27 grudnia 2020

Leonis — Secret Santa

— Leonisie, Leonisie — z drzemki wybudziło mnie wesołe szczekanie młodego ucznia — wiesz, czego się dowiedziałem?
— Czego? — Ziewnąłem. I tak już nie spałem, więc równie dobrze mogłem wysłuchać opowieści młodego psa.
— Wyszedłem się przejść i spotkałem nieznanego mi psa — zaczął Mlecz.
— Obcy pies na naszym terenie? — zaniepokoiłem się. — Poinformowałeś Klematisa?
— Cóż, niekoniecznie trzymałem się naszego terenu — przyznał ze skruchą. — Ale obcy pies był bardzo miły. Opowiedział mi o sforze psów mających władzę nad czasem.
Westchnąłem z niechęcią. Jak ten uczeń może być aż tak nieodpowiedzialny. Aby wychodzić sobie od tak z naszego terytorium i rozmawiać z obcymi psami. Przeszedł mnie dreszcz na wspomnienie niedawnych przygód z medyczką Tenebris. Młody ma szczęście, że nie spotkał pająków, czy „Bestii” kotów. Zresztą, dlaczego ja się tym przejmuję. To nie mój uczeń. Przeciągnąłem się, uznając, że już nie zasnę. Tak czy inaczej, powinienem dać mu radę na przyszłość. Psy posiadające władzę nad czasem. Taż coś.
— Nie wierz w te brednie — mruknąłem. — Jestem pewien, że to był albo szaleniec, albo znudzony włóczęga. Miałeś szczęście, że nie był agresywny. Przyszedłeś do mnie tylko po to, aby podzielić się tą jakże ważną informacją?
— Nie tylko — przyznał pies. — Wracając do obozu, nadepnąłem na cierń i...
Uczeń nie musiał już nic więcej mówić. Ruchem głowy kazałem mu pokazać łapę. Mlecz zrobić, co chciałem. Rzeczywiście, miał tam wyraźnie bolący kolec. Złapałem go zębami i pociągnąłem. Uczeń zaskomlał i cofnął się, ale cierń pozostał w moich zębach.
— Boli — poskarżył się szczeniak.
— Trzeba było nie łazić, gdzie popadnie — mruknąłem z irytacją. — Czekaj, dam ci kilka ziaren maku. — Podszedłem do moich zapasów, po czym zdałem sobie sprawę, że akurat tego leku mi zabrakło. — Albo i nie. — Spojrzałem na niego z niepokojem. Ale to przecież zwykły ból. — Przeżyjesz — stwierdziłem. — Ja z kolei muszę uzupełnić zioła.
Nie zamierzałem go pytać, czy idzie ze mną, a i on nie zdawał się być do tego chętny. Skinął głową, polizał łapę, po czym odwrócił się w kierunku legowiska uczniów. Otrzepałem się i wyszedłem ze swojego legowiska. Nie podobał mi się pomysł nocnych spacerów po zioła, ale im szybciej, tym lepiej, a i tak już nie zasnę. Poszedłem w miejsce, gdzie zawsze było choć trochę maku. Tym razem jednak, czekało mnie rozczarowanie. Głupia pora nagich drzew. Zabiła już wszystkie pobliskie rośliny. Odwróciłem głowę i zobaczyłem jeszcze jeden, samotny kwiatek. Nie wiem, w jaki sposób przeżył, ale nie mogę teraz wybrzydzać. Podszedłem go niego, schyliłem się i... dotarła do mnie niesamowita woń. Nie był to w żadnym stopniu zapach maku. Swoją ostrością praktycznie mnie sparaliżował. Wyczułem coś na kształt... opiekuńczości ziemi, bezwzględności ognia, siły wody i opanowania powietrza. Nie wiem, skąd mnie naszły takie skojarzenia. W następnej kolejności zobaczyłem wielkiego psa. Wydawał się być przezroczysty. Widocznie nie miał dobrych zamiarów. Skoczył na mnie, nim zdążyłem zareagować i... Po chwili odsunąłem się, dochodząc do jedynego sensownego wniosku. To musiała być jakaś roślina narkotyczna, o której istnieniu jak dotąd nie słyszałem. Jak inaczej wyjaśnić fakt, że najwyraźniej widziałem ducha. Nie wierzę w Gwiezdnych. Nie powinienem jej zrywać. Jeszcze zaszkodzę swoim pobratymcom. Odwróciłem się i zobaczyłem jakiegoś nieznanego mi szczeniaka. Piesek był nieco mniejszy od Mlecza i miał brązową sierść. Co mnie zaskoczyło, szczeniak zdawał się być niewiele przyjaźniejszy, niż moja wizja.
— Kim jesteś i co robisz na terytorium plemienia ziemi? — warknął.
— Ja... — zawahałem się. Więc jestem na terenie jakiegoś plemienia. — Przepraszam. Nie wiedziałem. Przyszedłem tylko... Szukam maku. Jestem medykiem.
Szczeniak podskoczył, widocznie zaskoczony, że się do niego odezwałem. Zaraz potem, podeszła starsza suczka o rudej sierści. Spojrzała na mnie z nieufnością.
— Widzisz nas? — spytała.
— Oczywiście, że was widzę, do stu Dwunożnych — warknąłem. — Niby dlaczego miałoby być inaczej?
Suczka spuściła głowę. Byłem pewien, że zobaczyłem w jej spojrzeniu smutek i... współczucie. Przeszedł mnie dreszcz niepewności. Ona mnie żałuje. Ma powód?
— Powąchałeś tamten kwiat? — spytała, a gdy skinąłem głową, kontynuowała przesłuchanie. — I nie jesteś psem z plemienia? Niedobrze, bardzo niedobrze.
— Dlaczego? — spytałem zdenerwowany. Zacząłem się bać. Widocznie natrafiłem na jakichś wariatów. A takich należy się obawiać.
W tej samej chwili niebo zasnuły chmury. Poczułem, jak ziemia drży. Co się tutaj dzieje? Byłem pewien, że to nie jest naturalne. Spojrzałem na rzekę płynącą w pobliżu. Nurt wylewał się ze strumienia.
— Spokojnie — rzekła suczka. — Uspokój się.
— Jak mam się uspokoić? — warknąłem.
— Zmuś się do tego — syknęła suczka. — Inaczej, znajdziemy się w poważnych tarapatach.
Westchnąłem. Wciąż czułem strach, ale zmusiłem się, aby nad nim zapanować. Chmury się rozwiały, woda wróciła do strumienia, a ziemia przestała drżeć.
— Możecie mi wytłumaczyć, co tu się wydarzyło? — spytałem cicho.
Oba psy spojrzały po sobie, po czym się odwróciły. Byłem pewien, że zamierzają się mnie zostawić, ale starsza suczka ruchem ogona kazała mi iść za sobą. Musiałem to wytłumaczyć. Te... wydarzenia muszą mieć jakieś racjonalne wytłumaczenie, prawda? Poszedłem za nimi. Psy zaprowadziły mnie do lasu. Przez całą podróż nikt się nie odzywał. Po jakimś czasie dotarliśmy do miejsca, który przypominał normalny obóz klanu. A przynajmniej, normalny obóz z czasów, kiedy jeszcze żyliśmy w lesie. Pełno tu było psów. Szczeniak odszedł, a suczka zaprowadziła mnie do dużego, czarnego psa, który musiał być tu przywódcą.
— O co chodzi, Trawo? — spytał pies. — Kto to jest?
— Spotkałam go na patrolu — odrzekła suczka o imieniu Trawa. — Ziemio, on... On powąchał Niebiański Mak?
Wysiłkiem woli powstrzymałem się, aby nie parsknąć śmiechem. Święty Mak. Wyczuwam już kolejne bzdety odnośnie wiary. Ziemia spojrzał na mnie poważnie.
— Trawo — zwrócił się ponownie do suczki. — Zechcesz opowiedzieć mu naszą historię?
Trawa skinęła głową i ruchem ogona kazała mi usiąść. Następnie zabrała się do opowiedzenia mi tego, co chciał jej przywódca.
— Dawno temu, a była to pora nagich drzew, jak teraz, żyły cztery, wojownicze rody psów. Nienawidziły się i były gotowe pozabijać siebie nawzajem. Jednak, w każdym z tych rodów urodził się jeden szczeniak. Czwórka psów, spotkała się kiedyś i od razu zaprzyjaźniła. Nazywali się Ziemia, Ogień, Powietrze i Woda. Chciały pogodzić swoje rody z obawy, że ich nienawiść będzie powodem ich zguby. Codziennie modlili się do Najstarszych.
Przewróciłem oczami. Nie myliłem się. Pewnie znowu jacyś wojowniczy przodkowie tych psów, którzy ratują ich z każdej opresji. Ziewnąłem mimowolnie, ale Trawa zignorowała moją nieuprzejmość, opowiadając dalej.
— Najstarsi zeszli na ziemię, do czterech młodych psów — kontynuowała. — Każdy z nich dostał inną moc. Ogień, moc ognia, Woda panowała nad wodą. Ziemia miał władzę nad ziemią, a Powietrze kontrolowała powietrze. Najstarsi kazali im użyć nowych mocy, aby wprowadzić pokój między rodami. Mieli w imieniu Najstarszych przekazać im, że ich przodkowie nie pochwalają ich walki. Chcą, aby żyli oddzielni, ale w zgodzie. A ich moce miały posłużyć jako dowód ich słów. Rody uszanowały decyzję swoich przodków i podzieliły się na osobne plemiona. Nie przyjaźnią się, ale nie są też sobie wrodzy. My, jesteśmy potomkami Ziemi i każdy przywódca musi przyjąć jego imię. Jako pobłogosławieni przez Najstarszych, jesteśmy niewidoczni dla innych psów. Płacimy jednak za to wysoką cenę. Jesteśmy prawie nieśmiertelni, no, chyba że zabije nas inny pies plemienia. A wierz mi, życie wiecznie wcale nie jest tak wspaniałe, jak ci się wydaje. Z wiekiem staje się... monotonne. Chcemy odpocząć. Wiesz, ile mam lat? Tysiąc osiem...
— Trawo! — przerwał jej przywódca.
— Przepraszam Ziemio, rozproszyłam się. — Skinęła głową Trawa. — Niektóre psy chciały zdjąć z nas to zdjąć. Chcą żyć normalnie. Ci, którzy nienawidzą naszego daru, są często wyganiani i nazywani przez nas Niewdzięcznikami. Jeden z nich, były Powietrzny o imieniu Chmura wygłosił przepowiednię, jaką dostał od Najstarszych. Pewnego razu, jakiś pies spoza plemion powącha Niebiański Mak i zdobędzie Moc Czterech Żywiołów. Będzie żył naprawdę niedługo, dopóki to go nie wykończy, anulując przy okazji błogosławieństwo Najstarszym. Wybrany zginie tylko wtedy, jak nie będzie umiał kontrolować swoich mocy. Widocznie... Chmura miał rację.
— Więc mówisz mi, że zginę? — warknąłem.
— Tylko, jeśli nie uda ci się zapanować nad mocą — powiedziała Trawa.
Zdałem sobie sprawę, że ziemia znowu drży. Wziąłem głęboki oddech i podłoże znów było stabilne. Spojrzałem z przestrachem na Ziemię. Co się ze mną dzieje? Ta roślina narkotyczna naprawdę musiała być dobra.
— Musisz z nami zostać — stwierdził Ziemia. — Nauczymy cię wykorzystywać twoje nowe umiejętności. Nie martw się. Nie pozwolimy ci zginąć, jeśli zniszczy to nasze dziedzictwo.
— Ale muszę wrócić do klanów — zaprotestowałem. — To nie jest mój dom.
— Teraz już jest — mruknął Ziemia. — Szkolenie zaczynamy od jutra. Na razie idź się przespać w legowisku medyka z naszą medyczką Trawą. Nie chcemy wywoływać zamieszania.
Chciałem się jeszcze chwilę kłócić, po czym się otrząsnąłem. Muszę nauczyć się nad tym panować, bo w przeciwnym wypadku, jeśli wierzyć tym zwariowanym psom, mogę zginąć. Nie wierzę w te ich bajki, ale niewątpliwie coś się ze mną dzieje. Poddałem się i poszedłem za Trawą się zdrzemnąć. Położyłem się niedaleko niej i zamknąłem oczy.
 
Obudziłem się jakiś czas później. Nie zobaczyłem jednak legowiska medyka w Plemieniu Ziemi, a dużego, białego psa z czarnymi łapami patrzącego na mnie wrogo. Obok niego stała Trawa z szyderstwem w oczach.
— To on? — spytał pies?
— Owszem, Chmuro — skinęła głową Trawa.
I już wszystko wiedziałem. Ta suczka jest tak naprawdę Niewdzięcznikiem. Mogłem się tego spodziewać. A co za tym idzie... chce mojej śmieci. Jak mogłem jej zaufać?
— Dobrze się spisałaś, Trawo — pochwalił ją Chmura. — Przetrzymamy go trochę i poczekamy, aż sam się wykończy.
— Nie możecie — warknąłem wrogo.
— My tylko wypełniamy przeznaczenie — mruknął Chmura.
Potrząsnąłem głową z niechęcią. Jak ja nie cierpię, gdy psy mówią o przeznaczeniu. To jeszcze głupsze niż wiara z Gwiezdnych. Próbowałem wstać, ale zorientowałem się, że nie mogę. Trawa związała mnie jakimiś pnączami. No tak, ma władzę nad ziemią.
— Najstarsi chcą, abyśmy się zjednoczyli w walce z naszym tzw. błogosławieństwem — kontynuował Chmura. — A ty, przyjacielu, jesteś do tego kluczem.
Jeszcze bardziej się wściekłem. Nie podobało mi się bycie kluczem do niczego i na pewno nie jestem przyjacielem tego oszołoma i nie chcę być tak przez niego nazywany. Poczułem, że unoszą się nade mną ciemne chmury, ale nie dbałem o to. Byle, aby choć jedna poraziła tego wariata. Rośliny przestały mnie więzić, oplatając Niewdzięczników. Zaczął padać deszcz. Rozprzestrzenił się nagle ogień. W tej właśnie chwili zobaczyłem na pysku Chmury zadowolony uśmiech triumfu. Co ja robię? Pomyślałem. Jeśli to zrobię, automatycznie dam mu wygrać. On tego chce. Zmusiłem się więc puścić go wolno.
— Nie zniżę się do twojego poziomu — warknąłem i nie bacząc na nic, odwróciłem się.
Nie gonili mnie już. Wiedzieli, że nie mają ze mną szans. Czułem wtedy jednak niesamowitą moc. Nie wiem, czy gdyby nie zadowolenie Chmury bym się powstrzymał. Nie wiem, skąd znałem drogę, ale znałem. Poszedłem prosto do Ziemi, powiedzieć mu, co się stało.
— Trawa — mruknął ze smutkiem Ziemia. — Tak, to wielka strata, ale spodziewałem się tego. Nigdy nie podobała jej się taka kolej rzeczy. Mam za to dobrą wiadomość dla ciebie.
Zastrzygłem uchem. Znaleziono jakieś rozwiązanie mojej sytuacji? Bardzo mnie interesowało, co miał mi do przekazania Ziemia. Przywódca plemienia ziemi dał mi jakieś zioła.
— Zjedz je — powiedział. — Są w stanie stłumić moce każdego z nas, więc na ciebie też powinny podziałać. Możesz odejść, skąd przybyłeś. Kiedy je zjesz, zapomnisz o wszystkim, co cię spotkało. To znaczy, taką mam nadzieję.
Ostatnie zdanie nie napawało mnie optymizmem, ale uznałem, że to najlepsze rozwiązanie. Pozbędę się tego przekleństwa i będę mógł wrócić do bycia zwykłym, niewierzącym Bezgwiezdnym. Tak było chyba najłatwiej.
— Dziękuję, Ziemio. — Skinąłem głową. — Doceniam, co dla mnie zrobiłeś.
— Odejdź w pokoju, Leonisie — powiedział Ziemia, w chwili, gdy połykałem zioła.
Moją ostatnią świadomą myślą było to, skąd Ziemia znał moje imię. W końcu zapomniałem się mu przedstawić. Najpewniej nigdy się tego nie dowiem, ponieważ nie zdążyłem się go zapytać, nim nie zapadłem w sen. 
 
Obudziłem się w obozie Bezgwiezdnych. Przeciągnąłem się i spojrzałem na półkę z zapasami. Pełna maku. Mogłem się tego spodziewać. To całe wariactwo to był tylko głupi sen. Naprawdę musiałem się czegoś nawąchać przed zaśnięciem. Przeciągnąłem się i wyszedłem na zewnątrz. Od razu natknąłem się na Klematisa.
— Leonis, jak dobrze, że jesteś — powiedział przywódca. — Chciałem cię prosić o coś, na ból. Noga mnie wciąż boli, odkąd pogryzł ją jakiś włó...
Zawahał się w połowie słowa, patrząc za moje plecy. Również się obejrzałem, ale nic nie zauważyłem. Rzuciłem Klematisowi pytające spojrzenie.
— Nieważne. — Pokręcił głową pies. — Wydawało mi się, że przed chwilą... kamień zaczął za tobą lewitować? Nie, to musiało być przewidzenie.
Uśmiechnąłem się uprzejmie i skinąłem głową. No pewnie. Musiało mu się przewidzieć. Przecież kamienie nie lewitują. Zwłaszcza przy mnie. Jednak, przez ten dziwny sen czułem się niepewnie. Czy to na pewno był sen?
 [2020 słów: 20 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz