucieczki.
Przymknęła powieki, myśląc, że to jakkolwiek pomoże. I nie powinno nikogo zaskoczyć fakt, iż ten drobny gest nic nie zdziałał.
— Kim jest ta suczka? — To pytanie rozkazało jej otworzyć oczy i spojrzeć prosto w pysk lub coś, co miało być tym pyskiem, kolejnej mglistej istocie. — Skąd przybyła?
Postać mówiła do niej, zataczając wokół niej kółka. Po każdym roku zostawiał po sobie rozmyty, fioletowy ślad. Trawa zdawała się delikatnie poruszać, prawie jak na wietrze, lecz było w tym więcej... magii. Tak, magia to odpowiednie słowo. To, co się teraz działo było magiczne i wręcz niepojęte.
— Spokojnie, pojawiła się tutaj nagle — odezwała się druga postać, która zaprowadziła do tego miejsca Irysowe Serce. Przez niewyraźną smugą zdawała się uśmiechać, by dodać suczce pewności siebie. — Postanowiłam, że pomoże rozwiązać nam zagadkę.
— Zagadkę? — Fioletowa mgła zatrzymała się w jednym miejscu. — Błękitna Gwiazdo, czy masz na myśli tę zagadkę, przez którą jesteśmy tu uwięzieni?
Postać, nazwana Błękitną Gwiazdą, poruszyła powoli głową. Niebieskie światło nasiliło się, oświetlając pobliskie krzewy oraz trawę.
— Posłuchajcie mnie! — Błękitna Gwiazda uniosła się, zwracając uwagę pozostałe smugi światła. — To nasza jedyna nadzieja! Ta suczka pomoże nam się wydostać!
Inne mgliste postacie wyłoniły się i zaczęły głośno krzyczeć. Pogłos ogarnął cały las, niosąc się daleko w jego głąb. Jedna z postaci, świecąca pomarańczowych światłem, zaczęła wykrzykiwać imię Błękitnej Gwiazdy, a reszta dopingowała go, wrzeszcząc na całe gardła.
Błękitna Gwiazda gwizdnęła, a krzyki ucichły. Zrobiło się tak samo cicho, jak przed chwilą. Irysowe Serce spojrzała na niebieską mgłę, swobodnie unoszącą się kilka centymetrów nad wysoką trawą.
— Irysowe Serce — zwróciła się do suczki — wszyscy tutaj zebrani byliśmy kiedyś liderami klanów.
Irysowe Serce otworzyła szerzej oczy. Liderzy klanów? Widziała tylko trzech z nich, czy mówiła o kimś jeszcze?
— Spokojnie. — Przybliżyła się do młodej zastępczyni. — Reszta obserwuje cię z tego głazu. — Wskazała czubkiem rozmytego nosa na kamień, z którego wciąż rozchodziła się wiązka niebieskiego światła. — Słyszałaś wiele głosów i te głosy dochodziły właśnie stamtąd.
— To czas się przedstawić. — Pomarańczowa smuga przepłynęła przed jej pyskiem. — Jestem Ognista Gwiazda. — Wypiął dumnie pierś. — Jest z nami również Fiołkowa Gwiazda.
Fioletowe światło wyłoniło się koło psa, który przedstawił się jako Ognista Gwiazda. Spojrzał na suczkę i cicho westchnął, wyszeptując parę słów w języku nieznanym Irysowemu Sercu.
— Zostaliśmy tutaj uwięzieni, jak już dobrze wiesz — zaczęła Błękitna Gwiazda. — Dusze, które za życia nie dokończyły ważnych dla nich spraw, zostają odsyłane właśnie do tego miejsca. A stąd nie ma ucieczki, dopóki nie znajdzie się ktoś, kto nie dokończy za owe dusze tego, czego nie zdołali skończyć. — Fiołkowa oraz Ognista Gwiazda poruszyli się niespokojnie, otwierając pyski, gotowi dodać coś do siebie, lecz Błękitna Gwiazda rzuciła im spokojne spojrzenie, które zdaniem zastępczyni było ciepłe.
— O co chodzi? — zapytała niepewnie, spoglądając na trzy obecne postacie.
— Trzy dekady temu rozpoczęły się zaginięcia uczniów. — Powiedziała z wyraźnym smutkiem Błękitna Gwiazda. — Każdy lider stracił najmłodszych, którzy mieli przejść ostatnią drogę do stania się wojownikami. Ja również straciłam wielu z nich, do tej pory jest mi ciężko na sercu z myślą, iż nigdy nie było dane poznać mi prawdy. — Odwróciła się, by spojrzeć na dwóch towarzyszących jej liderów. — Fiołkowa i Ognista Gwiazda w ciągu swojego życia stracili dziesięciu uczniów. To spora liczba, zważywszy na fakt, iż nie wszystkie mioty były tymi liczniejszymi.
Liderzy kiwnęli mglistymi łbami, aby poprzeć Błękitną Gwiazdę, która wzięła na swoje „barki” tłumaczenie wszystkiego Irysowemu Sercu, która nawet nie wiedziała, dlaczego się tutaj znalazła. Słuchała jednak z uwagą i ze współczuciem. Sama miała jednego ucznia, którego trenowała i traktowała nawet jak przybranego syna — ciężko było zastępczyni wyobrazić sobie moment, w którym młody uczeń ginie bez śladu. Rozumiała ból przemawiającej suczki aż za dobrze.
— Gdzie się urywał ślad? — spytała, czując, że zaczyna ją to ciekawić. Być może była zdolna nawet pomóc?
— U podnóża Gór Południowych — odpowiedziała Błękitna Gwiazda, kierując łeb w stronę południa. — Ostatnią drogą, którą musiał pokonać każdy uczeń, było dojście na sam szczyt. Na szczycie czekać miał za to mentor, jednak żadne z mentorów nie doczekał się drogiego mu ucznia. — Gdyby suczka wciąż żyła, Irysowe Serce dostrzegłaby smętnie spływającą łzę po pysku liderki. Zamiast tego, mogła tylko usłyszeć delikatnie drżący głos.
Fiołkowa Gwiazda, który dotychczas mówił najmniej, powoli podszedł do jedynej suczki, by wyszeptać znów te słowa, których zastępczyni nie rozumiała.
— Poświęciliśmy całe nasze życie, szukając sprawcy, lecz umarliśmy w niewiedzy. — Spojrzał na głaz, z którego ponownie wydobyły się okrzyki. — Irysowe Serce, wiemy, że jesteś zdolna nam pomóc. Pomóc nam się uwolnić i zaznać wolności, której pragniemy od tylu lat. — Głos Fiołkowej Gwiazdy był mocniejszy w porównaniu z głosem Błękitnej Gwiazdy. Kiedy mówił, suczka miała wrażenie, że jeży jej się sierść na karku i odczuwa większą pewność siebie, niż chwilę temu.
— Ja... — zaczęła, patrząc prosto w rozmydlone oczy lidera. — Nie jestem pewna...
Po tych słowach z głazu wydostała się jeszcze jedna postać, o wiele większa, niż poprzednicy, z którymi mogła już wymienić słowa. Jej kolor był szary, jak dym, wyrywający się z palącego drewna. Patrzyła na każdego z kolei, budząc w zastępczyni szacunek do nowej, nieznanej jej na razie, postaci.
Trójka liderów ustąpiła miejsca szarej mgle, która przedostała się do Irysowego Serca. Nie spodobała się jej gadka o braku pewności. Wszyscy liczyli na jej pomoc, a ona miała odwagę powiedzieć, iż nie jest pewna.
— Nie wiem jak, ale znalazłaś się w naszym świecie. Być może był to zwykły przypadek, lecz wcale nie musiał. — Szara postać przy mówieniu coraz bardziej przypominała zwykły dym. — Spędziliśmy tutaj lata, oczekując kogoś, kto przyjdzie nam z pomocą. Wyobrażasz sobie, co czują wszystkie dusze, uwięzione w tym miejscu?! — Wykrzyknęła, a jej głos zatrząsnął ziemią. Z drzew spadło kilka liści. Irysowe Serce cofnęła się o krok, choć miała zamiar powiedzieć, że zaszła pomyłka i spróbuje pomóc. Mglista postać jednak nie chciała odpuścić zbyt szybko — wyszczerzyła kły i gnała w kierunku rudej suczki, która z rozpaczą spojrzała na Błękitną Gwiazdę. W odpowiedzi otrzymała delikatne skinienie głowy.
— Burzowa Gwiazdo, posłuchaj — odezwała się. — Irysowe Serce nam pomoże. Opowiedziałam jej już o wszystkim.
Burzowa Gwiazda prychnęła w odpowiedzi, odwracając głowę, jak obrażone dziecko, które zamiast lizaka dostaje brokuł do zjedzenia.
— Zaprowadź ją.
***
Przystanęli przed wydeptaną ścieżką, prowadzącą w stronę góry, która niegdyś była ostatnią drogą, do stania się wojownikiem. Irysowe Serce przełknęła ślinę, gdy spojrzała prosto w ciemną głębię gęstych zarośli.
— Poradzisz sobie, Irysowe Serce — powiedziała uspokajająco Błękitna Gwiazda. — My dalej iść nie możemy. Jesteśmy uwięzieni jak w klatce.
Zastępczyni kiwnęła łbem dwa razy. Ścisnęło jej się serce, kiedy znów usłyszała ten sam łamiący głos liderki. Nie chciała zawieść i chciała uwolnić ich wszystkich, by mogli w końcu udać się na spoczynek.
Ruszyła wydeptaną ścieżką, kierując się prosto w stronę góry, której nie było widać przez zarośla. Wierzyła jednak, że liderzy jej nie oszukali i idzie w dobrą stronę. W końcu, dlaczego mieliby to w ogóle robić? Jaki mieliby cel w tym, by zwieść młodą zastępczynię i skazać ją na błąkanie się po lesie, aż do śmierci?
Irysowe Serce potrzepała łbem, by wygnać z siebie uciążliwe myśli. Musi skupić się na tym, co ma do zrobienia. Jeśli będzie się rozpraszać, to nie ukończy zadania, a duchy liderów wciąż pozostaną zniewolone. Była ich nadzieją i tego będzie się trzymać.
W lesie, przez który szła, nie widziała już niczego magicznego — nie było świetlików, świecących we wszystkich kolorach tęczy, nie było wysokiej trawy, otoczonej przez rosę, nie było nawet zwierzyny, która mogłaby wyskoczyć i ją przestraszyć. Panowała grobowa cisza.
Zbliżając się do podnóża góry coś lub też ktoś, przemknęło przed suczką. Było ledwo widoczne przez panujący dookoła mrok. Irysowe Serce rozejrzała się, myśląc, że to w końcu zwierzyna, która się spłoszyła. Tak to sobie tłumaczyła. I tłumaczyła to sobie błędnie.
Nim zdążyła zrobić kolejny krok, nieznajoma postać poruszyła się w krzakach, znajdujących się obok śnieżki. Kilka liści powoli opadło na ziemię i zaraz zostały poniesione przez wiatr, który nagle się zerwał. Zastępczyni zmrużyła oczy.
— Kto tam? — zawołała i zaraz sobie uświadomiła, jak głupie było wołanie do czegoś, co może mieć wobec niej wrogie intencje.
Powoli podeszła do krzaka, który chwilę temu się poruszał. Ostrożnie, lecz również z ciekawością, niedającą na wygraną, wsadziła nos pomiędzy delikatne gałązki. Pociągnęła nosem, próbując namierzyć obcą postać. Wszystko poszłoby dobrze, bezpiecznie, gdyby Irysowe Serce w porę zdążyła się wycofać. Wyczuła obcy zapach, owszem, jednak była zbyt wolna, choć pół życia spędziła na treningach.
Ciemna postać cuchnąca zgnilizną oraz ziemią chwyciła suczkę za kark i pociągnęła w swoją stronę. Irysowe Serce próbowała się wyrwać, wierzgając nogami, jak nowo narodzony koń, jednak na nic się to zdało. Potwór, a może też, którego szukali liderzy, ciągnął ją w głąb lasu, wydając z siebie ciężkie odgłosy. Czuła również jego ślinę, która moczyła jej płomiennorude futro.
— To ty, prawda? — wydusiła z siebie, próbując zwrócić uwagę potwora. — To ty porywałeś uczniów.
Postać zwolniła, dając szansę zastępczyni. Wyrwała się z jego poluzowanego ucisku i odskoczyła do tyłu.
— Kim jesteś? — wycharczało. — Kim jesteś?
Ruszyło powoli w kierunku Irysowego Serca, która mimo paraliżującego strachu nie ruszyła się na krok. Patrzyła prosto w świecące jasnym, żółtym płomieniem, oczy potwora. Zacisnęła kły. Jesteś już tak blisko celu. Liczą na ciebie, Irysowe Serce. Jeśli teraz się poddasz, to...
Potwór, idąc, chwiał się na wszystkie możliwe strony. Dodatkowo ciężko przy tym sapał, a z pyska toczyła się piana wymieszana z krwią oraz błotem.
— Twoje łapy. — Wskazała czubkiem nosa na obłocone łapy obcego. — Co się z nimi stało?
— Kim jesteś? — charczała dalej obca istota. — Nie jesteś uczniem. Kim jesteś?
— Jestem Irysowe Serce — powiedziała spokojnie. Jak głupie było się teraz przedstawiać? — Nie skrzywdzę cię.
Obca postać przewróciła się, lądując pyskiem w trawie. Wybełkotała parę niezrozumiałych słów i z trudem próbowała się podnieść.
— Kochałem ją — wysapał, upadając ponownie. — Kochałem ją nad życie.
— Kogo?
— Błękitną Gwiazdę...
Błękitna Gwiazda? Liderka, która naprowadziła ją tutaj i prosiła o pomoc? Czyżby Błękitna Gwiazda od samego początku wiedziała, kto jest winowajcą, lecz nie mogła go złapać?
— Zrobiłem dla niej wszystko, rozumiesz? — Uniósł łeb, patrząc suczce prosto w oczy. Z jego własnych zaś zaczęły wypływać łzy. — Urodziłem się z krzywymi łapami. Nigdy nie mogłem ukończyć treningu, dającego mi możliwość stania się wojownikiem. Ostatni etap... ostatni etap był moim marzeniem — łkał. — A ja! A ja kochałem Błękitną Gwiazdę! Kochałem ją nad życie! Oddałem jej wszystko. Zostawiłem siostrę, gdy ta umierała! — darł się na całe gardło.
Irysowe Serce ogarnął smutek. Stanęła przed ważnym wyborem — zabić psa, który z powodu swojej nienawiści stał się nieśmiertelny, by do końca swych dni przynosić nieszczęście, czy uciec, zostawiając go samego i tym samym skazując duszę na wieczne zniewolenie.
— Ona powiedziała, że nic z tego nie będzie... — płakał dalej. — Powiedziała, że nie może ze mną być! Oddałem jej swoje serce... — Przyczołgał się pod łapy suczki. — Co zrobiłem źle?! Co zrobiłem źle?!
Z każdą minutą czuła się coraz gorzej. Chciało jej się wymiotować. Martwy już dawno niepełnosprawny pies wyznawał jej osobiste sprawy. A ona miała zdecydować. Irysowe Serce miała zdecydować. Przecież obiecała... obiecała, że pozbędzie się nieszczęścia.
Zacisnęła powieki. Przed nią pies, powód nieszczęść i pewnie śmierci kilkudziesięciu uczniów płakał przednią i najwyraźniej prosił o litość. Jednak nie! Nie będzie żadnej litości!
Rzuciła się na psa, starając się wbić kły w jego kark. Nim to jednak uczyniła, potwór rozprysnął się w powietrzu, jak bańka mydlana. Zdezorientowana odwróciła się, szukając powodu, dla którego się tutaj znalazła. Nie dostrzegła jednak nikogo. Co się właśnie stało?
— Rozumiem... — westchnęła. — On chciał, tylko by ktoś go wysłuchał... — Uśmiechnęła się delikatnie. — Narobił tyle bałaganu tylko po to? Jak bardzo był odrzucany przez innych?
***
Nie pożegnała się z nikim, nikomu też nie powiedziała, co się tak naprawdę stało. Zasnęła u podnóża gór i obudziła się u siebie w klanie, we własnym legowisku, jak zwyczajny pies, który miał tylko głupi pies.
Wróciła do swoich codziennych zajęć, trenując swojego jedynego ucznia oraz doglądając, czy inni wypełniają powierzone im obowiązki. Zachowywała się tak, jak gdyby nic się nie stało, choć w tyle głowy wciąż miała słowa psa, który znikł przed nią jak... jak właściwie co? Jak ulotne marzenie, ulotne wspomnienie, był tak samo ulotny, jak życie. Pojawił się i zniknął.
Wracając po polowaniu oraz treningu do obozu, miała dziwne przeczucie, że coś ją śledzi. Odwracała się co kilka kroków, aż nie wróciła do miejsca swojego spoczynku. To był tylko głupi sen, Irysowe Serce.
Z głębi niewielkich zarośli słychać było jednak głośne podziękowania i okrzyki zwycięstwa. Może jednak nie był to sen? Może to wszystko, było prawdą?
— Irysowe Serce... — wołał obcy głos. — Irysowe Serce...
Odwróciła się na drugi bok, zirytowana, że ktoś przerywa jej czas na odpoczynek. Nikogo przy niej nie było. Nikt do niej nie mówił. A przynajmniej tak się jej zdawało. Zastępczyni po prostu nie widziała skulonego czarnego psa z powyginanymi łapami, siedzącego tuż przy jej legowisku.
To był tylko głupi sen...
[3069 słów]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz