Kiedy tylko słońce pojawiało się na horyzoncie, otworzyłem szeroko oczy, by tylko zobaczyć jak powoli się wyłania i staje coraz szersze. Nie, nie spałem już, specjalnie czekałem, aż tereny pod nim zaczną ożywać dzięki promieniom. To fascynujące obserwować wschód o tak wczesnej porze dnia. Otrzepałem futro z resztek ziemi i trawy, bo oczywiście, gdy kładłem się spać wieczorem, to najpierw wykopałem dziurę, potem podrzucałem sobie zieleninę w górę i na koniec wytarzałem w ziemi. Jakie to cudowne uczucie poczuć na sobie coś innego niż śnieg, chociaż miał swoje zalety, bo mogłem się "umyć" w nim. Nie przedłużając skoczyłem przed siebie i skierowałem w stronę starego blokowiska, gdzie powinien być lepszy widok. Szare i poniszczone budynki były przeogromne, za każdym razem budziły we mnie podziw, ale też lekki strach. Mknąłem przed siebie, wzrok co chwile wędrował na każdą konstrukcje po kolei, miały w sobie coś co sprawiało, że chciałem się zatrzymać i każde obejść, zwiedzić od wewnątrz, tak po prostu. Teraz miałem jednak inne zajęcie — miałem zamiar obejrzeć wschód słońca. Zasapany biegiem przystanąłem i gorączkowo szukałem wzrokiem jakiegoś wzniesienia, gdzie byłby dobry widok. Jest! Popędziłem w dane miejsce totalnie zapominając o zmęczeniu, miałem zadanie i musiałem je wykonać. Zbliżyłem się do dużego kamienia i powstało pytanie: jak się dostać na górę? Zatoczyłem koło w poszukiwaniu jakiegoś wgłębienia albo czegokolwiek po czym mógłbym się wspiąć.
— Niech to! — pisnąłem niezadowolony do siebie i usiadłem ze smutną miną.
Zależało mi akurat żeby tutaj wejść i nigdzie indziej. Nagle wpadłem na pomysł, spojrzałem po okolicy i potruchtałem po kij znajdujący się niedaleko. Chwyciłem cieńszą gałąź w pyszczek, bo tylko taka mi się idealnie w nim mieściła, reszta to grube kałachy i co tylko. Z całych sił ją szarpnąłem, po chwili już ją ciągnąłem do mojego kamienia. Czasem warczałem na gałąź za to, że jest taka ciężka, bo była i mnie pozbawiła wszelkich sił. Zazdrościłem starszym w tej chwili tego, że pewnie by bez problemu przenieśli nawet większe ciężary niż mój.
Przystawiłem kija do kamienia, dzięki któremu w końcu udało mi się wdrapać na mój punkt obserwacji. W pierwszej chwili łapy mi się zsuwały przez oblodzone krawędzie, ale miałem nadzieje, że nikt tego nie widział. Usiadłem dumny z siebie, wytężyłem wzrok w dal, gdzie słońce było już w połowie ukazane.
— Zdążyłem — powiedziałem zadowolony z siebie i pomerdałem ogonem.
Za moment mój ogon zastygł w ruchu, uśmiech zniknął z pyszczka, jedynie co to mrużyłem oczy w kierunku nieba nad słońcem. Czemu było ono takie... czerwone? Dlaczego tego nie zauważyłem wcześniej? Obserwacja musiała mnie pochłonąć w całości i jedyne to miałem w głowie, a pozostałe rzeczy nie wchodziły w grę. Nie mogłem się ruszyć z miejsca, ale jednocześnie korciło mnie aby podejść bliżej. Otworzyłem szerzej oczy, moja ciekawość była silniejsza, co chwilę unosiłem zadek, żeby zeskoczyć i ruszać przed siebie, ale ponownie siadałem i zastanawiałem się czy to dobry pomysł. Dopiero później zwróciłem uwagę na słońce — też nabrało koloru czerwonego. Co to miało znaczyć? W sumie ładnie to wyglądało…. Bez większego namysłu zeskoczyłem z kamienia i podreptałem w linii prostej do czerwonego nieba. Co mi szkodzi, pomyślałem.
Opuściłem moje dotychczasowe miejsce do obserwacji wschodu słońca i znalazłem się na bardziej otwartym terenie. Wszędzie było bielutko i tak równo nasypane. Nie mogłem odpuścić — zacząłem się tarzać w śniegu ile tylko starczyło mi sił. Gdy cały stałem się biały od puchu, wpadłem na pomysł żeby zrobić wielką kulę. Nabrałem trochę śniegu w łapki i starałem się chociaż ją ukształtować, ale nie udało się. Zrezygnowałem z dalszego lepienia i przyjrzałem ponownie niebu, było teraz jakieś... ciemniejsze. Trzeba to sprawdzić! Strzepnąłem z siebie cały puch i znów ruszyłem biegiem.
Przede mną pojawiły się wysokie budowle — zupełnie takie jak na starym blokowisku. To mi właśnie nie pasowało, dlaczego one były takie poniszczone? Jeden z nich miał nawet dużą dziurę, przez którą wlatywał śnieg, a inny był porośnięty zielskiem na wyższych piętrach. Stanąłem na lekkim wzniesieniu, aby mieć widok na niższe poziomy miasta, uniosłem wyżej głowę. Będąc w takiej odległości niezbyt mogłem ocenić czy wszystko jest ok i czy Dwunożni żyją po swojemu, na pierwszy rzut oka nie widziałem ich. Ogarnął mnie niepokój i nie byłem pewien czy chce iść dalej, wszystko tam wyglądało strasznie, odpychająco... pusto. Stwierdziłem, że spytam kogoś o co tutaj chodzi, przecież ktoś musiał wiedzieć co się dzieje. Odwróciłem się zostawiając widok okropnego miasta za sobą, minąłem po chwili idealnie równy teren ze śniegiem, tarzałem się tu i chciałem ulepić kulkę.
Powróciłem na znajome już tereny czyli stare cmentarzysko i ruiny budynków. Spojrzałem na jednego wciąż stojącego giganta, zjeżyłem sierść na karku przypominając sobie o mieście, ale nie trwało to długo. Rozluźniłem się, może i wyglądało to strasznie, ale nic mi nie zrobi, tak myślałem przynajmniej. Moja wyobraźnia zadziałała, gdy wzrok utkwił mi w oknach, wiszące w nich i pod nimi sople lodu wyglądały jak wielkie, ostre kły. Położyłem uszy po czym pomknąłem dalej w poszukiwaniu kogoś ze starszych. Widok tych zębów zostanie mi długo w głowie, głupia wyobraźnia. Ujrzałem mój cały klan zbity w jedną grupę, ożywiłem się na ich widok i pognałem na przywitanie. Nigdy się tak nie cieszyłem na ich widok, muszą mi wiele powiedzieć o wszystkim czego dziś doświadczyłem. Przemknąłem komuś między łapami i znalazłem się w samym środku okręgu.
— Co się dzieje? — spytałem.
Nie dostałem od razu odpowiedzi, wszyscy mieli zasmucone miny jakby coś zgubili bardzo ważnego. Może razem to odszukamy?
— Nie wiesz? — Przekrzywił łeb rudy pies.
Zamyśliłem się, nie miałem pojęcia o co mu chodziło.
— Czemu niebo jest czerwone? — spytałem znowu. — Jest piękne, ale dlaczego tak jest? To jakaś specjalna pora? Jutro zniknie?
— Posłuchaj, jutro jest koniec wszystkiego i nie będzie nic — odezwała się spokojnie tym razem wysoka suczka.
Próbowałem zrozumieć co miała na myśli mówiąc „koniec wszystkiego”. Jutro nie będzie nic?
— Nie rozumiem — oburzyłem się, nikt mi nie chciał wytłumaczyć, co się dzieje.
Zrobiłem jeszcze kilka okrążeni wokół kręgu, nie dawali mi już wejść do wnętrza co mnie jeszcze bardziej oburzyło.
— Nie podoba wam się niebo i słońce? — spytałem — Teraz przybiera ciemniejszego koloru.
— Nie chodzi o to czy nam się podoba, raczej niepokoi, ciebie też powinno — wyjaśnił znów rudy pies. — Musimy coś omówić, znajdź sobie jakieś zajęcie.
Po tych słowach wrócił do pozostałych i znów dyskutowali o czymś. Prychnąłem pod nosem, skoro nie chcą nic mówić, to pójdę pozwiedzać to co odkryłem. Zauważyłem w pierwszej chwili u wszystkich zdziwienie na pysku, a potem po prostu im chyba przeszkodziłem i sami nie widzieli co mówić. Podniosłem zadek ze śniegu, nawet nie zwróciłem uwagi kiedy usiadłem. Coś mi siedziało na ogonie, odwróciłem głowę i pomruczałem pod nosem — musiałem złapać kawałek śniegu siedzący mi niemal na koniuszku. Zacząłem się kręcić w kółko byle złapać ogon, wyciągałem szyje i wykrzywiałem kręgosłup jak tylko mogłem, ale ostatecznie zaryłem nosem w śniegu.
Zostawiłem wszystkich, oddaliłem się na dużą odległość. Niech sobie rozmawiają, a ja postawiłem pozwiedzać miasto, może znajdę coś fajnego do zabawy? Dotarłem do mojego miejsca obserwacji wschodu słońca, później znalazłem się na polanie, gdzie się tarzałem i w końcu na niewielkim wzgórzu, z którego patrzałem na miasto. Wciąż żadnego ruchu nie było, budynki szare, popękane, a dziura na szczycie jednego dalej przyjmowała sypiący śnieg. Rozglądnąłem się na boki – nic co mogłoby mnie zjeść, pomyślałem żartobliwie i jednocześnie na serio.
Ruszyłem przed siebie, ogólnie do miasta szedłem jakąś tylną drogą, bo kawałek musiałem iść przez... pustkowie? Taki zwykły pusty teren, nie było na nim nic nawet kamieni wystających spod śniegu. Postanowiłem szybko przez to przemknąć. Nie myślałem już o tarzaniu się w śniegu, choć kusiło, tylko o tym jak wygląda miasto i czemu jest puste. A niebo… cały czas nabierało ciemniejszych odcieni, podobało mi się.
Po parunastu minutach zatrzymałem się, zostało mi już tylko parę metrów do wkroczenia na twarde i równe podłoże, ale mój wzrok przykuł jakiś duży stwór koloru rudego. Był w połowie przysypany białym puchem, a reszta to dziury do jego wnętrza. Wydał mi się bardzo ciekawy i jak to ja musiałem wejść do środka. Obwąchałem chyba jego długi przód, był śliski, a pazurki nie dawały rady z utrzymaniem równowagi. Zbliżyłem się do otworu, zauważyłem coś dużego okrągłego po prawej stronie. Oparłem się o to coś łapkami, było twarde, ale i miękkie gdy się nacisnęło. Odpuściłem dalszego testowania, kiedy na dole znalazłem jakąś plastikową torbę. Zeskoczyłem niżej i jeszcze niżej między dwa fotele, kiedyś słyszałem to określenie od starszych i byłem zadowolony, że znam takie pojęcie. Mój nos wywąchał szeleszczącą paczkę, która śmierdziała starym serem. Skrzywiłem się i postanowiłem wyjść na zewnątrz.
Wkraczam do miasta, które kiedyś tętniło życiem, a stwory poruszające się z Dwunożnymi wewnątrz stoją teraz w losowych miejscach, a śnieg je coraz bardziej sobą pokrywa. Miałem wrażenie, że jeszcze chwila i kompletnie znikną z widoku. Budynki po bokach znów wyglądały jak potwory z zębami, a raczej wielkimi kłami — nie bałem się już ich. To tylko sople, pomyślałem. Puste przestrzenie w ich paszczach były czarne, zupełnie jak jaskinie do schowania się czy przespania. Jedynym problemem było to, że te niższe były zasypane śniegiem i oblodzone, a na wyższe nie miałem szans wejść. Z ciekawości zacząłem kopać, chciałem sprawdzić, czy na dole jest lód. Miałem cichą nadzieje, że odnajdę małe przejście dla mnie i pochodzę po budynku. Miałem już trochę odkopane, kiedy nagle z góry spadła na mnie kupa śniegu i pewne było, że przykryła mnie całego. Miałem dość kopania, wydostałem się i otrzepałem. Pomruczałem na śnieg po czym ruszyłem dalej.
Kolejne stwory Dwunożnych były pozamykane po bokach, jedynie górą można było się dostać, nie chciało mi się ponownie zaglądać do środka, myślałem, że wszędzie śmierdzi tym starym serem. Skrzywiłem pyszczek i ominąłem te obiekty. Ten zapach drażnił mnie w nos. Idąc dalej natrafiłem na długie płaskie patyki, może nadają się do gryzienia? Chwyciłem jeden w pysk i zacząłem gryźć, był dosyć płaski żebym go mógł przełamać w pół. Po wyjęciu ze śniegu okazało się, że był o wiele dłuższy niż sądziłem, ale wciąż mogłem go przełamać. Z całych sił zacisnąłem zęby i udało się! Byłem z siebie dumny, poczułem się silny i dumny. Kawałek dalej znalazłam kolejny kijek, ale jednak bardziej mnie zainteresował okrągły kształt niedaleko długiego, wykrzywionego słupa. Wyplułem moją nową zdobycz i poszedłem sprawdzić nowy obiekt, rozszerzyłem oczy, wyglądało to na jakąś zabawkę. Odkopałem troszkę śniegu i przekrzywiłem głowę, to była jakaś czarno-biała duża kula. Pacnąłem ją łapą, to pokulała się w bok. Obwąchałem ją z każdej strony i znowu pacnąłem, tym razem jak uciekła na drugą stronę, to pobiegłem za nią. Uznałem, że jest świetna do zabawy! Po chwili chciałem ją złapać w zęby, jednak to już było trudniejsze. Postanowiłem ją szturchać i popychać nosem, bo to był najwygodniejszy sposób jej poruszania. Już jesteś moja, pomyślałem. Do głowy przychodziły mi coraz to nowe zabawy z moją nową zabawką, w pewnej chwili wyrzuciłem ją w powietrze i próbowałem złapać. Odbiła się w miejscu, gdzie były zaśnieżone prostokątne kostki, a potem zatrzymała w zgłębieniu na śniegu.
Bawiłem się nią tak długo, aż straciłem poczucie czasu i w ogóle gdzie ja się znajdowałem? Skupiłem się na okolicy — małe, zniszczone budynki po części zasypane, stwory Dwunożnych stały jeden za drugim w linii prostej, zupełnie jakby na coś czekały. Zaciekawił mnie wysoki obiekt na samym środku mojej ścieżki. Razem z zabawką podeszliśmy do niego bliżej, stał na okrągłej szarej płycie, błyszczała z daleka i mogłem zobaczyć w niej swoje odbicie. Oparłem się łapami, mogłem bez problemu wskoczyć wyżej. Spojrzałem w górę, to był Dwunożny, ale czemu on się nie ruszał? Zamarzł? Chwyciłem zębami jego nogę — twardy jak nie wiem. Odsunąłem się od niego i jeszcze raz spojrzałem dokładniej. Był wyprostowany, dumna postawa, a raczej pewna siebie, jego lewa ręka była wyprostowana, a palec wskazywał na coś w oddali. Teraz zauważyłem, że cały był koloru ciemnożółtego, czemu był akurat taki?
Niebo robiło się coraz czarniejsze, pomyślałem, że z naszego terenu będzie to lepiej widać. Uderzyłem zabawkę, aby się ruszyła z miejsca i zorientowałem się, że na wprost jest zarys lasu. Czyli jedyne co, to kierować się prosto przed siebie. Bardzo ciekawe wydało mi się miasto i jutro zamierzałem tutaj wrócić, żeby się pobawić i pozwiedzać jak dzisiaj. Może ud mi się kogoś tu jeszcze ściągnąć? Tak się zamyśliłem, że znalazłem się na pustkowiu i za moment miałem wkroczyć w las. Ten dzień spędziłem cudownie.
[2019 słów]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz